Nazywam się Jadwiga Brenner. Nie pochodzę stąd. W domu mówiono do mnie Hedwig, ale nie pamiętam tego dokładnie. Brenner nie jest nazwiskiem mojego męża. Męża nie mam. I nie miałam. Chcę jeszcze zaznaczyć, że słyszałam o Hedwig Brenner z Czerniewic, ale to nie ja.
Chociaż… głowy za to nie dam.
Powiem to, za co głowę dałam.
W moim domu mówiło się po niemiecku, lecz nie wiem czy byłam Niemką i gdzie dokładnie był ten dom. Byłam niemieckojęzyczna, mieszkałam w mieście. W dużym mieście. W rodzinnym domu dużo czytano. Wychowywałam się na nieskładnych, ale fascynujących lekturach wyszperanych w półkach pokoju bibliotecznego. Głównie były to książki mojego ojca. Matka trzymała ulubione lektury pod ręką, w sypialni, w komodach w przestronnym przedpokoju, a nawet w kuchni. Wszystkie były fascynujące. Nasza kucharka też lubiła do nich zaglądać.

Zobaczyłam palenie książek, kiedy miałam dwanaście lub trzynaście lat.

Teraz wiem, że na przykład w Berlinie wyglądało to tak: najpierw maszerowano z pochodniami, młodzi ludzie śpiewali, powtarzali słowa przysiąg i krzyczeli że „naród” to oraz „naród” tamto. Przemówił Goebbels. W stolicy słuchało go 40 tys. zwolenników. Słuchali go też za pomocą radia. Milion Niemców było w bojowych nastrojach, byli gotowi na rozpalanie stosów. Już w kwietniu 1933 roku studenci gdzie się dało szukali książek „szkodliwych”. Węszyli w bibliotekach, także w akademickich, buszowali po księgarniach. W maju w Berlinie zebrano kilkanaście tysięcy tomów uznanych za niepokorne, które potem spłonęły na Bebelplatz. Stosy (ale już mniejsze) palono jednego dnia w ponad 30 miastach uniwersyteckich, gdzieniegdzie akcję przekładano z powodu deszczu. Ale i tak 21 czerwca książki płonęły ponownie – nadeszło przesilenie letnie [1] , a to bardzo pasowało do nazistowskiej magii.

Wówczas nie byłam tego świadoma.

Jak i tego, że pierwszy cesarz Chin Qin Shi Huang już w 213 p.n.e. wydał edykt o paleniu ksiąg, które uznał za mijające się z oficjalną ideologią państwową. Zainicjował stosy dla książek pozbawionych wiedzy praktycznej. Poszły wtedy z dymem między innymi oryginalne teksty Pięcioksięgu konfucjańskiego. A zniszczenie Biblioteki Aleksandryjskiej? [2] Brak słów… Ostatnio Państwo Islamskie [3] niszczy zabytki asyryjskie z VII i IX w. p.n.e. Swoją drogą agresja skierowana w stronę sztuki posiada ciekawą historię.
Wracając do mnie-Jadwigi Brenner: wtedy jeszcze nie widziałam marszów, nie znałam nazistowskiej ideologii, choć może nawet była blisko mnie. Nie rozglądałam się nazbyt uważnie, nie widziałam niczego podejrzanego, a w domu – nikt nie dyskutował przy mnie na tematy polityczne. Takie zastałam tu życie. Byłam dzieckiem. Byłam dziewczynką, która funkcjonowała w bezpiecznym, rodzinnym kręgu.
Byłam dziewczynką do dnia, w którym skorzystałam z tego, że rodziców nie było w domu, a kucharka zamknęła się w pokoju z młodym piekarzem z naprzeciwka. Tego wieczoru wybiegłam do koleżanek, które mi mówiły, że wiele rzeczy tej nocy będzie się działo i nie można tego nie zobaczyć. W jeszcze nierozpoznanych silnych emocjach, bardzo podekscytowana biegłam wraz z nimi stronę centrum. Oczywiście, słyszałam, że będą palić książki. Ale zrozumiałam o co chodziło dopiero, gdy zobaczyłam ogień. Nie był to wielki stos, lecz przeraził mnie tak, jakby płonął mój dom, pokój mojego ojca, pachnąca kurzem i drukowanymi stronicami biblioteka, oraz komoda matki.
Byłam wówczas w takim momencie młodego życia, że literatura właśnie otwierała mi serce, była czymś intymnym i nie do końca jasnym. Nie miałam literackich upodobań ani wielkich, czytelniczych potrzeb. Po prostu – lubiłam moment otwarcia książki, zatopienia się w niecodzienności. Gdy moje koleżanki biegały jak szalone wokół studentów palących te wszystkie cudowne powieści (wiedziałam to na pewno!), te wzruszające historie, zaczarowane światy – stałam jak wryta. Byłam szoku. Nie wiedziałam czyje książki palą, ale widziałam: PALĄ KSIĄŻKI!
Świat się skończył.
Przecież nie znałam żadnej z nich, ale i tak wtedy kochałam wszystko, co drukowane. Kochałam literaturę nastoletnią afektowaną miłością, która właśnie dusiła się od gęstniejącego dymu.
To, co zobaczyłam, to był istny szał. To było nie do powstrzymania. Młodzież z pochodniami, dorośli krzyczący jakieś mowy, zamieszanie, ruch, byłam jeszcze mała i wiele osób mnie popychało, przestawiało, coś do mnie mówiło. Strasznie płakałam. Poczułam się okropnie bezsilna, jakbym była nikim, a raczej pół-kimś, co nic nie może, jakbym kimś oglądającym katastrofę planetarną. Mogłam stamtąd pójść, ale tego też nie potrafiłam zrobić. Więc płakałam , nie ocierając łez i szlochając cichutko sama do siebie, bo trudno to było nazwać łkaniem. I tak nikt tego nie zauważał. Płakałam, stojąc z rękoma zwisającymi po bokach, bez beretu, lekko zgięta w pół, jakby mnie bolał brzuch. To była prawda. Bolało mnie wszystko, w środku.
Oglądałam spektakl, w którym najprawdziwszy ogień pożerał mój piękny, nieprzeczytany jeszcze świat, moją nadzieję, moją przyszłość, którą tyle razy sobie wyobrażałam. Znikały na stosie moje podróże, moje miłości….A ludzie, którzy posiadali tyle złości dla książek, wydawali mi się wprost przerażający. Zresztą miałam rację. Byli przerażający. Nawet moje koleżanki, biegające wokół ogniska z rozczochranymi warkoczykami…miały zadatki na potwory.
Wtedy jeszcze nie wiedziałam, czemu ma służyć moje przerażenie.
Jak w okrutnej hipnozie chciałam wskoczyć w stos i polecieć do nieba, lekko, zwiewnie, wraz ze spopielanymi stronicami moich potencjalnych marzeń. Poczułam, że mogę to zrobić, zobaczyłam siebie z boku, przyglądającą się płomieniom.
I gdy niemalże ruszyłam w stronę ognia, jakiś obcy mężczyzna, który przechodził obok złapał mnie za ramiona. Weszłam mu pod nogi, nie rozglądając się na boki. Odwrócił mnie tyłem do płomieni i mocno popchnął w kierunku najbliższej ulicy powtarzając kilkakrotnie:
– Cicho, tylko cicho, bo narobisz rodzicom kłopotu.
Rodzice! Zupełni o nich zapomniałam! Przestraszyłam się, że będą mnie szukali, przyjdą tu i rzucą się w ogień. Zamiast mnie. Dowlokłam się do domu w strasznym stanie. Nie chciałam się przyznać gdzie byłam, ale osmalone ubranie zrobiło to za mnie. Matka spała wtedy w moim pokoju, co robiła tylko wtedy gdy byłam bardzo, bardzo chora.
Obudziłam się następnego dnia dużo starsza. Rodzice byli przerażeni. Stracili dziecko.
Moje miasto… to nie był Berlin, gdzie być może było łatwiej ukryć się w tłumie. Czasem myślę, że żyłam w Hanowerze, ale tego też nie jestem pewna.
W tej chwili to nie ma większego znaczenia. Faktem jest, że w 1933 roku przestałam ufać dorosłym, ale zobaczyłam jaka siła i tajemnica jest zamknięta w tak niepozornych książkach. Także w tych palonych na stosach. Zrozumiałam, że okładki, opakowania kryją to, co jest w stanie wywołać nienawiść. I miłość.
Parę lat później przestałam żyć w mojej okładce, w moim ciele, w tej powłoce dla treści. Ciało towarzyszyło mi jednak do późnej starości. Było wierne, choć wygonili mnie ze mnie samej. I trudno mi było powrócić.
Tamten pierwszy stos obudził we mnie sprzeciw, któremu dorastając dawałam coraz silniejszy wyraz. W końcu wylądowałam w więzieniu, za drugim razem były przesłuchania i tortury. Poznałam metody trzech śledczych i w tym okrucieństwie, w bólu przeżyłam kilka miesięcy. Obecnie nie chcę do tego wracać, ale wówczas zrobiłam tak: odcięłam się od ciała. I ono w ten sposób zostało symbolicznie spalone. Głupi ludzie mogli z nim robić do chcieli, mogłam wyć z bólu, ale moje ja już wiedziało, że jest obserwatorem. Utrzymywało dystans. Nie było szczególnie przywiązane do ciała, nie było sentymentalne.
I tak mi zostało na moje ziemskie zawsze.
Przeżyłam, a nawet stałam się silniejsza i bardziej pewna siebie. Zmaltretowane ciało w końcu się zagoiło i, paradoksalnie, nadal było piękne. Miałam świetną figurę, bo jako oddzielona od ciała nie celebrowałam jedzenia. Miałam jędrną skórę, bo nie chciałam mieć dzieci i nie rodziłam, poza tym długo omijała mnie gra hormonów. Mężczyźni pragnęli mojego ciała jak szaleni. Razem z bliznami. Choć zawsze mówiłam, że nie nadaję się ani na żonę, ani na kochankę. Mówiłam, że jestem książką. A jednak oddawałam im czasem ciało… do poczytania. Podejrzewam, że z litości. To były impulsy, kaprysy, współczucie lub serdeczność dla kogoś, kogo akurat polubiłam. Naprawdę żyłam poza ciałem i w niewielkiej od niego zależności. Było mi potrzebne i musiałam dbać o jego podstawowe potrzeby, ale nic więcej. Żadnej celebracji. Moja uroda brała się z niewiarygodnej wolności, którą daje nie zwracanie uwagi na to, jak mnie widzą inni. Ja siebie widziałam z wielkiego dystansu, z perspektywy spalonej, zaczarowanej ziemi i z tego punktu widzenia – naprawdę byłam piękna. Seks mnie nie ekscytował, ale ekscytowała mnie rozmowa. Cudowna rozmowa z mężczyzną potrafiła doprowadzić mnie do orgazmu tak subtelnego i obejmującego całą moją istotę, że nie umiem tego wytłumaczyć. Seks z rozmówcą był rodzajem podziękowania. Orgazm bezpośrednio, doznawany przez ciało? Nigdy.
Spotkałam wielu fascynujących mężczyzn, ale żaden z nich nie wytrzymał ze mną trzech lat. A kiedy zbliżałam się do pięćdziesiątki spotkałam chłopca. Był młody, złamany powojennym dzieciństwem i nazistowską przeszłością jego rodziny, był spokojny, czuły, wyjątkowo błyskotliwy. Zależało mu na mnie. Bardzo. Ciekawe było to, że nie forsował swojego wyobrażenia o naszej relacji. A ponieważ nie przypuszczałam, że będzie w moim życiu kimś tak ważnym – także nie forsowałam niczego. Byłam książką. Otwartą na rozdziale o nas. I w ten sposób żyliśmy długo i szczęśliwie. Niektórzy sądzili, że jest gejem, ale nie… a w każdym razie jego upodobania nie miały wpływu na to, co razem zbudowaliśmy. Byliśmy wyciszoną parą ludzi, poruszających się bezszelestnie, czytających książki, rozmawiających ze sobą godzinami i podróżujących w taki sposób, że w hotelach nigdy nas nie zapamiętywano.
On umarł pierwszy, czym bardzo mnie zdziwił. Z radością umierałam trzy lata po nim, mając nadzieję, że się spotkamy. Być może w innej formie.

***
Wszystko w moim życiu okazywało się w końcu dobre i właściwie. Nie cieszy mnie tylko to, że będę żyła jeszcze raz, a nawet jeszcze wiele razy. I być może będę miała w swoich życiorysach wątki z ogniem w roli głównej. I z książkami. Gdyby nie to, że jestem częścią boskiego dzieła tworzenia, które nieustannie trwa, zrezygnowałabym z ponownego przyjścia na świat. Nie zwielokrotniałabym swoich niepokojów ponownymi narodzinami, dorastaniem, zasłanianiem się książkami. Cóż, prawdopodobnie ponowne narodziny to także mój plan, plan wielokrotnie wcielającej się duszy.
Tymczasem przedstawiam się jako Jadwiga Brenner, choć na pewno mam na swoim koncie jeszcze kilka, tak ważnych imion i nazwisk. Będę je zmieniać tak, jak będę modyfikować swoją opowieść.
Będę to robić bez pośpiechu, by nikt inny nie podsuwał mi fałszywych scenariuszy. Chciałabym omijać czasy wojenne, ale w świecie, który znam, nie jest to takie proste.
Nie jestem stąd, ale będę.
Przyniosę ze sobą pamięć o palonych książkach.
Nie bój się nigdy. Niczego. A będziesz w stanie skomponować dobrą treść.


[1] Mittsommerfest, związany m.in. z rytualnym paleniem ognisk. Autor książki „Hitler i nazizm magiczny” A.Allaud, w 1989 roku stwierdził, że nazizm opierał się na doktrynie ezoterycznej.  W roku 1912 roku wydawca czasopisma „German Miller” Theodor Fritsch wraz z  Hermannwm Pohlwm założyli Zakon Germański. Po sześciu latach Adam Glauer, znany szerzej jako astrolog Rudolf von Sebottendorf, powołał do życia jego filię pod nazwą Towarzystwo Thule. Głównie pod jego wpływem antysemityzm i rasizm połączono z magicznym widzeniem świata.etc….

[2] Była to największa biblioteka świata starożytnego, założona w Aleksandrii przez Ptolemeusza I Sotera. Działała prawdopodobnie od III w. p.n.e. przy Muzeum Aleksandryjskim (Muzejonie), ówczesnym odpowiedniku instytutu badawczo-naukowego. Zbiory rosły w szybkim tempie, m.in. każdy, kto wjeżdżał do Aleksandrii z jakąś księgą, musiał ją zostawić w depozycie biblioteki; odebrać mógł dopiero po jej skopiowaniu. W 391 r. biskup Teofil, w zamiarze zniszczenia świątyń pogańskich, sprowokował w mieście zamieszki, zakończone masakrą chrześcijan przez pogan,  po opanowaniu sytuacji bibliotekę zniszczono. Nie zostało po niej nic, żaden najmniejszy nawet  zwój.

[3] czy ktoś jeszcze będzie pamiętał tę nazwę w …powiedzmy 2034 roku?

Miłka O. Malzahn – Pierwszy stos
QR kod: Miłka O. Malzahn – Pierwszy stos