Od-blaski w bramie

zapytał czy możemy wejść do bramy tam gdzie kończą się latarnie i nawet mocz nielegalnie śmierdzi. to nie ten dzień, kiedy możemy w jego kawalerce dziś nie kawalerska, kawalerski był lata temu i nie było dmuchania w balony.

hotele na naszej mapie nie prowadzą wynajmu na godziny a doba ma za dużo wskazówek. na przyszłość zarezerwujemy sobie więcej życia.

wylądowaliśmy przed bramą zamiast w łóżku w połowie drogi brukowej między jego a moją dzielnicą na wyciągnięcie ramion miasta.
miejscowi patrzą na nas spod daszków piwnymi oczami jak celnicy ich źrenice nie otworzą się same to źreniczy z cudem. nad Wisłą nie ma miejsc na bliskie spotkania.

musimy wyglądać śmiesznie z naszymi tanimi minami w drogich butach z sieciówek. śmieciówki nie podpisały się same. szewc zza witryny obserwuje nas z miną godną krawca. czas spowolnił albo się zatrzymał może też wyprowadził się na drugą stronę rzeki. domy wysadzone kamieniami obserwują nas w zaciszu podwórka z azbestu.

dotykam jego szyi a on szepce swoje zróbmy to w bramie. koparka kopie czyjeś doły a świadomość sypanego piasku rozsadza klepsydrę wbijając się w źrenice miasta.

szkolny dzwonek przerywa nasze niespełnienie dzieci wybiegają na ulice ze swoich niższych klas i wysokich schodów bez odblasków bez widoków. na przyszłość spotkamy się za Żelazną w bramie. tamta część Wisły pachnie inaczej tam dzieci mają odblaski i swojego bota przeprowadzającego przez ulice.

nasz coming out kończy się metrem od siebie pociągi jadą w inną stronę a stacja rozdziera nas na mapie.


***

dzisiaj Betlejem żyje tylko żłobkiem. a tam zgliszcza od przedszkola do Aleppo.
wczoraj ciche dni, dziś w nocnej ciszy nie otworzysz im drzwi bez judasza.
tu robimy szopki pod krzyżami, a tam święci dawno miny lepią.
nikt nie zmartwychwstanie nawet cudem, bo na ciała zabrakło całunu.
ich dzieci jak karpie bez oddechu. wychowane na polach jak miny.
martwe drzewa tu świecą jak złoto, gdy ich bombki nie dają brokatu.
i choćbyśmy wycięli w pień świerki, to zabraknie ich na łańcuch z łusek.
bo puste nakrycie dla gościa, jest oksymoronem zbędnych pytań.
i żaden Allah nie może ich zbawić, bo nie będą mieć cudzych przed tobą.
spokojnych świąt dziś nie będzie! usiądziemy, więc do stołu z trupem.
tam nie dzielą swej babki na czworo, bo im chleba na dwoje zabraknie.
to jest krew, która dla nas i dla wielu będzie winą, a nie kiścią uciech.
to są ciała, które dla nas i dla was, ciągle gniją cicho krzycząc: w imię!


Zbawiks

w Warszawie imprezuje się bez planu
ostatecznie wszyscy skończą z witaminą B
na całkiem nowej mapie świata.
i tak w końcu zabawimy się na placu
zwabi nas ten sam zapach fajek i późne godziny spożycia
tam zbawiciel jest tylko jeden
i ma ponad 5.6 promila.
nikt tu nie ma dowodów na cokolwiek
i nikt nie jest na tyle trzeźwy, aby przeczytać napis:
młodzieży do lat osiemnastu i osobom nietrzeźwym…
połowa polega na „młodzieży”, jedni z upojenia, inni przez niechęć przyznania się,
że już nie są podlotkami.
zastanawiam się kto bardziej wstydzi się okazać,
ci z podrobioną datą żeby wejść, czy ci z prawdziwą żeby wyjść o własnych siłach.
na szczęście nie ma tu planu głębszej inwigilacji.
tu za mało miejsca na bliskie spotkania.
wymieszaliby się niepotrzebnie ci niewpuszczeni z wpuszczonymi.
w kanał nie daje się tu z byle kim
i pod byle jakim brakiem tęczy.
bo straż już nie czyha w krzakach,
czyha na rogach
zagiętych kartek Żulczyka.


***

teraz łatwiej posiedzieć przy żubrze, niż schować się w cieniu konarów.
na martwym rysiu lepiej wygrzać się przed kominkiem.
gdzie płoną ostatnie korzenie, by odstraszyć wilki w ludzkich oczach.
ptakom przyszło dziś wlecieć na godła, gdzie mimo korony drzew na dom zabrakło.
bo kapitał wyciął je w trociny i nie pytał o prawo do najmu.
mimo, że na mapie zniknęły granice, nadal czyha tu piła i Frontex.
bo im prościej walczyć z niemym wrogiem, który drwalom odpowiada echem.
dajmy, więc lasom siłę. niech przemówią mieszkańcy uzbrojeni w pióra.
niech wybrzmi niesłyszany głos i zagłuszy harvesterom usta!
niech enty zapuszczą korzenie od jądra ziemi, aż po ostatnią szyszkę!


***

w pociągu zabrakło plastiku na gniazdka
i skończył mi się zasięg świata.
nie mogę zatem uciec do sieci i udawać skupienia
słucham wiec torów
ich tonów
i uczę się na pamięć miast
ich nazw
których nie chwytam wzrokiem.
kontroler dziurawi przepustkę do zieleni
i wygania za oszklone drzwi
bo źle siedziałam
źle jechałam dotychczas
nie zapłaciłam wpisowego za jazdę w wagonie z jedynka.
zamykam więc drzwi do swej klasy niższej
aby przez ostatnie minuty podróży delektować się powrotem do sieci
bo w drugiej klasie wystarczyło plastiku na gniazda…
niższe klasy częściej potrzebują doładowania!


***

pojechał i nie było pożegnalnych gestów, ani machania chusteczką.
jednorazowe wypadki nie chodzą parami i nie wróżą im babki na dwoje.
nastroje nie pozwalały na wymianę numerków i adresów z kodem.
zarezerwowali się, więc w sobie jednodniowo i nie wzięli pokoju z widokiem.
a przyszłość każdy miał w innej osobie i o sobie nie mówili innym.
razem byli tylko w jednym niespełnieniu, więc nie mogli zdradzać się w szczegółach.
bo nie chcieli łamać cudzych obietnic i wymieniać im siebie.
trwali, zatem w swoim ustaleniu bez wybiegania dalej niż w jutro..
dzisiaj należało już wyłącznie do nich, a wczoraj nie miało znaczenia.
bo nie potrzebowali dzielić sensu, a jedynie hotelową pościel.


Wydaje mi się, że gdzieś już to spisano

Jam jest pan twój, który ma prawo cię poniżać w dogodnym dla niego systemie.
Nie będziesz miała mężczyzn w sobie przede mną.
Nie będziesz mnie wołać z meczu nadaremne.
Pamiętaj, że każde moje słowo jest święte.
Jedyna kobieta, jaką masz prawo czcić to teściowa.
Nie masz prawa zażywać żadnych pigułek przed, ani po gwałcie.
Nie masz prawa sypiać z innymi, przed ani po moim istnieniu.
Nie prowokuj innych swym wyglądem bo nie ich wina, że lecą jak ćmy do ognia, to tylko faceci!
Nie mów nic obraźliwego na moich kolegów, nawet jak cię obłapiają.
Nie pożądaj ich, ale zgadzaj się na złe traktowanie. Póki ja, pan twój nie zareaguję!
Nie pożądaj mnie samego, kiedy tego nie chcę, ani nie mów, gdy ci nie pozwolę.


Nieszczątki

zapytałam, dlaczego to zrobił i czy chciał jedynie, żeby kłody nie rzucały mu cienia pod koła, które sam smarował sprawnymi rękami.

u nas w mieście nie było podjazdów, a zajazdy zamykały celę, gdy wybiła ostatnia godzina zagubionych pod pantoflem kapsli. ta godzina, gdy już nie poznajesz, który to duch smerfa, a który kopciuszka, bo nie szukasz zguby w marketach z butami.

zapytałam czy umie się odbić, bo do dna daleko, a on zgubił wszystko na czym jego świat stał w tej godzinie.

bo nasze światy stawiały nam inne przeszkody, bez zbędnych barierek, bez szkody dla innych inaczej ruchomych. a on jeździł przez te cudze schody, przez te obce domy, jak wampir, który nie może wejść bez zaproszenia.

w naszych gościnnych domach nie było pustego nakrycia, głowy się dzieliło na rodziny, a obiad na resztki dla tych poza stołem, okrągłym od patrzenia na te same twarze, blade jak brat po wymiotach.

zapytałam jeszcze wiele razy, a jego odpowiedź milcząca, tkwiła wzrokiem wbitym w beton schodów, po których nie umiał się wspiąć, bo ruchome.. jego kształt rzucał zbędny cień na nasze ogródki bez chwastów i zielsk przy rabatkach.

rabatowaliśmy sami swoje ceny, a oceny innych wrzucaliśmy w koszta. bez zbędnych pytań o wartość, bo w naszych ogrodach zabrakło dziś miejsca na palenie zwłok i pielenie obcych z wykopanych szczątków.

bo nasze nieszczęścia nie rosną parami…


***

„Powiem wszystko bogu!” – Powiedział i umarł.
Robiliśmy sobie z nim selfie, bo to takie wzruszające.
Umierające dzieci zawsze wzruszają.
Tapetujemy sobie nimi Internety.
Publikujemy w gazetach, żeby przeżywać.
Żeby zabolało.
Żebyśmy mogli poczuć.
Ale to gówno prawda!
Wolimy się dzielić opłatkiem przy zastawionym stole.
I modlić do zmyślonego dziecka. Kiedy giną prawdziwe.
Wolimy stroić drzewa w bombki, łańcuchy i inne symbole przemocy.
Wolimy śpiewać!
Dzisiaj w Betlejem kurwa!
Dzisiaj w Aleppo wesołych świąt nie będzie!
Powiedział chłopiec i umarł…

Joanna Kessler – Dziewięć wierszy
QR kod: Joanna Kessler – Dziewięć wierszy