Koniec końców
Nie zboczę z raz obranej słusznej drogi,
choćby to oznaczało, że mam biec
wężykiem, podskakując dziarsko,
jak to na wojnie. Zamarzyło mi się
nowe wcielenie, jakaś lekka jazda
z proporczykami, kto by nie chciał takich
siodeł i uzd? Już całe miasto
przecwałowane na wylot,
już mnie szturchają w udo, że już
pora na popas. Rozkulbaczyć konie,
usiąść na trawie i wyciągnąć nogi.
Ja tego tak nie umiem.
Polewaj, smutku
To też jest moje życie. Jeden z jego
ciemniejszych kątów, w którym postanawiam
posadzić jakieś kwiatki, mogą być
konwalie. Nie smuci mnie to,
co cieszy innych, bo mam nowe ja,
wyposażone w zęby i sumienie.
Zorientowałem się w rozkładzie jazdy
i mogę już prawie z zamkniętymi
oczyma odpowiadać na pytania.
Wskazówka nawet nie drgnie, kiedy mówię,
jak bardzo mało mam czasu,
żeby pracować, kochać albo spać.
Dachowanie na szutrze
Mózg operacji. Jak już się zajrzało
w pępek swojemu najserdeczniejszemu
wrogowi, to już trudno. Rzecz się musi
tak czy inaczej odbyć,
więc wespół w zespół, rozbieramy się
do majtek, stopy nacieramy maścią
i szykujemy się na lot stulecia.
Dwa grzyby w garści czy wróbel w przełyku?
Nie wiem. Nie umiem. Ominęło mnie to
jaskrawe światło, w którym tak ci dobrze.
Ostatni klocek całej układanki
leży na boku. To nie ja nim jestem.