Czechy jako kraina upiorów – czy pojawienie się takiego tematu jak fantastyka, jak kosmiczny żart literatury absurdu, może nieoczekiwanie dotknąć jesiennych turystów? Okazuje się, że tak, kiedy zbłąkani trafią do Jiczina – bajkowego królestwa poczciwego Rumcajsa. Jest to podróż w głąb rzeczywistości, chociaż może to wyglądać na perwersyjną turystykę ekstremalną w dekadenckiej epoce końca historii. Bywa i tak, że kojące i swojskie kameralne piękno trwa jako niemy świadek szaleństwa i potęgi księcia tego świata.
(Zawsze zwracam uwagę na pomijany klasowo – społeczny wymiar historii z duchami – z reguły straszą duchy możnych i bogatych, nie zaś prostych i biednych. Prawdziwa lewica powinna sięgać do metafizyki!)
Prawdziwe Interview with Wampire musi zdarzyć się wśród wiatru i jesiennych mgieł.

– Dzisiaj na scenie nie on sam się zjawi
W gromadzie wojów, którą jego rozkaz
Gnie jak stal gibką, którą duch ożywia –
Póki go Muza w postać z krwi i kości
Na waszych oczach oblec się nie waży.
Serce przewrotne dała mu potęga-
Zbrodnie tłumaczy zaś wojna i obóz – rzekłby Schiller.

Właśnie tu u stóp skalnych wąwozów raju (tu Czeskiego), otoczone wioskami pełnymi sielskich drewnianych chałupek, w kolorycie domków jak z piernika, straganów z tureckim miodem, z podobiznami bajkowego Krecika i Sąsiadów rozpościera się rozległe Wallensteinowe Namiesti. Historia, wciąż przyzywa swych schleglowskich proroków skierowanych ku przeszłości i tak zawsze pozostanie.
Prawdziwych cudów historii, czy też eschatologii lub filozofii dziejów nie otacza atmosfera magii, sensacji i fanatyzmu. Ale to właśnie ateistyczne i pragmatyczne Czechy mogą okazać się krainą mistyczną i cudowną. Jednym z przykładów tego odkrycia jest Jiczin ze swoim etosem historyczno – kulturowym. Prawdziwe cuda pozostają w ukryciu, tak jak Bóg.
To przytulne miasteczko z atmosferą wąskich uliczek i bajkowych opowieści jest wraz z najbliższą okolicą miejscem spotkań z bardzo poważną historią, z jej paradoksami, a nawet autentycznymi ponoć upiorami, tak hołubionymi w szalenie naciąganych wersjach w dzisiejszej kulturze masowej.
Jeżdżąc po Czechach można popaść w mistyczny nastrój, odnajdując często na linii oka i horyzontu wieże kościołów – najczęściej gotyckich i barokowych. Właśnie te wieże czy święte kolumny na rynkach, sygnatury sacrum w kraju, w którym nie stanowią one symbolu nacisku władztwa przestrzeni publicznej, ale semiotyczny odnośnik do innej rzeczywistości rodzi się mistyczny nastrój. Podobnie jak te wieże nie narzucające publicznej władzy religii, tak samo jicziński rynek, mimo swojej oficjalnej nazwy nie narzuca obecności potężnego władcy i wodza – tyrana sprzed wieków. Podobnie jak signa religii w zsekularyzowanym kraju, tak samo to imię okazałego centrum również upamiętnia siły zasadniczo Czechom obce i narzucone, ale ostatecznie uhonorowane.
Czy pojawiając się w Jiczinie ktoś przypuszczałby, że znalazł się w sercu największego sporu ideologicznego – religijnego i militarnego Europy Środkowej? – w prawdziwym oku cyklonu geostrategicznych intryg sprzed wieków. Czy ktoś przypuszczałby, że gdzieś w tle barwnych renesansowych fasad rozbrzmiewają echa wielkiej tragedii Schillera – Czechy i tragedia z „bogiem wojny” na czele i jego upiory straszące na kilkudziesięciu zamkach? To brzmi nieprawdopodobnie, a jednak się wydarzyło, chociaż umilkł huk armat. Są inne miejscowości bardziej związane z przebiegiem koszmarnej wojny trzydziestoletniej, ale to Frydland i Jiczin najbardziej wiążą się z nazwiskiem Albrechta von Wallensteina, jako jemu najbliższe, nad nimi unosił się złowrogi blask Marsa i Saturna. I unosił się nad koszarowym zamkiem Księcia Pana – tak prostego w swojej symetrii, że jakby wyciętego z kreskówek Radka Pilarza, i unosił się nad dziedzińcem z wytworna jak włoskie pierwowzory potrójną loggią zamkową, gdzie pod osłoną nocy przemykali tajni emisariusze na dwór ośmiuset ludzi i tysiąca koni. Tu powinny zabrzmieć akordy z uwertury do Don Giovanniego Mozarta! I takie to bardzo niemieckie, w perfekcji scenograficznej rekonstrukcji schillerowskich tonów („treść ogromna jakby w szeregu luźnych malowideł”). A propos schillerowskiego Wallensteina – udało mi się zdobyć i przeczytać całość niedoścignionej trylogii, a kolega z Berlina opowiadał mi jak wybierał się Staadstheather, aby przez osiem godzin słuchać tragedii wielkiego Friedricha z Klausem Marią Brandauerem w głównej roli. Jednak brak paru banknotów euro na to nie pozwolił. Dziś historyczna tragedia i jej duchy w swoich wiecznych powrotach trafiły w pełnym tekście do smartfona tego kilkuletniego stażem berlińczyka.
Ten sam berlińczyk nie mógł uwierzyć w fakt, iż prototypem Księcia Pana z bajki o Rumcajsie jest sam Albrecht von Wallenstein. W słuchawce utkwiło sugestywne – really?! To jego (Albrechta von W.) osoba występuje na kartach przewodnika Pascala na stronach poświęconych właśnie Jiczinowi, co może rozpalać wizje interpretatorów. To wszystko może wydawać się niczym, bo wydarzył się cud!
Baśń to wyższa prawda – bo tam mieszka Bóg, jak pisze Bolesław Leśmian. Rumcajs pokonał w Jiczinie Księcia Pana – tj. pośrednio lub bezpośrednio Wallensteina, a Ctvrtek Schillera jak Dawid Goliata. W Czechach nastąpiła niespotykana cudowna przemiana świadomości społecznej w kierunku preferencji oręża bajki – jako formy przekazu prawdy, z którą identyfikuje się społeczność, nowego wymiaru wrażliwości zbiorowej i wewnętrznej siły.
Przyjęcie przez Czechów bajki (o charakterze historycznym) jako prymarnego kodu wyrażania dziejów i identyfikacji narodowej (przekazu nadrzędnych wartości) oznacza ich niezwykłe przezwyciężenie historii. Owo transcendowanie nie odbiera jednak kontaktu z rzeczywistością większości ludzi utrudzonych pracą i zmagających się w odpowiedzialnej walce o byt. Taka forma transcendowania oznacza zwycięstwo nad historią, czyli wyższość zwycięstwa wewnętrznego – moralnego nad realnym.
Dominacja prymarnego kodu bajki wiąże się z psychologicznym mechanizmem wyparcia presji historii, ale i z jej internalizacją, jak to dzieje się w twórczości Ctvrtka.
Wiele zarzuca się Czechom, tchórzostwo wyrachowanie, koniunkturalizm, brak powagi i małostkowość, a trzeba zauważyć rehabilitację moralną przez bajkę. Przecież mogliby popaść w ideologiczną obsesję historii, odwetu i martyrologii jak na Bałkanach, gdzie króluje mit o Kosowym Polu, jednak złe siły obcego świata zostały ostatecznie ośmieszone przez Rumcajsa, przez potęgę i majestat bajki.
Zarzuca się Czechom brak patriotyzmu, lecz trwałość bajkowego kodu, ciągła popularność Rumcajsa świadczy o wysokim poziomie patriotycznych zachowań w dzisiejszym zglobalizowanym świecie. Popularność tradycyjnej bajki w czasach medialnych i multimedialnych maszkaronów pełnych brutalności i prymitywizmu to ważny gest dla ocalenia ludzkości.
Dla mnie osobiście świat czeskich bajek nadawanych przez dawną, „komunistyczną” jeszcze telewizję, był jednym z najpiękniejszych przejawów dzieciństwa, kiedy otoczony ciepłem i miłością odbierałem komunikaty ze świata z mchu i paproci z jego Żwirkiem i Muchomorkiem na dobranockę. Te chwile zostały uwiecznione w jednej z ulubionych przeze mnie grafik mojego taty – Jana Brody.
Sam Schiller dodałby nigdzie indziej jak w Wallensteinie – Myśl głębsza leży w tej baśni wieczorze / Co moje młode kołysała lata.
Narodowa powieść Czechów – „Babunia” Bożeny Niemcowej, nawiasem mówiąc niedostępna nawet w przygranicznych centrach Śląska Cieszyńskiego, także traktuje o marzeniach z dzieciństwa, które pozwalały przetrwać mężnie nieszczęśliwej pisarce w dalszych latach życia – nie narzekanie, ale marzenia z dzieciństwa, podobnie jak siła przetrwania całego narodu. Niemcowa również tworzyła na niedalekich od Jiczina terenach w obszarze Czeskiego Raju.
Rzadko który naród wydaje się tak związany z bajką, z pragnieniami szczerego serca wolnymi od wszelkiej zawiści i megalomanii, co obecne jest w pieśni o ziemskim raju – w hymnie narodowym. Fenomen tego raju zauważył niedawno Mariusz Szczygieł w szerokim kontekście porównawczym. To arcynarodowe, ale i najbardziej uniwersalne w kategoriach antropologicznych i etycznych. Taką promienną szczęśliwość i pogodę ducha podniesioną do rangi mistyki widziałem podczas ostatniego pobytu u południowych sąsiadów w katedrze w Hradec Kralove, patrząc na dziecięce twarzyczki na jednym z obrazów przedstawiających adorację miejscowej Madonny. (Nawiedzając katedrę w Hradec Kralove, pamiętać jednak należy, iż jest to miejsce pochówku największego rycerza czeskiego Jana Żiżki z Trocnova). Dojrzałość zwykłych ludzi, ich zwykła godność i prawo do niej, przyrodzone pragnienie szczęścia, przyzwoitości, ludowe poczucie sprawiedliwości i siła dobroci jednak zwycięża, ale nie bez udziału słynnego pragmatyzmu.
Przyjęcie kodu bajki rozbroiło wszelki patos w narodzie, którego nadmiar ściąga na manowce fałszu. Majestat zwyczajnej godności opromieniał rok temu atmosferę pogrzebu Vaclava Havla. To było widoczne w hasłach, które ludzie mieli wypisane na transparentach – „Dziękujemy Ci Wacławie!”. Czapki z głów! Egzystencjalna uczciwość prześwituje jak grecka i heideggerowska aletheia.
Fakty te zauważy każdy, kto chce rozumieć i kochać Czechów.
Przyjęcie prymarnego kodu bajki nie czyni naszych braci narodem Piotrusiów Panów. Wręcz przeciwnie, ta forma romantyzmu integralnego, czyli związanego z życiem codziennym większości zwykłych ludzi pozwala na zachowanie właściwej hierarchii wartości, co pozwala na podjęcie dającej sukces pracy organicznej i mądrej oraz skutecznej strategii. Rumcajs, najbardziej czeski bohater, pozostaje szewcem, wie jednak, kiedy wyciągnąć pistolet, nie nadużywając z lubością i bez kontroli swego oręża. Na marginesie zauważyć trzeba, że i Hanka, konkretna baba, i tak być powinno!
Można podziwiać Czechów za ich zdolność przetrwania z kategoriach ściśle darwinowskich, ale nie można zapominać o wkładzie komponentów moralno – kulturowych do owego przetrwania.
Przetrwanie to dokonywało się w zbilansowanym napięciu uczestnictwa i wyboru szczęśliwego zaścianka wobec głównych nurtów historii Europy Środkowej. W tym kontekście można spojrzeć na wojnę trzydziestoletnia jako przekleństwo i szansę przyszłego pax habsburgiana dla Czech, broniących wcześniej swoich postępowych racji przed naporem temna. Jednocześnie można tu patrzyć na Polskę z jej świetną tolerancją religijną, jako opatrznościowo uchronioną (z wyjątkiem mojego Cieszyńskiego z trudną historią Jana Sarkandra w moim w końcu Skoczowie), ale i oddalającą się od europejskiego pola gry, by grzęznąć w bagnach Wschodu.
Czeski kompromis polegający na internalizacji historii w bajce ukazuje prawdę, iż człowiek nie samą historią żyje, ale i nie samą bajką.
To właśnie dojrzała miara dane przez bajkę uczy właściwego stosunku do historii. Bajka naucza, że dla zwykłych ludzi nie są ważne ideologie i polityka, intelektualne trendy i blask wyższych sfer, ale życiowy pragmatyzm oparty na właściwych wartościach z realistycznym stosunkiem do cierpienia, wyzysku, manipulacji i przemocy.
W związku z tym wszystkim trzeba zadać pytanie – po co jeszcze szukać Wallensteina w Jiczinie? Dlatego że właśnie tam był i na zawsze pozostanie obecny. Historii nie da się zmienić, ponoć ten, kto jej nie rozumie, skazany jest na jej powtórne przeżycie. Tak twierdzi pragmatysta amerykański, autor ciekawy, bo wykraczający poza wąskie ramy filozoficznych izmów.
Josef Janaczek, wspominając nocne spotkanie Wallensteina z tajnymi emisariuszami szwedzkimi w Jiczinie, które miało miejsce z 15. na 16. maja 1633 roku, cytuje ludowa pieśń o Wallensteinie z XVII stulecia;

Ach, mój Jiczinie, mój roztopiły,
Szkoda żeś nie wybudowany.
Szkoda mi cię stokrotnie,
Bom był łaskaw dla ciebie.
Wielem na ciebie wyłożył,
Nad ojczyznę –m cię przełożył,
Szkoda mi cię stokrotnie,
Bom był łaskaw dla ciebie.

Wallensteina szukać trzeba dlatego, że każda historia (w sensie dziejowym i egzystencjalnym zarazem) ma dwie strony, a miłośnicy świata bajek nie powinni zapominać o ich historycznym tle, bo każdy tekst nie istnieje bez kontekstu. Autentyczna i mistrzowsko – schillerowska wzniosłość tragedii doskonale dopełnia czeskie contents. Dlatego wreszcie trzeba napotykać na ślady Wallensteina, że on sam powraca w oficjalnych programach obchodów miejskich festiwali, w rekonstrukcjach historycznych i w pochodach, o których przeczytać można w Internecie.
Czesi pozostawiają w chwale barokowe monumenty i nazwy ulic związane z rzeczywistością, którą nazwalibyśmy okupacją, choć oni adoptują wielkość obcych potęg. I tak wspaniałe komnaty zamku arcybiskupa Dietrichsteina w Kromieżirzu pełnią rolę wiedeńskiego Schoenbrunnu w słynnym „Amadeuszu” Milosza Formana. Podobnie jak Hindusi w swoich dziejach, uznając uniwersalne czynniki rozwoju, zachowując charakter narodowy, by kiedy nadarzy się okazja swoja duszę przyoblec w ciało niezależnej ale balansującej sprawnie między potęgami formy państwowo-organizacyjnej. Zresztą czuć w tym regionie również jakiś oddech Saksonii.
Trzeba szukać Wallensteina wreszcie dlatego, by zanurzyć się w autentyczne i obiektywizujące nurty prawdziwego dramatu (pełnego dynamicznych zwrotów) opracowanego przez Schillera i Janaczka, ukazującego postać miotaną między skrajnościami racji stanu, boga wojny pod wpływem demonów koniunktury i megalomanii, ale być może również przyszłego męża opatrznościowego – króla Korony św. Wacława, orędownika niepodległości i głównego menadżera epoki targanego także tragedią osobistą, uwielbianego człowieka niezwykłej charyzmy dążącego ostatecznie do trwałego pokoju. Jest to tragedia tożsamości sił sprawczych wyrażona w postaci renegata i patrioty, nie wiadomo czy bardziej swojego czy obcego taktyka destrukcji i rozwoju, osobowości rozdartej między kulturą czeska i niemiecko-austriacką, męża stanu i awanturnika, przesądnego analityka, wiernego majestatowi cesarskiemu i buntownikowi, zdrajcy odkupującego swoją winę przez zdradę i ofiary zdrady, egocentryka i człowieka idei.
Jako orędownik pokoju i patriota, realista, bezsilny strateg i Europejczyk współczujący doli zwykłego człowieka wielki generał i sędzia pełen samowiedzy tak przemawia nam schillerowskich kartach, zagłębiony w tragedię Czech z wojny trzydziestoletniej – Czech z innym obliczem.

– Austriak ma ojczyznę, któż inaczej powie,
On kocha kraj swój, kochać ma przyczynę;
Lecz wojsko, które cesarskim się zowie,
Co teraz Czechy spustoszone trzyma,
To wojsko, mówię, wcale żadnej nie ma.
Część ludu zdana na przypadku skutek,
Ojczyzna jemu wszystkie świata końce,
Majątkiem całym to na niebie słońce.
I kraj ten czeski, co nas w boje wpierał,
On nie ma serca do swojego pana
/ Przemoca dany, sam go nie obierał/;
Klnie w duszy milczkiem swej wiary tyrana,
Zastraszon mocą, lecz go pali rana.
W uczuciu jego pamiątki strasznemi
Wrą owe zgrozy spełnione w tej ziemi;
Analiż kiedy syn wypłacze łzami,
Że ojca jego szczwano na mszę psami?
Lud, który doznał takiego zhańbienia,
Jest straszny w zemście, straszny śród cierpienia

Nie ma człowieka zdolnego wydać ostateczny wyrok w sprawie historii, zwłaszcza że jej dialektyczny ruch napędzany jest jednocześnie przez siły szlachetne i demoniczne. Dialektyczna kondycja wielkiego Albrechta przypomina mi pozycję Rasputina, otoczonego jednoznacznie czarną legendą, ale czy słusznie?
Przecież czeskie bajki i wszechwładny folklor (najbardziej fundamentalny kod kultury narodowej – plebejskiej) pełen jest zwiastunów wojny.
Pytałem kiedyś, podczas międzynarodowego festiwalu folklorystycznego w Strażnicy profesora Daniela Kadłubca, skąd we współczesnym jednak folklorze czeskim tyle piosenek o wojnie i wojsku, które to żywioły komplikują rozwój opiewanej w tych samych „morawiankach” miłości.
Profesor wśród odurzonych letnim słońcem i winem koleżanek ze studiów w mini spódniczkach i wśród wystrzałów zrekonstruowanych armatek tłumaczył – pamięć w żywym folklorze sięga trzech stuleci wstecz. Dlatego Czesi i Morawianie śpiewają przy piwie i winie, że „vojna, vojna, nikomu neni hojna”. Pamiętają, ale rozsądnie mają już dość! – po Białej Górze, Austerlitz i Koeniggratz.
Czeskie podania i filmy na nich oparte, tak jak realna przestrzeń najeżone są zamkami i rycerzami. Siedziby wyzysku i okrucieństwa zamieniły się w miejsca romantycznego natchnienia. Jedno trzeba przyznać, dawni panowie mieli przynajmniej zmysł estetyczny, który rozwijali dzięki swoim bogactwom. Dzisiejsi wykazują się totalna tępotą. W wielu rycerskich salach, wśród połyskującej broni i zbroi pojawiają się także wytworne portrety generalissimusa Wallensteina – uosobienie męskiego sex appealu z jego arystokratycznym wąsikiem, tak często niebezpiecznie objawiającego się w barwach Marsa, w przemożnym związku erosa i thanatosa.
Poszukiwanie Albrechta von Wallensteina w Jiczinie pozwala Czechom otrząsnąć się z letargu własnego ziemskiego raju, aby nie popaść w samozadowolenie i stagnację mimo niewątpliwych sukcesów. Tak nakazuje umysł otwarty, twórczy intelektualnie, który sięga zawsze wbrew – ku obecnemu – nieznanemu. Także szczypta perwersji nakręca aktywność umysłu.
Osobiście wpisałem się w tę historię zainspirowany przewodnikiem po Czechach i własną podróżą a także lekturą Schillera, nieświadomie dokładając skromną cegiełkę do obszernej tradycji tematu sprzed wieków.
Historia i interpretacja zwarte trwają w nierozerwalnym uścisku, współwarunkując się wzajemnie w pierwszeństwie i przekraczając granice przedmiotu i podmiotu, uginając się w sprzężeniach zwrotnych. Na poziomie nadświadomości coraz wyraźniej występuje w odczycie kodu historii mechanizm koła hermeneutycznego, w takim horyzoncie możemy znajdywać Boga, materię, determinanty losu czy tak częste wrażenie śladów niezwykle surowego, ale utalentowanego mocą estetyczną demiurga i ponad wszystko zdążającą niechybnie ku sobie samej wizję – kiedy historia staje się interpretacją. Pragnienie kreacji pulsuje impulsem życia, by tworzyć w akcie pierwotnym, znów od początku w pędzie życia!
Tego dnia w popołudniowych promieniach słońca spacerowaliśmy po Jiczinie, po jego rynku, tak imponującym, że stanowiącym jakby osobny świat. Pod arkadami w centrum informacji dwadzieścia cztery godziny na dobę w okienku triumfuje Rumcajs, przedstawiając swoje przygody. Odwiedziliśmy oczywiście ekspozycję – atelier ze studia Radka Pilarza pełne rumcajsowych scenek, które można ręcznie nakręcać. Koło figury Świętej Trójcy zeszliśmy w bok na taras i do ogrodów Księcia Pana. Spacerując, można było czasem się natknąć na jakąś wietnamską knajpkę i smród plastiku z chińskiego sklepu, żeby było współcześnie po czesku. Biedni Sąsiedzi zostali zwerbowani do reklamy Ceskej Sporitelny przejętej przez Vienna Insourance Group. Impresje jesiennego słońca w linii ozłoconych drzew i delikatny rysunek konturów miejskich kamieniczek przyniosły wreszcie uczucie głębokiego spokoju.
Przeżywałem przy niej wszystkie moje przegrane bitwy, cały ciężar życiowej niezgrabności i zagubienia, jednocześnie z pełną pogody afirmacją godziłem się na to, co jest, będąc dojrzale szczęśliwym, z wdzięcznością za rzeczywistość i ku chwale dramatu i jesieni. W planach tkwiła jeszcze pielgrzymka do Rzacholeckiego Lasu i do Prachowskich Skał, do drewnianych domostw romantycznie osiadłych u stóp górskich serpentyn w okolicy. Szlaki skalnego miasta, które ukaże kolejny dzień upamiętniają też krwawy epizod wojny austriacko – pruskiej z roku 1866, o czym świadczy spartański hełm na pomniku wystawionym ku czci poległych Prusaków, którzy drogo okupili swoje zwycięstwo.

– Złóżcie dank raczej, że prawdę ponurą
Przeniesie w sferę pogodniejszej sztuki,
A zaś ułudę, która tworzy – sama
Wkrótce rozwieje, nie chcąc, aby pozór
Kłamliwym licem przesłonić miał prawdę.
Życie jest chmurne, sztuka radosna. – powiada poeta.

A ja skromnie zwrócę uwagę, iż Klio również była muzą i dodam żartobliwie, by po „bondowsku” zachować wstrząśnięte, lecz niezmieszane tego metatekstu pokłady!
Potem byłem już sam. Jiczin pogrążał się w mroku. Teraz zamkowe mury okalające ogród zamieniły się w ścianę cienia i płomieni, zdobne latarnie podkreślały sklepienia arkad. W witrynach sklepowych skrzyły się nocne kreacje dla miejscowych dam z kolekcji intymnych i ekskluzywnych. Nad zamkiem unosił się duch Albrechta von Wallensteina, chyba prosił o rozmowę.

Duch ten błądzi jeszcze pewnie nad Frydlandem i nad Chebem (może i nad Pragą i Pilznem), tam gdzie rozgrywały się ostatnie akty dramatu Schillera – śmierć Wallensteina zdradzonego przez towarzyszy i zgładzonego 25 lutego 1634 roku, i upadek wizji jego „europejskiego tronu”. Nie dotarłem tam jeszcze. Moje oczy wyobraźni i zbłądzenie historyczne skupiły się w Jiczinie, stolicy jego państwa. Zresztą leży pochowany w klasztorze Walickim koło Jiczina. Ciekawe czy Schiller był we Frydlandzie?

Szymon Broda – Rumcajs i Wallenstein
QR kod: Szymon Broda – Rumcajs i Wallenstein