Noc antropologa

Lubiłem to plemię, uwiodła mnie
ich zmysłowa sztuka, kolorowe pióropusze, wymyślne zawijasy
tłoczone na skórzanych siodłach. Pracowitość
nie była im obca, po porannych obrzędach i waleniu w bębny
zgodnie przystępowali do zajęć. Wątpliwość
budziło jedynie źródło, z jakiego ich działania czerpały siłę.
Strach przed bóstwami to chyba za mało,
żeby miał stanowić trwałą motywację.

Klaskanie w ręce, zaklęcia, taniec wokół totemów,
przywoływanie aniołów, dekorowanie zielonych drzewek
– jak to możliwe, że nie wstydzili się infantylizmu. Nie wypadało
natrząsać się z rytuałów, mogłem jechać gdzieś indziej,
z kim innym dzielić obóz, w innym ludzkim lustrze
przeglądać się i korygować postawę. Piliśmy wino
pomieszane z destylatami, krążyła fajka z żywicznym zielem,
Przez zasłony z palmowych liści do rozgwieżdżonego nieba
ulatywał dym i dyktowane przez podświadomość słowa. Błąd
polegał na tym, że zanadto zaufałem w moc swojego organizmu.
Odurzony wyznałem całkowitą niewiarę w działanie magii,
w zawodzenie litanii, bicie pokłonów, dekorowanie koszyczków
i drapanie jajek. Są plemiona – mówiłem bełkotliwie – które tego nie robią, żadne bóstwo nie odbiera im pożywienia i wody. Czy was to nigdy nie zastanowiło?

Dawka ziół była duża, położono mnie w najdalszym namiocie, na posadzce
z zimnej gliny. Przed południem wezwano mnie do wodza.

Zgoda, optymistyczna filozofia zaprawiona rytuałami i prymitywną socjotechniką – to się może przytrafić się każdej cywilizacji. Macie do niej święte prawo, a mnie przyznaję, zabrakło umiaru. Dopiero
na zimnej glinie objawiła mi się druga strona zagadnienia. Nie ma
pewności, że bez przebieranek i gry z bóstwami w chowanego
bylibyście lepszymi ludźmi, a przecież tacy również przydajecie się światu.
Wybacz wodzu, moje rozumowanie było płaskie,
okazałem się ignorantem niegodnym waszej gościny.

Uśmiech milczącego wodza
jeszcze przez tydzień nie dawał mi spokoju. Czy uwierzył
w szczerość przeprosin? Może tylko podziwiał
moją skłonność do ryzyka. Krytyka
czyjejś wiary to najpewniejszy sposób
zyskania śmiertelnych wrogów. Stary lis musiał się domyślić,
że wyklepałem tę formułkę, aby z obozowiska wyjść z twarzą.
I z głową na swoim miejscu, chociaż potworny kac
próbował rozsadzić ją od środka.


Czarny pies

Przechodź spokojnie przez hałas, ignoruj pośpiech
i bez wyraźnego powodu nie szczekaj.
To fundament dobrych manier, których my ludzie
mamy więcej. W podzięce za przeżyty dzień
lubimy składać dłonie i zapalać znicze. Bez szczególnych ćwiczeń
uprawiamy moralne akrobacje, skaczemy
z etażerki przyzwoitości na sofę pragmatyzmu.

Powielamy się w obrazach, słuchamy muzyki,
instalujemy automatyczne bramy na pilota,
piszemy traktaty, zmyślamy bajki
i hołubimy metafizykę, której użyteczność
nie została dowiedziona. Wierzymy w czarnego kota,
w anielskie włosy, diabelskie ogony i miedziane amulety.
Na to nam przyszło. Zbyt długo niestety
pozwalaliśmy rozumowi, żeby wypoczywał futrem do spodu.
Leniuchował w limuzynach z ledowymi światłami,
śnił oniryczne sny w szafach z perfumowaną odzieżą,
fruwał pośród martwych motyli rozpiętych w gablotach.
Nasze związki z naturą są słabsze niż miłość do złota.

Merdaj ogonem, czarny psie, oblizuj się
różowym jęzorem. Popatrzę jak strużka czułej śliny
spływa ci z pyska. Nie umiem nie podziwiać twojej
zwierzęcej radości, życia bez wzruszeń, sentymentów
bez bojaźni przed mitycznym psim Zeusem z piorunem w łapie.
Człowieczeństwo dość mocno różni się od psiości,
Posłuszeństwo odruchom warunkowym
jest przeciwieństwem wolnej woli.

My nie ufamy instynktom lecz instytucjom.
Tobie obca jest zazdrość, ciebie sumienie nie boli.
Nie wstajesz rano na dźwięk budzika.
Nie toczysz sporów o zasady i pryncypia.
Jesteś wolny od wymogów ortografii, przepisów
ruchu drogowego i religijnej opresji.

Bądź sobie tym czworonogiem. Zadzieraj, mniejszy bracie ,
nogę podczas oddawania moczu, ciebie na szczęście
nie krępują konwenanse. Nie musisz wiedzieć, jakie bitwy
generał Bem toczył, jakie wino podaje się do ryby,
a gdyby ktoś cię pytał o uczonego Iwana Pawłowa
– w odpowiedzi warknij.

My będziemy dygać w półskłonach,
tańczyć kontredanse, skakać charlestona, odkurzać
zabytkową porcelanę i drżeć o cywilizację,
którą – to już wiemy – zmieść może
jedno machnięcie czarnego ogona.

Mirosław Drabczyk – Dwa wiersze
QR kod: Mirosław Drabczyk – Dwa wiersze