tacie

Przed moimi oczami przelatywały kępki czarnych włosów, ludzie w skafandrach.

Nadlatuje eskadra reanimatorów, powiedział brat.
Ohydztwo niedługo zostanie zgładzone, powiedziała mama.

To co w tych rurkach pośle na liny paskudztwo, krzyczałem do parkanu.
To odrażające paskudztwo zostanie zgładzone w ciągu kilku godzin, krzyczałem
do drzewa.

_ _ _

Drobinki, które wprawiają szkaradę w osłupienie.
Zaznaczyli markerem obozowisko.
Mają ją (tę stworę) na widelcu.

_ _ _

Początek lipca, ogromna ulewa, patrzysz na mnie zmagającego się
z oknem, osłaniającego dłonią (rozmytą już) bordiurę.

Pieczątki biblioteczne (wywołują największe spustoszenie), kilka kartek luzem,
pożółkła strona tytułowa, deformacja wiernego czytelnika.

Wyjmując jego przyjaciół z kartonu, narażam ich na śmiertelne
niebezpieczeństwo.
Pilnowanie okien i drzwi jest obowiązkiem każdego, kto posiada taki
księgozbiór.

To co wsunąłeś w szczelinę oprawi się, oświetli, zaczną skamleć, wić się, mówi
tata.
Kawałek kartonu, zapora między starodrukami a błotem.

Zapory chłostane, zapory kąsane ale czasopisma
i pierwsze wydanie ‘Podróży do kresu nocy’ bezpieczne.

Sprawdzam, czy w palisadzie otaczającej literaturę emigracyjną nie ma
żadnej szczeliny.

_ _ _

Początek grudnia. Powiedziałeś bym wgryzł się w podjazd, jesteś tuż-tuż.

Zerkam z ukosa na wtaczający się do środka, połyskujący metalicznie wóz…

Puszki z psią karmą uderzają o ściany…

Business Park, sterty wełny mineralnej, szpaler ostów…

_ _ _

Miałem taki sen:
Leżysz z głową zwróconą w stronę okna, a człowiek w skafandrze mówi:
Żona i synowie szykują dla pana niespodziankę.
Strzelaliśmy w poczwarę długimi seriami.
Broń na widok której czmychają monstra,
w rękach łowców maszkar, łowców szkarad. (szeroko się uśmiecha)

_ _ _

To co w ciebie wsunęli rozerwie plugastwo na strzępy, mówię
do bezlistnego krzewu. (krzew się kiwa)

Na tym łóżku (niedaleko Plac Uzdrowicieli) spędziłeś wiele tygodni.
Na tym łóżku przy Alei Zakażonych…

Przesuwałeś się przed naszymi oczami, mama krzyczała:
To on! To jego włosy! To on! Mój J.!

Jakiś młody chłopak podał mi rzeczy należące do ciebie.
Przeszedłem kilka metrów, ukląkłem, otworzyłem worek…

Siedziałeś przy otwartym oknie, wpychałeś kanapki do czarnej,
okolonej zaroślami jamy…

W czwartek usłyszałem: Obłożeni najwyższej jakości sprzętem zeszli głębiej…
W piątek usłyszałem: Znokautowali monstrum.

K. powiedział: Bez zmian.
Mama wykrzyknęła: Przeszkoda pokonana!

20 kwietnia, popołudnie:
Wszystkie wybudowane przez ciebie rezydencje wybuchają szlochem…

Ogród w słońcu, Mann, Dostojewski i Vincenz wychylają się zza
mahoniowych drzwi…

Krótka trawa, halabardy wbite w stopę…

Zakładki wyfruwają spod skotłowanej pościeli, pod nogami mam kilka spiętych
spinaczem bestii…

Jedziemy z Z. do W., las, sklepik, Aleja Niedotlenionych…

Impregnujemy altanę a oprawców na ganku aż skręca.

Uszczęśliwi mnie widok wpienionego magistratu…

Postawiłem na piśmie kilka zaśniedziałych świeczników…

Chłopcy od demontażu przerażająco beztroscy…
Za nami strumyk pełen biurokratów.

Makowiec rozkruszany przez niefrasobliwego fantastę…

Pojechałem do naszego starego domu.
Ściana od strony zakładu energetycznego cała pomazana…

Rozdzieraj te pisma. (stosownie do zaleceń lewego skrzydła)
Sklejaj te pisma. (stosownie do zaleceń prawego skrzydła)

Niech ogień pochłonie tych grabieżców! Wpychali sobie do kieszeni
nasze srebrne patery!…

Kiedyś ich dorwiemy, tato…

_ _ _

Wiatr zgina świerki za oknem,
biorę do ręki jedno z głośnych dzieł odstawionego na boczny tor pisarza,
tata jest pod dobrą opieką, wczoraj uderzyli we wroga z potworną siłą,
szmery reanimatorów, westchnienia ratowników,
ocierając się brodą o moje ramię, mówiłeś: Nie za dobre to zdjęcie,
zrób jeszcze jedno,
napierając na mnie brzuchem, pytałeś: Co tam u ciebie słychać, synku?,
jak w pracy?, jak z Z.?,
jest nie za dobrze, skubiący korę brzuchaczu,
zdarłem to paskudztwo z obwoluty,
zerwałem zębami ze strony tytułowej to obrzydlistwo,
zeskrobałem paznokciem gnomy obryzgujące szlamem litery,
najlepsi specjaliści, ponawiają ataki, wybicie paskudztwa
zajmie więcej niż się wydawało,
ile zajmuje wybicie takiego paskudztwa, K.?,
szpital MSWiA, pożeracz paskudztwa (już to słyszałem),
z miotaczem ognia podchodzimy do takich okropności,
niech pan będzie spokojny, tata jest pod dobrą opieką,
tata jest pod doskonałą opieką, w tych rurkach likwidatorzy paskud,
powiedziała, że cię naoliwi (kupiła najlepsze mięso),
dzwonili, tato, K. i M. i inni wskrzesiciele książek,
łóżko pościelone, pokój wywietrzony,
z szafki zlatuje awizo,
kędzierzawa broda nad stosem upomnień,
tato, tato, kiedy wrócisz?,
wynieśliśmy z bratem twój fotel.

Paweł Kondratowicz – 36 dni
QR kod: Paweł Kondratowicz – 36 dni