[IV]

Musiałabym mieć jakieś plany,
a nie mam. Nic. Jak grzebać
w pamięci, by wejść wprost

do mieszkania lub chociaż na osiedle,
co wyrosło na wysypisku. Nie ma map.
Głowa nie ta, oczy jak nie te oczy.

Jakoś się jechało w mrok,
a schody w górę szły. Schody
były wielkie, śniło się o nich

nawet po wojnie w Polszy.
Funikarem też chyba raz jechałam,
grzęznąc w letniej sukience.

Musiałabym mieć plany i to takie,
by wskazywały osiedle. Nie mam szans.
Pamięć nie ta. Dziury. Wszędzie

karaczany, na firankach, w kapciach.
Święta kulka gnoju. Za to przed domem
tory kolejki miejskiej.

A w lewo, to się dochodziło do placu
zabaw. Etażnyje babuszki starsze,
ale nie drastycznie,

we dwie, we trzy, huśtały mnie czule.
Aż mi strach było, bo zawodziły przy tym,
że wrócą i dobiją i dobiją i dobiją.
Nas.


[VI]

Krzysztofowi Bartnickiemu

Och, jak wielka była
pięciokopiejówka do wrzucenia,
by się otworzyły kleszcze karuzeli
z siedzeniami w kształcie zwierząt!

Pamiętam wagoniki, nawet zapach,
i że wyjeżdżały nagle na słońce.
Jechały w powietrzu nad Dnieprem.
Jak obłoczki po niebie szły.

I już z drugiego brzegu machałam
i prosiłam, by raz jeszcze choćby
do przyczepy ze śmiesznymi lustrami
wejść i pokazać język.

Katalnaja gorka, czartowoje kolieso.
Wsio dawno rozebrane. Uszło.
I mnie się przed oczami wyobraziło,
jakby z Prypeci coś uszło jak gorka.

Nu, szto diełat. Powinnam się dąsać,
że zło powyginało, że smutne.
Ale ja nie taka, żeby się dąsać
za cudze, ani żeby za długo, ani żeby
bez sensu, bez ojca.


[IX]

Wiem, że masz te swoje lęki.
Po drodze wylew, blizna,
naderwany pieprzyk, złamanie
otwarte i kilka blizn u źródła.
Rysy coraz większe i wyższe.
Przesmyk, kosmyk, znów tąpnięcie.
Wokół czarnego oka sucho i dziwnie.

Tu już się nic nie urodzi i nic z tego nie wyjdzie.
Nie ruszać się z miejsca, nie przekraczać
granic wytrzymałości. Jeszcze lakier
na paznokciu. Krater po śmierci, która spadła
z nieba. Obcy znów ciągną od strony morza.
Potem strzał, strach, woda, piach.
Zło rodzi mi się w najlepsze.


[XIII]

Babka Ludka miała dobre sny.
Wchodziły w nią bez pukania jak dziadek
Czesław, który powracał z wojny
o każdej porze dnia i nocy.

Śniło jej się, że wyciera buty w prześcieradło
i zostawia białe ślady, gwiezdne szlaki.
Chodzi po niej na rękach i wodzi
na pokuszenie.

Rzucał się na nią w mundurze i zastygał,
jakby śnił sygnał do ataku, jakby zaraz go mieli
zabrać albo puścić z dymem kabały.
Pan pójdzie z nami.

A więc składał ręce do modlitwy.
Wprawnym ruchem robił znak
krzyża w ciemności, a duch,
haftka po haftce, rozbierał babkę
tym strachem.


[XVI]

Ach, lato – mówisz.
Kolejne smutne lato.

Z nieba leci,
jak kurwie w deszcz.
Mogłaby w końcu
spaść śmierć, a tu nic –
nuda i upał.

Niby nas to grzeje,
ale przecież wolimy,
gdy jest mokro
i rześko, gdy oddech się
rwie do ucieczki,

gdy twoja ręka
między udami albo język.


[XVII]

Gorsety, turniury, pantalony.
Wczoraj czekałam na Ciebie,
ale oczywiście sen był szybszy.
Mierzę to wszystko sama,
by zmieścić się jeszcze
we własnej pamięci.

Piórka mają swoje piękne strony,
podobnie jak barchany i koronki.
Nie lubisz się przez to przedzierać –
to zrozumiałe. Ja niestety nie z tych,
co to od razu, gdy zobaczą ptaka,
biorą do ust całe gniazdo.

Z lękiem nadgryzasz
uszko stanika – przeraża cię
rozmiar miseczki i nagła pustka.
Drżę na myśl, że jeszcze
cię rusza ta kołysanka
bioder.


[XVIII]

Wszystko, co niezdrowe dobrze wychodzi
na zewnątrz. Mamy w lokach i rzęsach
niecne czyny i zapiski ze złego roku.
Pod powieką, w oku – bombka łzy. W czasach
złych i niepewnych tylko zagubienie jest
pewne – mówisz. Przecież nie strach, który
narysowałam w nocy na plecach, gdy
uwalniałeś piersi spod opieki stanika.

Lubię, gdy pytasz, czy możesz
coś opowiedzieć albo do czegoś wrócić.

W małym miasteczku nad Odrą kruszą lód.
Stary chłopiec powiesił się zgrabnie na szelkach.
Ludzie już nie takie rzeczy robili. Kobieta,
co dla niej tak zabawnie językiem machał,
nawet przez chwilę miała mdłości i wyrzuty
sumienia. Miłość – mówią – sznurowała jej usta.
Potem szelki, żel i guma. Już biorą z naszego rocznika.
Spisują na straty.

Nie dla was, żonaci chłopcy, sentymentalne
historie o nagłej śmierci.

Konrad Wojtyła – Siedem wierszy
QR kod: Konrad Wojtyła – Siedem wierszy