Znał ich jeszcze z czasów, kiedy chodzili do szkoły, a dziś już dwójka dzieci i wyraźny rozkład pożycia. Jak to prosto powiedziane – rozkład pożycia. Za tym jakże pokrętnym określeniem kryje się brak szacunku, egoizm, nieumiejętność dzielenia przestrzeni z drugim człowiekiem. To wywołuje w większości przypadków przemoc fizyczną lub psychiczną. Obserwował ich odkąd byli parą, a potem młodym wciąż zakochanym małżeństwem, aż do dziś. Razem nigdzie nie chodzą, dzieci rosną od początku w kłamstwie i poczuciu zagrożenia. On i ona też, choć nie świadomi, czego się boją. A oboje boją się samotności. Razem być nie umieją a samotnie nie mogą. Męczą więc siebie i swoje dzieci. Każde chce przedstawić siebie w jak najlepszym świetle, a najprościej to osiągnąć tworząc negatywny obraz swojego partnera. Zna się perfekcyjnie jego słabe punkty, o których nikt nigdy by się i nie dowiedział, gdyby nie bliskość pożycia. Zdrada, nielojalność. On szuka powoli zamiennika. Jak części do auta. Jakby szukał lepszego modelu jakiegoś urządzenia gospodarstwa domowego. Ona umawia się w Internecie na tajemne randki, szuka potwierdzenia swojej atrakcyjności. Oboje chcą mieć gotowe to, co w związku dwojga ludzi zajmuje lata ciężkiej pracy. Nikt nie jest gotowy na dzielenie się wszystkim z drugim człowiekiem, tego trzeba się nauczyć. Nauczyć się być razem.

Te rozmyślania przerwała mu brutalna prawda. Dotarła do niego zza chmury rozważań bez ostrzeżenia. Jego własny związek leżał w gruzach! Sam swoją nieumiejętnością powoli go unicestwił aż do końca. Dlatego patrzył na dramat pary sąsiadów jak na film, którego zakończenie zna od dawna. Typowo ludzkie – brać się za problemy innych, własnych nie potrafiąc rozwiązać. On też tego nie potrafił, więc wolał tropić w sieci i w rzeczywistości, wszelkie jego zdaniem zagrożenia dla duszy. Demaskować próby zamącenia i zafałszowania rzeczywistości. Jednak też nie dawało mu spokoju na ile sam jest zafałszowany, na ile używa różnych trików i uników by przetrwać. Lata pracy nad sobą dały rezultaty, ale pozostawał nie do końca szczery. Oszukiwał głównie sam siebie. Popatrzył przeciągle na jedyny widok z okna, jaki miał. Szara ściana budynku w części przykryta gigantyczną reklamą. Nie wiadomo, co ohydniejsze, szara ściana budynku z małymi okienkami, czy reklama. Skręcił spliffa z aromatycznym ziołem. Dawno nie palił tak aromatycznych ziół. Zaciągnął się po same końce palców u stóp, aż poczuł gorąco w uszy i łzy popłynęły mu z oczu. Po jednej z każdego. Odetchnął i przeciągnął się, odprężył. Nie jest tak źle – pomyślał. Przerwał mu sygnał przychodzącego sms’a. Spojrzał na ekran telefonu. Znów konkurs. Rywalizacja. Ilu to wytrzyma? Na każdym kroku rywalizacja. Ilu czuje się totalnie przegranymi? Ogarnęło go przerażenie. Przecież musi być miliony frustratów, którzy niczego nigdy nie wygrali, i przegrywają każdy wyścig. Co będzie, jeśli ich frustracja osiągnie poziom krytyczny? W czym znajdzie sobie ujście? Za dużo pytań. Jego wyobraźnia pracowała jednak już pełną parą. Właściwie to nawet ostatnio miał okazję z okna obserwować duże grupy manifestantów, które mogły składać się właśnie z takich frustratów. Wskazywałaby na to ich agresywność i niedorzeczne hasła, które wykrzykiwali i nieśli na transparentach. Hasła były z okresu międzywojennego, czyli z lat dwudziestych i trzydziestych zeszłego stulecia, czyli kompletnie nieaktualne. Widać że ludzie ci nie nadążyli w cywilizacyjnym biegu. Nie ma się co dziwić, bo musi być jakiś koniec peletonu. Nie mogą wszyscy być w czołówce czy w środku, ktoś musi być na końcu. Jak jest głowa to jest i dupa, bo oddzielnie żyć nie mogą. Odetniesz jedno od drugiego i masz trupa. Tak samo w społeczeństwie. Chociaż jest pewna różnica. Duży wybór czołówek, środków i końców peletonu. W dowolnych kolorach i wszystkie udają, że są o stopień wyżej. Łatwo się pomylić w takim galimatiasie i miast w czołówce wylądować w końcówce. Pociągnął ponownie wonne zioło. Dym miał kolor niebieskawy, (pewnie zawierał więcej jednej substancji niż innych) i przyjemny, przypominający cytrynę zapach. Bloki mięśniowe puszczały jeden po drugim i zalewało go błogie uczucie, rozluźnienia, odprężenia. W jednej chwili cała zawierucha w jego głowie ustała i pojawiło się miłe poczucie przepływu lekko falujące energii. Poczuł się uwolniony. Zdawał sobie sprawę, że na krótki moment, ale to dawało mu motywację by dalej żyć. Skoro możliwe są krótkie momenty, możliwe są i dłuższe, a w efekcie ciągłość. Wolność. Za oknem, co rusz przelatywały roje stalowych owadów chrzęszcząc blachami, szumiąc i stukając.

No i stało się. „Brak połączenia z Internetem”, taki komunikat wyświetlił się o 16:30 przy pierwszej próbie porannego połączenia. Co gorsza, taki komunikat pojawiał się przy każdej następnej próbie połączenia z siecią. Poważna sprawa, czy chwilowy brak sygnału? Może awaria przekaźnika telefonii komórkowej? Cóż, ludzie kiedyś żyli bez prądu i telefonów, za to więcej czasu mieli na kontakty osobiste. Tylko z kim tu się kontaktować? Mało kto odwiedza się w domach, raczej model spotkań na imprezach obowiązuje. Poczuł lekką panikę. Muszę iść gdzieś gdzie stałe łącze jest, i sprawdzić czy to tylko urządzenie mobilnego Internetu czy komputer nawala. – pomyślał jeszcze racjonalnie, ale panika narastała. Kontakty międzyludzkie kontaktami, ale nagły brak dostępu do serwisów informacyjnych?! No, a nie daj Boże kompa trzeba będzie oddać do serwisu, to już katastrofa. Bez dostępu do serwisów, bez możliwości zapisywania i analizowania, bez sensu. Wprawdzie czas bez komputera mógłby poświęcić na patrolowanie, które ostatnio zaniedbał. Dawno nie wychodził na swoje nocne spacery, dawno nie był w miejscach Nowych Kultów. Rozsądne i czasu nie straci. Obserwacje i proste analizy mógłby robić na papierze, jak dawniej. Pojawiło się „światełko” w tej mroczno jawiącej się sytuacji. Tylko czy znajdzie w sobie tyle energii, żeby przeciwstawić się marazmowi problemu z siecią, czy uda mu się pokonać niską temperaturę na zewnątrz i wyjść na spotkanie przedświątecznej orgii na ulicę. Bo na zewnątrz trwała gorączka zakupów. Miliony ludzi przeczesuje sklepy w poszukiwaniu towarów. Setki tysięcy ton jedzenia, miliardy dupereli na prezenty. Emocje towarzyszące tym wydarzeniom nie należą do przyjemnych, czy przyjaznych. Oczywiście wszystkie media lansują rodzinne ciepło, nastrój pojednania, tradycje jako gwarancję stabilności, ale to tylko część marketingowego planu mającego jak najwięcej sprzedać. Ludzie ulegają iluzji i kupują, kupują, kupują. Są w stanie zadłużyć się na następny rok, ale kupują, bo wydaje im się, że czują to pojednanie, ciepło rodzinne i całą resztę reklamowych sloganów. Niby święty, ten Mikołaj, co to prezenty przynosi, a jego czerwone ubranko to wymysł od początku do końca koncernu Coca-Cola sprzed osiemdziesięciu jeden lat!!!  A ile lat liczy sobie ten koncern? Niewiele ponad sto. Jak to się ma do dziejów ludzkości? Sto lat. Chwila, moment, a traktuje się tą postać, jakby była obecna od zawsze we wszystkich kulturach. Wcześniej był to biskup i tylko w świecie chrześcijan, do tego średnio popularny. Dzisiaj razem z coca-colą są wszędzie, na całym globie. Dzięki reklamie, czyli gigantycznemu, zbiorowemu oszustwu. Przyglądał się chromowanej powierzchni poręczy już dłuższą chwilę. Daleko nie zaszedł, ledwo za róg do dużego centrum mediów. Księgarnie i czytelnie, kultura papieru w dzisiejszym świecie. W odbiciu poręczy wszystko zakręcało w jedną stronę. Z której by ktoś nie nadchodził, czy nadjeżdżał, zawsze odbicie w poręczy zakręcało w prawo. Patrzył na to zjawisko tak długo, aż ochroniarz się nim zainteresował i stanął w odległości mówiącej „mam cię na oku koleś”. Wszedł więc do środka. Lubił to – wchodzisz do jakiegoś pomieszczenia i nagle, jakby ktoś gałkę głośności przekręcił w lewo. To wytłumienie, obecnością drewnianych schodów elementów balustrad, kotary i oczywiście książki. Między półkami siedziało mnóstwo osób i przeglądając i czytając. Jeden obok drugiego. Wybierali prezenty. Tak na każdym piętrze trzypiętrowego budynku. Nie był w stanie się skupić i wyluzować. Obecność takiego tłumu przerażała go, można powiedzieć. Nie wpadał w panikę, ale nie lubił dookoła takiej burzy wibracji i plątaniny energii. Zwłaszcza że ludzie nie baczą na bliźnich na żadnym poziomie. On będąc czułym na aury i wibracje nie był w stanie takiej ilości przerobić, rozpoznać, a nie potrafił czasem wyizolować się na tyle, by czuć się bezpiecznym. Szybkim krokiem, nadal podejrzany dla ochrony, obszedł obiekt i wystrzelił na ulicę. Tutaj chłód owiał jego skronie, co było konieczne. Odetchnął, rozejrzał się i ruszył stałą trasą. Lodowaty wiatr dmuchał mu prosto w twarz. Skulił się i napierał do przodu. Obserwacja nie była możliwa, więc skupił się na ruchu. Tego też ostatnio mu brakowało. Mijał ludzi zajętych gonitwą po zakupy i ludzi zajętych gonitwą za tymi pierwszymi, bo każdy na każdym zarabia. Mijał też tych, którzy jak co dzień, liczyli na jałmużnę. Sam nie wiedział, na co liczy. Prezentów nie mógł kupić swoim bliskim, bo go na to nie było stać, a nawet jakby było, to uważał, że te święta są głównie dla dzieci, a prezenty dorośli powinni sobie dawać wtedy, kiedy naprawdę czują taką potrzebę. Potrzebę obdarowania, ale i potrzebę obdarowanego. Prezenty ot tak, bez sensu, cokolwiek byle dać, to według niego zwieńczanie hipokryzji. Tej całej hipokryzji, w której żyjemy. Nie zmieniało to faktu, że odczuwał to jako stres. Co roku to samo, takie same powody, obawy. Czy pokłócimy się przy świątecznym stole? Jak zwykle do pewnego momentu wytrzymamy. Albo co niektórzy całą kolację wytrzymają, a odpust dadzą za drzwiami. Już ze znajomymi, już na pasterce pod kościołami, pokażą swoje prawdziwe oblicza. Już w drodze od teściów do domu warcząc na żonę i dzieci, albo jazgocząc na męża. Pokażą chrześcijańskie traktowanie bliźniego. Takie to mieląc rozważania dotarł, nim się obejrzał, do miejsca kultu wódki położonego naprzeciwko jednego z najważniejszych miejsc Nowego Kultu. Pod miejscem, gdzie tradycyjnie całą dobę część narodu kultywuje wódkę, dzikie tłumy. Dzikie dosłownie, bo już to świątecznie czy zwyczajnie wódką wyzwoleni, dokazują rycząc na całego. Po drugiej stronie przy prowizorycznie ustawionym krzyżu i zapalonych zniczach, grupka wyznawców oddawała się obrzędom. Wyglądali jak jakaś rzeźba, czy instalacja ponura. Stojąc blisko ryczących wyznawców „wolności wódki i duszy napranej”, czując zapach ogórków i sałatki ze śledziem, patrzył jak urzeczony na tych po drugiej stronie ulicy. Wydawało mu się, że zza zapachu wyszynku czuje zapach kadzidła. Jednak nie był to obrazek wlewający w patrzącego nań spokój. Raczej był to obrazek z tych, które kojarzą się niepokojąco, acz muzealnie. Jak rycina ze średniowiecza, rzeźba z cmentarza. Fakt, raczej za żywych to oni rytuałów nie odprawiają, a jeśli, to nie wszystkim dobrze życzą. Wydawało mu się, że widzi dookoła klęczących ciemną jak sadza, kłębiącą się aurę. Przeszedł dalej od wyznawców wódki, tak żeby oba obrazki widzieć naraz. To szczególne miejsce, gdzie w opustoszałym kompletnie o tej porze mieście spotykają się wyznawcy bólu dozgonnego i narodowej traumy po dni ostatnie, z sowizdrzałami i lekkoduchami, straceńcami niejednokrotnie o wartości bezmiernej, wyznawcami wódki Koicielki i zabawy do śmierci. Patrzył z odległości i widział to wyraźnie. Miejsce wręcz unikatowe, porównywalne z naturalnym teatrem ulicznym. Niejeden artysta za taki projekt zgarnąłby wszystkie możliwe nagrody ministerstwa kultury i kasę. Można podzielić ludzi na tych modlących się, tych trwoniących czy tworzących życie w wódce i na tych, którzy na to wszystko patrzą. Niezły spektakl. Jednak ci od wódki wydają się, jakby bez złudzeń, oczekiwań na innym poziomie niż materialny, a przynajmniej, jeśli je mają, to właśnie w wódce topią. Ci po drugiej stronie, mimo swojej muzealności, wydają się czegoś oczekiwać, czegoś innego. Nie chodzi o rację czy wzorzec, ale o plastyczność i wymowność tego obrazu. Jaki miał on przekaz zastanawiał się powoli wracając w kierunku domu. I ta pewność jednych i drugich, co do swoich racji. Bo oni tam, co rusz się ścierają na argumenty, wrzaski, przepychanki. Obrzucają siebie nawzajem „racjami” jak inwektywami. Z całą pewnością na bieg rzeczywistości wpływu oni nie mają żadnego. To mógł stwierdzić bez wahania. Z nastaniem dnia znikają w milionowym tłumie zajętym własnymi, zupełnie innymi sprawami. Rozpływają się w realnym świecie jak mgła.

Ciągle na smyczy systemu. Jak nie masz stałego łącza internetowego to mobilne łącze masz limitowane, na przykład dwa gigabajty na miesiąc. Jak potrzebujesz więcej, to możesz dokupić drugie tyle za cenę niższą o jedną trzecią od ceny abonamentu. Z kolei stałe łącze nie jest tanie, ale tańsze w efekcie niż mobilne. Dotyczy to takich ludzi jak on. Żyjących na granicy ubóstwa. Bogaci mają tyle łącz ile zapragną. Ubóstwo tutaj ma swój wymiar europejski. Inny niż ubóstwo w Indiach, Afryce. Tamte ubóstwa są ich i nam nic do tego, chociaż, od czasu do czasu, ktoś próbuje zarobić na kolejnej akcji „pomocy dla trzeciego świata”. W naszym ubóstwie nie brakuje dachu nad głową, nie brakuje jedzenia, nie brakuje wody. W tamtym ubóstwie te luksusy nie występują. Tamto ubóstwo, indyjskie czy afrykańskie jest skrajne, jak to fachowcy określają. Starał się cały czas o tym pamiętać, zwłaszcza w okresach, kiedy nie miał kasy i popadał w długi. W takiej Afryce cóż mógłbym pożyczyć? Sandały z plastikowych butelek po napojach, od sąsiada, którego to sandały są jedynym majątkiem? Po napojach, których posiadacz sandałów nigdy nawet nie wąchał. – Brak dostępu do sieci wpędza mnie w jakieś jałowo uniwersalne rozważania. – pomyślał – Czas się ogarnąć i wrócić do zajęć. Ostatnio wrze z powodu wypowiedzi ministra. Wódz opozycji grzmi o zagrożeniu suwerenności kraju. Jednak jego wielka partia uległa erozji i frakcja złożona z elementu klatki piersiowej, jednego pancernika, krewkiego ojca i kilkunastu innych, opuścili jej zwarte do tej pory szeregi. Sytuacja o tyle dla niego interesująca, iż przypuszczał, że za nimi podążą faceci w czarnych płaszczach. Od początku bowiem ich łączył. To ułatwiało mu zadanie. Wystarczyło tylko prześledzić program spotkań i wieców nowej frakcji, aby przy odrobinie szczęścia złapać trop. Tylko jak to zrobić bez dostępu do sieci? Chyba będzie zmuszony pójść do ich siedziby i udać zainteresowanego. Wprawdzie jego wygląd może wzbudzić podejrzenia, bo na konserwatystę nie wygląda, no chyba, że przypnie sobie przedrostek neo i będzie udawał neokonserwatystę. Neo dzisiaj jest w modzie. – Założę jesionkę po ojcu i buty od ślubu Czarodzieja, na którym byłem świadkiem, jakieś czarne spodnie, ogolę się, włosy uliżę…- planował przebranie neokonserwatysty. Zaczął przeglądać garderobę w szafach. Hmm, właściwie gdyby tak się ubrał, nieco upodobniłby się do facetów w czarnych płaszczach. Wprawdzie jesionka po ojcu była ciemno szara, ale z czarnymi spodniami i wiśniowo czarnymi butami, będzie wyglądał prawie czarno i podobnie. Powiesił komplet neokonserwatysty na jednym wieszaku na klamce szafy. Szara jesionka po ojcu, czarne spodnie, wiśniowo czarne buty od świadkowania, czarną koszulę i czarny sweter. Odszedł kila kroków od szafy i przyjrzał się kompletowi. Mistrzowski. Założę jeszcze okulary przeciwsłoneczne z czarnymi szkłami.- pomyślał z dumą. Pozostało tylko przejść się na rekonesans, może jako dostawca pizzy dostać się do środka i zorientować w rozkładzie budynku i biur. Mógłby sfilmować wszystko na swój szpiegowski długopis i po powrocie sporządzić dokładne plany budynku. Musiał działać szybko. Pod zlewem w kuchni obok kosza na śmieci leżało kilka pudełek po pizzy, które mógł wykorzystać jako rekwizyt dostawcy. Zawsze, gdy ktoś zapyta co tu robi i komu tą pizzę przyniósł, może powiedzieć, że pomylił budynki i podać jakąś zmyśloną nazwę firmy, której rzekomo szuka. Dostawca powinien mieć czapeczkę odpowiednią, czyli firmową w stylu popularnym, z daszkiem, regulowany rozmiar z tyłu głowy. Z braku firmówki złoży czarną z logiem New York. Nie ważne, że nie firmowa pizzerii, ludzie nie patrzą na szczegóły, tylko na ogólny obraz na zasadzie skojarzeń. Dostawca musi mieć puchową kamizelkę i firmową (lub podobną) czapeczkę. Powoli cały plan nabierał kształtów. Spodobało mu się, że informacje zdobywać będzie nie przez Internet, ale metodami konwencjonalnymi. Stara szkoła powraca. Przebranie, bezpośrednia penetracja środowiska, to podniosło mu poziom adrenaliny, a mózg produkował kolejne obrazy i analizował możliwe skutki podjętych działań. Dołek i dezorientacja spowodowane odcięciem od sieci, minęły bezpowrotnie. Przystępował do działania.

Paweł „Kelner” Rozwadowski – @Homo@ (vol. 4)
QR kod: Paweł „Kelner” Rozwadowski – @Homo@ (vol. 4)