I święte drzewo Nauma Kupały

Naum Kupała najprawdopodobniej był Żydem, ale chętniej mówił po rosyjsku lub białorusku niż po hebrajsku. Mówił też po polsku i czytał polskie książki. W dużych ilościach. Czytał również po niemiecku, ale nikt nie widział tu Niemców od dawna. A gdy Niemcy przybyli, świat żydowski się skończył. Kupała miał urodę upadłego, gruzińskiego księcia i tak też się na co dzień nosił. Ponad stan, acz się nie wywyższając.

W jidysz Naum porozumiewał się ściszając głos, nie dlatego, że się wstydził, ale z szacunku do przeszłości swojej rodziny, której skądinąd nie chciał kontynuować poprzez posiadanie dzieci. Był bezdzietnym mężczyzną uważającym się za kosmopolitę. Był zaskakująco dobrze wykształcony, mocno introwertyczny, był też jednym z pięciuset pięćdziesięciu mieszkańców sześciotysięcznej, przedwojennej Białowieży.

Przybył do wsi uciekając przed rosyjską rewolucją. Poruszał się pociągami, zresztą linia Hajnówka–Białowieża została uruchomiona już w 1897 r., a w 1907 r. połączono ją z linią do Siedlec. Nie był to taki koniec świata jak myślą niektórzy. Białowieską drewnianą synagogę 1wybudowano w 1910 r., w 1917 r. korzystało z niej 80 Żydów i cały czas przybywali. W 1921 r. mieszkało ich tu dwustu siedemnastu, po 17 września 1939 r. – mniej więcej pięciuset pięćdziesięciu. A po wojnie – żaden. I tak jest do dziś.

Naum od 1917 r. miał na Stoczku duży dom, a w nim – pokoje do wynajęcia. Sam się wszystkim zajmował. Wprawdzie przybył tu z młodą żoną, ale umarła rodząc martwe dziecko. Od tego czasu Naum nie szukał towarzystwa kobiet. Nie myślał o ożenku, nie chodził do synagogi, nie wdawał się w dyskusje o Bogu. Choć nikomu nie mówił, że Boga nie ma – wszyscy wiedzieli, że w tym temacie Naum nie był optymistą.

On w ogóle nie był optymistą.

Mieszkał sam, do pomocy rankami przychodziła tylko stara Galperka, żylasta i wytrzymała ponad wiek. Zazwyczaj kończyła swoje prace o szesnastej, a w każdym razie tak się między nimi ustaliło. Naum lubił swoją samotność. Wychował się z siedmiorgiem rodzeństwa, hen, w carskiej Rosji. Był czwartym potomkiem krawca, którego stać było na wykształcenie wszystkich trzech synów i wydanie za mąż dwóch pyskatych córek. W domu Kupałów każdy miał dużo do powiedzenia.

Gdy trzeba było i Naum potrafił być rozmowny. Potrafił też wypić, a czasem śpiewał i żartował!

W Białowieży za czasów Nauma można było śpiewać i żartować, bo było raczej spokojnie. Młodzież nie podkreślała różnic w wyglądzie między sobą, tak na pierwszy rzut oka nie było widać kto jest jakiej narodowości. Jedynie starsi Żydzi nosili pejsy i tylko oni dyskutowali o religii, a reszta – po prostu chodziła do swoich świątyń i cieszyła się swoim życiem (lub się nie cieszyła, wiadomo…)

Naum w 1921 roku miał sen. Zobaczył drzewo, którego świeżych, zielonych liści nie mógł rozpoznać. Zobaczył koronę tak wielką, że nie widać było ani skrawka nieba, żadnego krajobrazu, nic. Pień wyrastał z wysokiej trawy i ginął w zmierzwionym listowiu. Korona była prawie idealnie okrągła, przypominała tarczę zegara, na którego cyferblacie wirowało dwanaście kolorowych, kręcących się wokół własnej osi główek kwiatowych. Każda inna. Każda o innej barwie. Burczały i furczały cichutko, tworząc wyjątkowo kojący szum.

Rano Naum postanowił narysować to drzewo. Zrobił cztery szkice ołówkiem i dopiero piąty pokolorował zieloną i brązową kredką. Kwiaty dokleił piękne, ze sreberka po czekoladzie mlecznej „K. Gostomski i Ska.” z Łodzi. Wyciął dwanaście kółek i przypiął je do rysunku tak, by robiły wrażenie, że się obracają. Rzeczywiście, troszkę nimi można było zakręcić.

Nie zdziwił się, gdy po godzinie patrzenia na swoje dzieło zauważył, że kółka naprawdę się obracają. Najpierw powoli, ledwie zauważalnie. Odetchnął z ulgą, uśmiechnął się. Pozostawił rysunek na stoliku w sypialni, do której Galperka nigdy nie wchodziła.

Długo myślał o drzewie.

Odtąd wieczorami zasypiał wpatrzony w swój święty obrazek.

A drzewo przysłało mu sny, pokazując przyszłość innych drzew. Znając te drzewa mógł w przybliżeniu ustalić, co się mogło wydarzyć z tymi, którzy w okolicy drzew mieszkali.

Nie były to sny wesołe, bo drzewa widzą i wiedzą o wiele więcej niż się nam wydaje.

Od tego momentu Naum zaczął zbierać rysunki drzew, te piękne i wartościowe oraz te malowane bez talentu, ale z sercem. Miał w kolekcji nawet prace samego Leona Wyczółkowskiego, który przyjechał do  Puszczy  Białowieskiej i narysował „Wrażenia z Białowieży”. Było to 10 litografii, które zresztą Naum stracił podczas wojny. Wyczółkowskiego inspirowały dęby, brzozy, świerki, sosny, poszycie leśne, kamienie, w bieli, czerni, kolorze i w różnorodnym oświetleniu i Naum zaczynał go rozumieć. Artysta podobno słyszał kolory, temu się Naum też nie dziwił, bo jego rysunek szumiał najpiękniejszymi kolorami świata. Naum nie dziwił się temu wszystkiemu, bo wkrótce po śnie o drzewie wpadła w jego ręce książkaDuchowe skarby Puszczy Białowieskiej, którą napisał Metodiusz Romanow 2. Był to traktat o powrocie harmonii człowieka z Naturą, możliwej dzięki pomocy subtelnych wibracji puszczy. Powieść o istotach duchowych zamieszkujących las była zaskakująca, ale wciągająca. Romanow miał wizję Puszczy Białowieskiej jako „Wielkiego Kościoła przyszłej Religii Ducha”. To wprawiało Nauma w dobry humor. Uważał wprawdzie koncepcję za patetyczny frazes, ale świat naprawdę pełen był świętych drzew i nawet przedstarożytni poganie o tym wiedzieli.

Naum podejrzewał, że spotkał kiedyś Romanowa we wsi, ale nie miał co do tego całkowitej pewności. W każdym razie podobało mu się, że zdaniem leśnika-ezoteryka nazwa Białowieża związana jest raczej z prasłowiańskim kultem Białonoga niż z banalną białą brzozową wieżą. Lechici nazywali Boga m.in. Drzewowidem i czcili jako symbol Drzewa Wiedzy. Naum to rozumiał. W pełni. Gorzej z pomysłem Metodiusza głoszącym, że puszcza jest przykładem harmonijnego życia społecznego w stanie czystej natury, choć z drugiej strony… zrozumienie tajemnic puszczy, mogło być dla ludzi nowym, niezwykłym doświadczeniem. Naum by to poparł. Jego święte drzewo zmieniło sposób widzenia i rozumienia tak wielu ziemskich spraw….

Choćby chciwości, z którą się spotykał w swojej pracy. Męczyła go ta cecha u innych bardzo, a teraz znając losy lasu i ludzi, nie przywiązywał do tego większej wagi.

– Chciwość to objaw strachu. A boimy się wszyscy – myślał. I to przynosiło mu ulgę.

Metodiusz Romanow uważał, że w Białowieży (i w okolicach) koncentrują się energie przyrody, pisał: „Istnieją na kuli ziemskiej punkty, które posiadają jakąś niewytłumaczalną siłę wpływu na rozwój duchowy człowieka”. Sądził, że to był powód, dla którego polscy królowie opiekowali się puszczą. Ciekawe, że temat polowań, czyli kwestia gospodarcza (zaopatrzenia armii i dworu w mięso..?) przez autora Duchowych skarbów Puszczy Białowieskiej została pominięta. Za pierwszym razem Naum przeczytał zdanie o rozwoju duchowym człowieka dwa razy, a potem zasnął, mając przed oczami wielkie, święte drzewo.

Zanim sam zaczął głosić, a raczej opowiadać o sile i mocy świętego drzewa, przez kilka lat sprawdzał, czemu powinna służyć. Wydarzyło się wiele dobrego. Zarówno w jego życiu, jak i w życiu tych, którzy zwracali się do niego o radę. Owszem, nie był jakoś bardziej lubiany i uchodził za lekkiego wariata, jednak – nieszkodliwego. Taki los. Pogodzono się z tym. Nikt mu nie dokuczał.

Gdy w 1938 roku napisał o drzewie artykuł i opowiedział o nim publicznie, na zebraniu śpiewaczym, dostał list od siostry z Ameryki. Nie zdziwiła go jego treść:

„Szanowny Bracie! Ufam, że pozostajesz w zdrowiu i nie brakuje Tobie niczego, jak i nam tu nie brakuje. Jednak wieści z Europy mamy nowe, a tak niedobre, że piszę z błaganiem: przyjedź do nas na ten trudny czas, który nawet z oddali widać jako chmury ciemne. Mój małżonek, ja i dzieci mamy tu już miejsce dobre, pracy nie brakuje i z otwartemi ramionami Cię przyjmiemy.

Rozważ bracie kochany, a i nam tu przyniesiesz ze sobą radość niemałą”.

Najstarsza siostra, którą kochał najbardziej, i bez świętego drzewa widziała, komu i co grozić może, choć w najczarniejszych snach nie przypuszczała, że śmierć dotknie tak wielu z jej rodziny. Naum nie był ani nawiedzony, ani ślepy, a drzewo ostrzegało go wyraźnie. Najnowsze wieści polityczne dochodziły regularnie i chociaż nie pierwszy raz wojna miała przejść przez te ziemie – Naum miał złe przeczucia.

W końcu nie tak dawno temu kozacy popalili Białowieżę i wygnali ludzi w głąb Rosji, a bieda panowała po tym ogromna. Ludzie się jednak podźwignęli, jak zwykle, choć nie wszyscy. I znowu coś wisiało w powietrzu i gdy się zebrało w całość drobne sygnały, znaki i przeczucia, wiadomo było, że trzeba podjąć decyzję.

Naum Kupała odłożył list na dni parę.

A w noc szabasową (świąt nie celebrował, lecz robił co należy, by nikt mu za złe nie miał niczego). Zatem w noc szabasową śniło mu się drzewo, nie tak bujne, z poczerniałymi miejscami po wirujących kwiatach, milczące. W tle widział las, nie zniszczony, ale tak niepodobny do zwyczajnego widoku.

I Naum zaczął porządkować sprawy finansowe, poszukał kupca na dom, oddał na przechowanie kolekcję książek i rysunków, pożegnał się z sąsiadami, wszystkim życzliwym ludziom opowiedział o świętym drzewie. Narysował też wiele obrazków z drzewem i porozdawał wszystkim napotkanym ludziom, mówiąc, że muszą szukać schronienia i pytać drzewa o radę. Radził też, by ludzie byli w ruchu, ale takim, gdy nie wiadomo czy daleko są czy blisko, gdy jest się przezroczystym jak poranne powietrze. Ludzie się śmiali, że oszalał do reszty albo kiwali głowami. Obrazki wyrzucali po cichu lub chowali do szuflad, głęboko.

Kilkoro dzieci jednak zauważyło ruch kwiatów na cyferblacie drzewa.

***

Myślę, że Naum wyjechał i przeżył wojnę. I znalazł nowy las pełen starych, mądrych, świętych drzew. Przed wiekami drzewa traktowano jak żywe istoty. To było oczywiste. Nie funkcjonowano poza żywymi strukturami. Ziemia oddychała. Niebo oddychało. Każdy kamień miał do spełnienia jakąś rolę i nie był bez znaczenia, a co dopiero rośliny….. Oddawano drzewom cześć. Były siedzibą bogów.

Dlatego i dziś staję przy niektórych drzewach i pytam je czemu tak trudno mi je zrozumieć.

Nie umiem, jak Naum, narysować swojego świętego drzewa.

Nie umiem, jak Romanow – iść do lasu, jak do Kościoła Natury.

Umiem inne rzeczy. I dlatego to stało się szóstego dnia mojej podróży.

***

Znajoma poprosiła mnie, bym przyjechała do niej do szpitala, w którym czekała na badania. To była poważna sprawa, czas strachu, dusznego zapachu lekarstw i ciężkich oddechów w małych salach. Byłam przy niej przez cały dzień, a w nocy, gdy zasnęła po lekach, zamiast pojechać do domu – chodziłam cicho, po jasno oświetlonych korytarzach. Pielęgniarki pozwoliły mi zostać, bo zachowywałam się tak, jakby mnie nie było.

W opustoszałej poczekalni spotkałam bardzo starego pana, którego przywieziono tu z domu starców. Miał złamaną nogę i wydawał się delikatny jak wycinanka z papieru. Towarzyszyłam mu przy rejestracji, i potem gdy już go ulokowano w wyznaczonym miejscu. Starszy pan nie obawiał się badań, gipsu, pytań o wiek. Był pogodny i nie wyglądał na specjalnie zmęczonego. Powiedział, że ma takie zioła, które działają lepiej niż kawa. Musiał takie mieć, bo rozmawialiśmy sobie prawie przez całą noc. Do czwartej rano. O niczym konkretnym. Trochę o jego pierwszej córce, która wyjechała do Ameryki, trochę o ogrodach, które uprawiał za młodu, trochę o powojennej biedzie i o współczesnym dobrobycie. Nie toczyliśmy dyskusji, lecz wymienialiśmy luźne uwagi oraz wzajemne, treściwe milczenia. Aż doszłam do wniosku, że muszę położyć się na kilka godzin, bo brakuje mi snu.

Zanim wyszłam, starszy pan sięgnął po nieduży bagaż, w którym (jak twierdził) trzymał cały dobytek. Pogrzebał w torbie, wyjął książkę, którą potrząsał tak długo, aż wypadł z niej kawałek pożółkłego papieru.

Dostałam od niego stary, zniszczony rysunek: bardzo blade, ale wciąż widoczne drzewo, z zieloną koroną i zarysowanymi dwunastoma kółkami ułożonymi jak w zegarze. Staruszek nie pamiętał, kto mu ten obrazek dał, ale powiedział mi, że chroni przed złymi decyzjami i pokazuje następstwa wydarzeń. Jego chronił przez prawie sto lat. Powiedział mi, że chce umrzeć, że zrobi to za parę dni, w ogrodzie, nie w szpitalu i że dzieci i wnuki nie zainteresowały się obrazkiem, choć o nim opowiadał.

Tak oto obrazek Nauma Kupały dostałam ja.

W ten sposób skończyło się moje podróżowanie, o czwartej dwadzieścia trzy, w szpitalu.

Zanim zrozumiałam, że skończyło się również moje rozczarowanie, że wywiesiłam białą flagę i poddałam się życiu – minęło jeszcze kilka dni. Od tej chwili nie stawiałam oporu żadnym wydarzeniom, nie wyceniałam słów i nie lekceważyłam pustki, ciszy, nicnierobienia oraz milczenia.

Ja i moje życie wskoczyliśmy na falę, która odtąd niosła nas w miarę swobodnie i żadne slow-cokolwiek nie było w stanie oddać tej nowej, wewnętrznej przestrzeni.

Przerysowałam obrazek drzewa i przyczepiłam do niego dwanaście kolorowych wycinanek – kwiatów. Jak na razie – nie zaczęły wirować, ale przyjemnie mi się na nie patrzy, co uznałam za wartość samą w sobie.

Cokolwiek mam, mogę to mieć po nic.

Moje nic jest czymś do czego nie muszę być przywiązana. Interpretuję to, co widzę i to co czuję we własnym tempie i w atmosferze wyobraźni wolnej od schematów i od przymiotników.

I tak tworzę las pełen moich drzew3, w którym nigdy nie będę intruzem.


1 Synagoga przetrwała wojnę. Niemcy zdążyli tylko spalić pałac. Na początku lat 60. pałac został rozebrany, a wraz z nim stojąca obok drewniana bożnica.

2 Leśnik, a także ezoteryk, członek Lwowskiej III Starosłowiańskiej Świątyni Światła Świata,opublikował tę książkę w 1925 w katowickiej „Książnicy Wiedzy Duchowej” (Duchowe skarby Puszczy Białowieskiej).

3 Lasu warto używać także jako metafory – na przykład rzeczownik w mianowniku + rzeczownik w dopełniaczu = metafora dopełniaczowa las + rąk = las rąk, acz „z drzewa tak rosochatego, z jakiego zrobiony jest człowiek, nie można wyciosać czegoś zupełnie prostego”. Immanuel Kant, „O obecności złego pryncypium obok dobrego albo o radykalnym złu w ludzkiej naturze” [w]: Religia w obrębie samego rozumu, tłum. A. Bobko, wyd. Znak, 1993, s. 182 Kant pisał o drzewie rosochatym, z którego zrobiony został człowiek. Potem trzeba by obejrzeć film Disneya „Tajemnice lasu”, a następnie nakarmić leśne duchy okruchami domowego chleba. A i jeszcze taka uniwersalne prawda: ludzie są jak drzewa, wyrastają z nasionka, itd http://ludziesajakdrzewa.pl

Miłka Malzahn – Papierówki (fragment)
QR kod: Miłka Malzahn – Papierówki (fragment)