Lato w mieście
Upał ogłuszył miasto
plamy potu wykwitają
na ludziach i domach
ciężka łapa słońca
ugniata pustkę
obnaża ciała i mury
Miasto czeka na wieczór
strzępy myśli schną w słońcu
leniwie domyślają się siebie
senna mucha usiadła na murze
Cyganka bosą stopą
chłodzi rozgrzane kamienie
w cieniu pod wyblakłą markizą
przykuca słowo upał
wciąż to samo
w maskach różnych języków
Miasto śmierdzi upałem
ma to gdzieś: dyszy i milczy
za mało słów w nim krąży
by ulepić jakąś opowieść
za dużo spoconych cipek
by zapragnąć smaku tej jednej
Zmierzch
Ktoś zmarł w pociągu
mężczyzna pięćdziesiąt dwa lata
ludzie rozgadali się – w końcu
trzeba czymś wypełnić
pustkę czasu
przerwę w podróży –
ludzie mówili
że jechał do Warszawy
chyba zawał
no bo co innego
skoro był cały siny
ludzie mówili zniecierpliwieni
guzdraniem się pogotowia i policji
dwie i pół godziny spóźnienia
można umrzeć z nudów
na tym pustkowiu
za oknem kilka drzew
zeschłe trawy po horyzont
i blady zszarzały błękit
Powoli wstawały mgły za
zmętniałym oknem zjawił
się brudny zmierzch
zmęczony sobą i ludźmi
* * *
Słońce zagląda w oczy
mały pies kuśtyka po ścieżce
cień pełza przy stopach
modrzew pachnie modrzewiem
Nie wiem nawet
o co zapytać
Koniec świata
Ile jeszcze zabierze ta
zima która trwa odkąd
sięgam pamięcią słowa
zazdrośnie
nie dają się wcielić
tłuką się w ustach
nie do przełknięcia
nie do wyplucia
i coraz większa sytość
oblepia oczy i dłonie
Świat kończy się
tuż przy naskórku
a i tak jest go zbyt dużo
Wiersze pochodzą z przygotowanego do druku tomu p.t. Podróż do-słowna.