1.

A tu niespodzianka. Sklep osiedlowy, do którego się przez lata przyzwyczaił, z zielono-żółtym blaszanym szyldem, zapełnił się obcymi ludźmi.

Porozkładali plecaki, porozsiadali się, choć mało tu miejsca. Pełno ich wszędzie. W mundurach. Z bronią. Skąd wojskowi w sklepiku?

Chce się cofnąć, lecz nie dość prędko o tym pomyślał, a niezgrabne nogi już nie potrafią biegać. Drzwi zbyt ciężkie, by sam mógł je szybko odepchnąć. Wstrzymuje oddech. Pragnie stać się niewidoczny, stopić się ze ścianą, wsiąknąć w podłogę.

Wszystko za późno. Dostrzegają go.

Myśli z przerażeniem, że będzie musiał się tłumaczyć, że po chleb tylko, po bułki. Bezzębne usta mielą zduszone słowa.

Krzyczą na niego, popychają. Ot, trafia im się zabawa, pośmiać się ze starego, podrażnić. Niech narobi w spodnie ze strachu, niech się, kurwa, boi, stary dziad.

„Po chleb przyszedłem, tylko” – szepcze z wielkim wysiłkiem, lecz na próżno, bo nie słuchają. Szturchają najpierw łokciami, potem kolbą karabinu. W tym smutnym czasie należy im się chwila rozrywki. Nie pozwolą mu odejść, o nie.

Zanim zrozumie, że to już, najpierw zachłyśnie się zapachem pieczywa zmieszanym z odorem potu i krwi.

Jeszcze umierając popatrzy z lepkim od krwi zachwytem na te bułki, bułeczki, zakręcone jak ślimak rogale. Już nie jest starym człowiekiem, ciągnącym z trudem nogę za nogą, ale na powrót dwudziestolatkiem. Nie czuje bólu. Z naręczem bagietek w garści biegnie do ukochanej, frunie lekko jak ćma.

2.

Pies to jednak niemądre zwierzę. Nie zrozumiał nic z wojny.

Na wycieraczce wciąż czeka na opiekuna. Sam jak nieoswojone nieszczęście. Ze spalonego domu tylko ganek ocalał, drzwi prowadzą nagle donikąd. A on, tak niedorzecznie wierny, czeka.

W psim spojrzeniu pełno niewypowiedzianej żałości. Dlaczego człowiek nie wraca? Czy to nie pora na pieszczoty? Na obiadek? A wspólny spacer do parku? Dobrze, że psy nie potrafią płakać. Tylko ludzkie łzy bolą.

Na złość pies położy się tam, gdzie psu nie wolno. Wsadzi nos w szparę pod drzwiami, tam wciąż jeszcze pachnie jedzeniem. Człowiek trzymał gdzieś za drzwiami smakołyki. Peklowane mięsko. Lekko wędzony boczuś. Zaślini się na samą myśl, zaskomli. Przytuli pysk do chropowatego drewna, zaskrobie łapą. Może człowiek usłyszy? Lecz wojna to nie czas na powroty. To czas rozstań i tęsknoty cuchnącej umieraniem.

Z żalem odwróci zmartwiony pysk. Westchnie. Zasnąłby, ale jak zasnąć, gdy w brzuchu burczy? Poczeka. W końcu człowiek wróci i przytuli kudłate diablątko. Wróci przecież. Zawsze dotąd wracał.

Zdziwi się, gdy to nie człowiek podejdzie do niego, tylko litościwa śmierć w kapturze. Śmierć mu wreszcie należycie wytłumaczy, że trwa czas zabijania i nie warto czekać na powroty.

Gdyby to psy urządzały świat, nie byłoby w nim wojen.

3.

Wojna jak głodny drapieżnik odgryza miastu spory kawał krwawego ciała. Kąsa na oślep, szarpie, gdzie popadnie. Gdy spodoba jej się jakaś ulica, to zostawi znak zębów na niemal każdym budynku. Wywleka na chodniki wnętrzności bloków, zawartość szafek nocnych i zdobnych kredensów. Na miasto łypie wypalonymi oczodołami okien. Miota bezgłośne przekleństwa sapiąc na przerażone kościelne dzwony. Szarym pyłem przykrywa wiosenną zieleń.

Wśród gruzu znalazłbyś nadpalony elementarz i misia z wypatroszonym brzuchem. Ale nie szukasz misia. Skończył swój żywot trzymając za rękę Oksanę. Dziewczynkę zapamiętasz z wytrzeszczonymi na wieki oczami, misia nie zapamiętasz.

Zaczistka totalna.

Z politowaniem krzywisz się na widok samochodów, które mieszkańcy naiwnie chowali za blokiem. Bo może wojna tam nie zajrzy, ominie te właśnie podwórko, przegapi ich kolorowe cacka. A jednak znajdzie. Wypucowane na niedzielę autka upstrzone fekaliami bomb już nie pojadą na wakacje. Białe napisy „Dieti” nie odstraszą gołębi ani karabinów.

Twój nowy znajomy Nikołaj zostawi cię na chwilkę: „Pobiegnę wynieść jeszcze kilka rzeczy, może coś zostało.” Już nigdy nie wróci. Potem zapomnisz, jak miał na imię i po co poszedł.

Wypatroszone szkielety bloków w Borodziance przypominają domki dla lalek. Tylko która lalka chciałaby zamieszkać wśród nieostygłych popiołów?

4.

W zadartej pod buzię sukience. Z krwawą raną zamiast nierozkwitłej jeszcze kobiecości.

Szkliste oczy wpatrzone w bezchmurne dziś niebo. Żeby choć grzmoty, błyskawice. Żeby choć ten jeden raz Bóg przemówił.

Dlaczego wokół trupa dziewczynki zamiast roju niebieskookich much pchają się na powierzchnię tulipany? Dlaczego kwiaty uparcie chcą być świadkami okrucieństwa? Przecież nie wypada zakwitnąć tej wiosny.

5.

Ślepa bomba odłupała całą ścianę od bloku, od dołu aż do trzeciego pietra. Odsłoniła wstydliwe wnętrza. Rzeka intymnych sekretów czterech ścian wypłynęła na wierzch. Wyrzygały się na podwórko głębokie talerze w ołowiane kwiaty, zdobne chochle, chochelki i lniane ściereczki starannie uprasowane na potem.

Na kredensie w nieistniejącej już kuchni pręży grzbiet wesoły kogutek celebryta. Jak alpinista przyczepiony do resztki muru wbrew grawitacji. Drwi z wojennej logiki zniszczenia.

W miasteczku już cisza. Możesz pojechać, fotografować, nasycić oczy swoje i świata widokiem wypalonych domów.

Zdziwisz się, gdy kogutek jutro o czwartej zapieje na nowy poranek.

Joanna Goc – Pocztówki z Borodzianki
QR kod: Joanna Goc – Pocztówki z Borodzianki