Czerwony tramwaj

w mieście pagórków i dymiących fabrycznych kominów
rozgrzane lato i czekanie i czerwony tramwaj
który wiózł nas do obcych światów
rozpiętych na zblakłych plakatach

było nam śpieszno do cyganki o oczach
aksamitnych jak skrzydła motyla
stukotu jej pantofli o drewno stołu i wiru sukni
w rytmie flamenco grał Miles Davis
trąbka niosła nierozpoznane tęsknoty
łącząc je i rozdzielając

niekiedy rytm przyspieszał oczy cyganki ginęły
natrętny dźwięk bębnów poszukiwał prawdy
w wirze medytujących derwiszów
w człowieku na moment jawiła się boskość

na tym samym wyschniętym płaskowyżu
gdzie słońce ześlizguje się ku ziemi
w zgiełku i zamęcie Szaweł przemieniał się w Pawła

miasta i dźwięki splatały się i rozplatały
w szybkości samolotów i pośpiechu
przepełnionych poczekalni
wciąż obok siebie a przecież jak podróżni
zatroskani o własny bagaż z naiwnym zdziwieniem
patrzyliśmy na odjeżdżający czerwony tramwaj


Muzyka sfer

Nikt o niej źle nie myślał,
chociaż dziwna była ta jej
tęsknota za tamtym wzgórzem
i za kosem, którego nie było

w mieście, gdzie później
zamieszkała. I nie umiała go
pokochać. Któregoś ranka
znikła bez szelestu i dla wielu

nie było jasne, gdzie się podziewa.
Poznała pewnie Bacha,
o którym nic przecież
nie wiedziała. Znaleźli się

w śpiewie kosów i drozdów.
Pitagorejczycy nazywają to
muzyką sfer niebieskich.
Zostawiła przygasłą pamięć

wzgórza, które zawisło na ścianie
w milczeniu, przerywanym łoskotem
autobusu. Echo niesie go
po wybrukowanej ulicy.


przez chwilę

zapatrzyłem się
na spadające liście
odlatywały żółte purpurowe

gałęzie otulała
osobliwie
pusta przestrzeń

przejechał tramwaj
w kałuży odbiło się światło

nieznaczący
blask

został ze mną


pudło rezonansu

dopiero co odbudowany
blady cień naszego domu
a już
beton
wykwitami rdzy barwi
zmarszczone planety mózgów
pręty
czułymi palcami zwijają każdy nerw
budują pudła rezonansu

nasze głosy biegną
obok siebie

dojrzewa huk
twardej ciszy


scalanie rozbitej pamięci

jeszcze wczoraj była ta droga
po której nikt tędy nie chodzi
granitowy bruk skruszył się
i nikogo nawet już nikt nie pamięta
tylko pył jest jeszcze
na nim cienie kładąc się wieczorem
uparcie przywołują nikogo

i trwają tak
ze sobą związani
choć niczego już
jakby nie ma

Jarosław Barańczak – Pięć wierszy
QR kod: Jarosław Barańczak – Pięć wierszy