dobranoc do jutra

to nie był dobry dzień na łapanie raków
stoisz nieprzejednana z twarzą w stronę słońca
tęcza już zanika na zachodzie
każda kolejna noc to samogwałt na osobowości
mściwe ocieranie się neuronów w zbiorowym szaleństwie

to nie był dobry dzień na zbieranie grzybów
tych kilka ostatnich zeżarły ślimaki
z przerzutami na trzustkę i wątrobę
to też nieodpowiedni moment na wyznanie miłości
w internetach wieszczą koniec świata
NASA ujawnia czwartą przepowiednię fatimską
w marketach wykupują sól na wszelki wypadek

od rana też nie ma prądu szerzy się bezprawie
odcięci od roponośnych pól umieramy na szkorbut
rozkopano nawet cmentarz w poszukiwaniu złotych zębów
jutro tak a propos
uważnie poobserwuję szczury w piwnicy
do nich bowiem należy ostatnie słowo


***

gdy kobiety zostawszy wdowami
patrzą przez karawan na ostatni zachód słońca
zanika u nich pamięć dźwięku tłuczonego szkła

i co z tego że pił – który nie pije
(wtyczka/gniazdko)
i co z tego że bił – który…
zawsze przepraszał zresztą jak się przyzwyczaić
to nie boli
(temperatura – sztruks/para)
i co z tego że chodził do innej – zawsze wracał
mówił że kocha tylko mnie
(nogawki na kant)
i co z tego że od dawna już nic nie mógł –
przynajmniej siedział w domu
popijał herbatę z cytryną
z ulubionej szklanki
i grał na gitarze
(marynarka)

na zdjęciach zawsze wychodził elegancko
w tym garniturze
(jeszcze koszula)


jesień gołębiarza czyli wiejska statystyka opisowa

jak co roku mniej więcej w połowie sierpnia
po zachodzie słońca robi się zimno
moje gołębie ochoczo siadają
na wciąż jeszcze niemieckim transformatorze
u zbiegu dróg z widokiem na obie strony
(czy można chcieć więcej gdy
masz horyzont w zasięgu skrzydeł)
gdy do wsi nadciągnie wrzesień
minie pod sklepem parę staruszków
(taka wypadkowa miejscowej populacji)
ze średnią prędkością 60 km/h
gołębie będą miały na dziobach
całoroczną wielkość opadów
najpierw deszczu potem liści

w październiku pewnie wzrośnie ilość samobójstw
z medianą zależną od siły wiatru
trudno policzalną na trzeźwo natomiast
dachówki spadające z transformatora jak najbardziej
(zrobi się ciaśniej gołębiom będzie darcie pierza)
mimo to zacznę udawać że jest pięknie
w przerzedzonym lesie pozbieram grzyby
co trzeci trujący co drugi niejadalny
każdy robaczywy

listopad to prawdziwe załamanie pogody
zawsze po pierwszej świątecznej reklamie Coca-Coli
zaczynam mieć dziwne myśli o żonie szwagra
a gołębie srają po parapetach
pomaga jedno wino dwa wina trzy… z trendem wzrostowym
odchylenia standardowego


mikroby

nikt tak dobrze nie pojmuje sensu miasta
jak zbieracze złomu w kraciastych koszulach
wiedzeni szczurzym instynktem połamanych nosów
bezbłędnie przeszukują zakamarki aluminiowych świątyń
tylko z nimi niebezpieczne zaułki dzielą się
anegdotami o życiu wewnątrz murów obronnych
które opowiadane w mocno podchmielone popołudnia
puentowane wieczorem jak papieros przygasają
w niestrawionym gwarze ulic
przecedzane przez chleb
zawsze kończą się tak samo –
na skupie


dzień seksu

chociaż nienawidzę udawania
kolejną noc spędziłem na oglądaniu
płatnych kanałów

rano w sklepie
trochę w innym świetle spojrzałem
na nasza ekspedientkę
(nikt tak soczyście nie rzuca mięsem)

po sposobie w jaki mówi
czym mogę służyć
wiem że podjęła grę


al-chemia

dziś miała być nasza pierwsza noc
z księżycem żniwiarzy
a pada

jednym zaklęciem
zamieniam ołowiane chmury w płynne złoto
przekraczałem Rubikon gdy pod twoim oknem
kamień spadł mi z serca

nie ma on jeszcze
nic wspólnego z filozofią
ale jestem coraz bliżej


jutro

obiecałem czarnej że nie będę już
opowiadał bajek z morałem bez pokrycia
zabiorę ją po prostu tam gdzie zdychają konie

siądziemy na wzgórzu
z widokiem na niebo i dolinę
(ona w tej swojej paraerotycznej pozie okrakiem)

jak ją znam nie powie ani słowa
(serce ma jak bryła węgla)
tylko będzie patrzeć
przez różowe okulary
jak strzelają do księżniczek


***

jutro o tej porze będziemy już dorośli
przejmiesz moje nazwisko
sąsiad jak to ma w zwyczaju rąbnie prosto z gwinta
nasze zdrowie

uciekniemy z plecakiem pełnym papierówek
sprawdzimy co kryje się na końcu ulicy
za rogiem osiedla
przejedziemy się metrem
pójdziemy w góry
w szałasie prześpimy się z tym co było
do domu wrócimy okrężną drogą

to jutro –
dzisiejszej nocy czeka nas
jeszcze zmiana czasu

Grzegorz Malecha – Osiem wierszy
QR kod: Grzegorz Malecha – Osiem wierszy