powiedz nasze istnienie
gdzie wyschła twoja rzeka
wieczorna łódź pełna krwi
płyń we mnie
słuchając milczenia
jak oko twego serca
ukryj fałszywe ciało
1
z balkonu widzę sklepienia ogrodu
miasto drzew milczące niebo
układa dzwon we mgle
korony drzew
zwierzęca wiara w zapach kwiatów
huśtawki na dole prężą grzbiety
zjednoczone westchnienie
mandala przedszkola
chmury płyną bez celu
nikną w sobie
zasypiają w ruchu
ciche pustki pojęć
ornamenty znaczeń
kreski wyobraźni
na krawędziach lilii
wznoszą się nad niczym obojętne
bezwiednie powtarzają
na taras wchodzi pani
świadomość palenia podnoszenie kluczy
zamyka dzieciom buzie
prowadzi na obiad
2
na świecie jest mi bardzo dobrze bo znam wasze plany i niczego tu nie chcę dziękuję za przyznany tytuł nienawiści wyjeżdżam stąd na koniec siebie bo nie mogę uwolnić się od strachu jak poeci w pelerynach nocy odlatują ze swych piwnic ponad miasto do zaistniałych zniknięć jestem tu od dawna i nic już nie robię w windach zawszę milczę nie otwieram listów nie mam nawet radia nie stanowię zatem żadnego zagrożenia wasza wściekłość to tylko relikt gatunkowy dobrze tutaj widać krajobrazy twarzy gdy cierpienie budzi śmiech bogaczy pogarda buduje niewolnicze prawa defilady silnych w rytmie słów bez celu siadam w radach sal podziemnej wody bez kunsztownych spojrzeń błądzę w ciszy ścian nie ma powrotu z nieuważnych miejsc za lustrami uczuć nic się nie zdarza węże liter piszą tajemnice słów zapomniane wieże rosną ponad wiary powietrze chłonie purpurowy popiół tła mrocznego cisza wokół leśnych jezior niesłyszalnie drżąca w łukach kręgosłupów idzie korytarzem pustego milczenia pieczętuje wyrok pod sznurami pragnień
3
oczy wysoko za podniebienie
do płaczu ust otwartych
płyną w nas rzeką
śpiewem zanurzone
ponad ściany lasu
żeglują piętrami
na pożegnanie
z dachów
skaczą lekko
wielokrotnie
bezgłośnie rosną
idą przez pusty plac zalany słońcem
w ruchomej ciszy w letnim powietrzu
w oknach koło słupów na drodze
przechodzą przez nasypy obok kałuż
kładą zbierają jakieś przedmiociki
w milczeniu na dwa fortepiany
stoją otwarte pod drzewami
długie karki niosą ciemność w dzień
ostrza radarów świecą złote koła
w kącie za sceną niepotrzebne słowa
szczątki organów rozrzucone w trawie
4
O Nauce Druku Drodze i Pojazdach
szliśmy cicho dnem rzeki ścianą wody rozgwiazdy na piasku bruzdy białe muszle Sąbelia tuż za mną Profesor Magnicera Wielka Projektantka Magistra Rąk i Nóg Wyniosła i Chłodna za Nią ciemny chór bezdomni starcy święte płaszcze szmaty nie sztandary diademami głosów kreślą słowa stworzyciele myśli dawcy prawa niosą tajne sieci łącz teczki łez łowcy śnień idący w noc przez tory czarne łąki gdzie wyrasta lęk w domku dróżnika nikogo nie było łóżko było puste i mógłbym odpocząć moja Pani szła dalej rano byliśmy w pałacu nad morzem ojciec właśnie umarł krzątała się służba Ona dała mi diament oprawiony w muszlę
5
ściany dębów gościńca od szosy do pałacu
przez zielony tunel majowe południe
wiejski niemota kroczy jasną bramą
magneciak na ręce charczy o maryi
i śpiewa wysoko w niedzielnej koszuli
wyrzeczony ciągnie obraz
rozpościera świetlisty mandylion
ciała gwiazd nieulękłe
ziarnorytmy krechy wstęg
kwiaty myślą łuny omdlałe
jawy podniebienne za lądziska drogi
całun białoplamy płynie w łuki ziemi
łąk skrzydłami drgające błękity
6
tam coś się stało oni się nas boją
nie przychodzą po myśli do milczenia
gasną w półmroku na krawędzi spojrzeń
uciekających w trzask gołębich skrzydeł
szybkości kropel bezwładność pojęcia
śledzą ukryte w dokumentach nocy
bezmyślne pauzy poławiacze pustki
długie wizyty pod zamkową górą
rozmowa kończy się niczym
nie ma obrazów
nie ma słowa
on i ona milczą
czarny dom przy drodze
patrzy uważnie blaskiem okien
pulsują niemo szyby srebrnozłote
na zerwanym palenisku wąż wysiaduje popiół
7
ona weszła we mnie ze szpitala przy moście
uwolniona w zamieci spojrzeń
rozwiana w myślach jasność
powszechna nieobecność
bez słów najmniejszych śladów
właśnie wróciła z term
i beznadziejnie się zakochała
oczy przez niego wypłacze
kiedy się snom opamięta
8
rano przyszedł do mnie Pan szeroki jak drzwi o ciemnej twarzy więc zostałem jego niewolnikiem służyłem w milczeniu przez wiele lat posłuszny wierny i samotny aż przyszedł dzień gdy mój Pan powiedział Ja Postać Zapomnienia Poślubię Dziś Boginię Panią Wiecznego Nieba przygotowałem marcepan słodki przewyższający inne dwie wody ukryłem w ogniu rzeczy starte w bezmyśli nocą zbierałem dla Niej kwiaty rwałem z ziemi czerwone korzenie prawie widzialna stała pod domem brzdąkał uliczny klawesynista w ślubnym zajeździe głęboka zieleń A Pan Powiedział Uwolnij Ciało Sypnij Diamentami
9
to było miasto z ósmego wieku noc jasna zimna i cicha ostrowy drzew nad pola iskrzeń białe niedotlenia błyszczących kolein sznur domów zaciśnięty na łuku drogi jak wagoniki na zakręcie bez kominów i płotów pędzą w ciemność oszalałe wrzaskiem bryzgi świateł młócą puste perony arkady okien migają przez filary kładą się w tunelach ojciec pisze w zeszycie wychodzą mu domki i krasnoludki nieufne cyfry wzory daszki biedne zabajone mordziaki
10
czekam do późna Ojciec nie przyszedł dziś rano zaczął jesienną orkę jego filiżanka kawy na stole czarna wspaniałość ciągle gorąca przede mną w sieni leży martwy bóg szponiastorogi wspaniały Jeleń chcą go sprawiać i jeść tygodniami królewska spiżarnia śpiąca u stóp więc grzebią paluchami w nagrobkach rozmawiają we mnie godzinami w jamach ciał walczą o przetrwanie mieszkam w pniu gdzie moja złota tarcza w ciszy przecinków palę książki w piecu dym idzie w dół plącze koronkami układa fale dla czarnej Pani smugi zdarzeń za krótkie na słowa
11
ślubu nie będzie ona nie przyszła drużba roznosi tabletki niewidzialna dziewczyna z niewidomym chłopakiem i parę osób stamtąd cali ze światła niby nie patrzą i ja jej ni ja jej który mieszka przy moście idę w mrok ciasne przejścia przez żywopłot prześwit koło ściany z desek pałac pełen ludzi co wieczór ostatnia wieczerza wypchani wielbiciele pobożne oddechy dwuszereg ściśnięty przy długaśnym stole biskupi pod ścianami drzemią jak lokaje
12
/ dla Krzysztofa /
Gąsiorowski ma biuro w pustym hotelu
brudne kotary zbutwiałe kanapy
grałem na jego ostatniej imprezie
ludzki pejzaż
goście rozeszli się między pokojami
przy wejściu spotkałem piękną Chinkę
kręciła film
realizacja polskiego kompleksu
reżyser nie ma scenariusza
zamyka oczy żeby widzieć
nieruchomy na strychu
z rybą zamiast klucza
przed zasłoną myśli
napiętej pustki
dziecięcych pokoi
rozumuje dotyk
dźwięk którego nie ma
w żadnym słowie
może tu być jako wąż we krwi
dym ze ścian
złoty zamek nocą
przenosi plan nad rzekę
strażnicy są uważni
nikogo w nim nie ma
będzie przeklęty kiedy zrozumie
luty na plaży niski dzień ale ciepło
grałem pod stele na fujarce
ni to ziemia
ni to niebo
ni to morze
13
chłopiec ma ręce na boki rozwiedzione jak drzewa w przeźroczystej wodzie nieruchomo trwa jak samolot na dnie nawet ciemności nie ma noc ogląda jego światy miasto się obraca wycięte z szarości podziemne ulice ciemne dziury bram krypty bankomatów węże ludzi biegną płaszcze twarzy kręgosłupy głowy dłonie na ramionach karne ruchy przejmowanie gestów przy drodze szopa wielki dół oni siedzą jak w saunie wypaleni z gliny
14
pociąg zamienił się w okręt
przybił do szczytu wieży
w środku pusto wyszli
tłum wracał do domu
schodami w dół
zabłąkana armia
szukająca wroga
15
piszę jem i śpię w łazience na biurku oni patrzą we mnie rozwijam się ostrożnie szafranowy tunel i odnogi w ciemność słucham dźwięków bez końca szum blach wybija kod wielkiego płaczu oni trwają zastygli w podziemnej operze pod kopułą nocy na balkonach piętrach patrzą w dół skamienieli w dole na arenie Pompos śpi na piachu mężczyzna z wielką głową pochyla się nad nim przybył ze świata zwierząt od obcego stada przebywa podłogi kłębi się przez beton przechowuje ciała wyłapuje dźwięki tam gdzie trzymają kamery tam gdzie kamery kłamią mikromatos jabanoho agefar otwiera szafkę na lekarstwa ona patrzy przez szybę dziurką w zasłonce nigdzie nie wychodzi z nikim nie rozmawia warzy czarną wodę stara wiedźma bezsilna my na górze z psami na smyczy długie srebrne ryby na wąskich półmiskach stolik na portierni rozmawiamy jasne światła czarna woda idzie w górę idzie w noc zalewa miasto żebrzę w metrze na życie mojego serca nie oszukasz
16
spadł deszcz i poszliśmy spać zanieś gołębie do ogrodu niech się rozejdą w ciemnym bluszczu siedzą w dołach cicho rozmawiają braciszku to jest taki sen wciągnij noc poszukaj snu zwolnij żeby płynąć
17
wieloświadomość nie czuję wilgoci weź mi krem i pismo nie ma mnie błąd produktu co to jest ja czarna woda zamiast rynku był basen półprzestrzenie ciał poświecenia ławek pióropusze dymu okna we włosach schody do siedziby za ścianami łez szczurze oko senatorów nad drzwiami w sali obrad płoną odwrócone świece one tam ich biorą na kamiennych ławach napełnione odwracają głowy na klęczkach strzegą mis nasienia ciszy pustych spojrzeń głęboko ukryte krążą całe w płótnach płaskorzeźby milczą meagon niema otchłań księgi w ostrzach lilii zatrzymane w gardłach zagrzebują noc pod murem pusta rękawica spełza ścianą wieży jej łuski mienią się czerwoną zielenią
18
twarze w ziemi łąki mężczyzn zamyślona na dnie studni księżyc ściąga podglądaczy nie swojego losu z biura przepustek deszcz i chmury sędzia pełnomocna patrząca w ciemność posyła mi codzienny serwis myśli w formie porannych rozrzuceń pościeli jestem jej wdzięczny nie chcę telefonów parku nocy ciepłej plątaniny drzew milczące mroku kamienne figury stoją zdrętwiałe w pocałunku węża obojętnych spojrzeń frazy bez melodii czerwony pałac zniknął światła mlecznych ciał spacerują w tobie jaśmin przy fontannie
19
rano widziałem tych dwoje nad jeziorem on i ona nieruchomo na wodzie na dwóch końcach kłody ruchomej ścieżki zatrzymani skupieni niewidzialnie trwali niebywali myśliwi wpatrzeni przez siebie w powietrzu które nie było powietrzem płynęli brzegiem wolniuteńkiej ciszy ona zdjęła z pleców łuk zebrała przed sobą jego końce w dłoniach przed twarzą rwały w górę ściany zdarzeń smugi pamięci zapisane gesty słoneczko wierciło coś na dnie na plaży było prawie pusto