Chociaż kogut jest zdecydowanie najdostojniejszym i najbardziej dominującym osobnikiem w obrębie kurnika, to istnieje ptactwo od niego szlachetniejsze. Choćby kumulował w sobie gejzery testosteronu, nieziemskie witalności i wulkan wyjątkowej, koguciej spermy – nigdy nie wzbije się w powietrze. Nie poleci. Nie poszybuje. Ptasia natura odstąpiła mu tego zaszczytu. Kogut jest brzydko mówiąc – nielotem, jednak żyje w przekonaniu o swoim wszechwładztwie i nieśmiertelności.

Wincenty od zawsze o wschodzie słońca budził całe osiedle swoim wrzaskiem. Właściwie to nie od zawsze, tylko od jakichś trzech miesięcy. Odkąd ktoś rozjebał żaluzje na melanżu. Słońce go budziło i światło nie dawało spać.

– KU-KU-KU-RWA!

Z okna czwartego piętra poszybował ajfon, który zajebał w klubie hipsterowi w ogrodniczkach na nieświadomce, Wincenty – dla Wiktorii w przeddzień ich trzeciej rocznicy. Telefon pada z trzaskiem o ziemię, upadek masakruje ekran, ale sprzęt nie jest rozdrobniony na kawałeczki. Za chwilę ubrany w bokserki, białą żonobijkę i klapki, krótko ścięty chłopaczyna wybiega z klatki.

– dziwka, szmata! Wiedziałem, że z kimś romansuje, mogłem się tego, kurwa domyśleć – szepcze pod nosem opluwając się.

– nie będziesz czytał moich prywatnych wiadomości śmieciu! Jesteś zerem rozumiesz to?! – wrzeszczy z góry Wiktoria, powiewając blond lokami.

Wincenty idzie mężnie niczym kogut. Kiedy kwoki nie chcą znosić jaj, ten musi być rozsierdzony – to jego święte prawo do gniewu. Klęka na chodniku, przed zdychającym smartfonem, bierze go w dobrze zrobioną łapę i usiłuje uruchomić. To na nic, sprzęt ewidentnie nie działa. Wiktoria rozpierdoliła zakazany owoc jego miłości. Chłopak zabiera go ze sobą i wraca do bloku. Podchodzi do windy, naciska guziczek kilkakrotnie, aż palec zrobi się czerwony. Wibrująca w nim energia nie pozwala czekać. Niecierpliwy decyduje się na schody. Biegnie tak szybko jak pozwolą mu na to jego kogucie szpony. Na klatce słychać pośpieszne szuranie, drzwi otwiera z impetem i zamyka z hukiem.

– dziwko kto to jest? Przeczytałem tylko połowę ale wiem, że się kurwisz. Gadaj!

– pierdol się! To moje prywatne sprawy!

– pry-kurwa-watne, jakie kurwa prywatne? Żyjemy razem od trzech lat!

Wiktoria bierze wazon z zaschniętą różą, otrzymaną od swojego kochasia bodajże w walentynki. Rzuca, lecz jej cel wykonuje unik i uchodzi cało, a wazon tłucze się o białą ścianę, ozdobioną cętkami po kiepach. Te dantejskie sceny odbywają się przy akompaniamencie MTV, lecą powtórki z Warsaw Shore – najpierw klub, wiksa, błyski światła, taksówka, powrót, jakiś-typ rucha jakąś-typiarę. Jakaś-typiara okazuje się być zaręczona, albo przynajmniej jest w związku. Nie wiem dokładnie, ale generalnie jest drama.

W mieszkaniu słychać kobiece łkanie, Wiktoria płacze w kiblu. Wincek pali szlugi na balkonie, raz po raz gdakając do jakiegoś przechodnia co-się-kurwa-gapisz. Już wie co musi zrobić. Wyjmuje kartę sim z telefonu, obmyślając niecny scenariusz. To jest pewne, że poleje się krew. Wraca do mieszkania, podchodzi do toalety i mówi, że zadzwoni do typa, który zabawia się z jego laską.

– nie dzwoń do niego! – błaga roztrzęsionym głosem dziewczyna, zasmarkana od płaczu.

– czyli jednak jest jakiś ON! Co to za cwel?

– nie dzwoń do niego! To niebezpieczny człowiek.

Słowa te jeszcze bardziej rozjuszyły Wincentego. Nikt nie będzie go zastraszał. Zostawia na kuchennym stoliku rozjebany telefon. Wychodzi. Nabrzmiały od gniewu i zazdrości nie może zrozumieć jak Wiktoria mogła mu to zrobić. Sam niedawno pieprzył Paulinę, dawną znajomą z zawodówki, ale to co innego. Właściwie to przeruchał pół okolicy, ale nie zniesie tego, że Wiktoria go zdradza. Nie można mu się dziwić, samce każdego gatunku są z natury poligamiczne i wiedział o tym nawet Darwin, wiedzą o tym jego następcy. Mnogość partnerów u kobiety jest jak to określał Wincek – nienaturalna. To koniec ich związku. Nawet gdyby jej wybaczył – co jest niewykonalne – ciągle miałby obsesję, że pieprzy się z kimś na boku.

Wincenty udaje się do monopolowego na rogu osiedla. Jego pierwsza myśl to: napić się. Ale nie kupuje wódy, ani nawet piwa. Obiecał Wiktorii abstynencję, po alko za bardzo mu odpierdala. Ona z kolei miała dla niego odstawić klefedron, bo miała po nim jazdy. Najwyraźniej jeszcze nie jest mu wszystko jedno, może uda się uratować ten związek. Jeszcze pojadą razem nad morze, na wakacje, albo w góry, bo tam nastrój nie prowokuje do chlania. Jeszcze założą kurnik, Wiktoria złoży jajka i będą mieli kurczęta. Urocze, żółte pisklęta z porcją jego własnego DNA. Prosi ekspedientkę o energy drinka i gumę do żucia. Miła, na oko dwudziestoparoletnia brunetka podaje mu towary uśmiechając się. Jej wcięcie w talii stanowi bodziec do wzbudzenia w nim pożądania – wiele nie trzeba, żeby kogut zaczął piać. Kiedyś poszedłby za głosem chuci, próbowałby ją zbajerować. Dziś jest skoncentrowany na Wiktorii. W obliczu wizji straty docenia ją bardziej, niż kiedy lizał się z obcymi maniurami przed zamknięciem klubu. Płaci cztery dwadzieścia dziewięć i wychodzi ze sklepu. Wyjmuje smartfon, wybiera kontakty – Tomeczek. Dzwoń.

– ty. Tomeczek, siema. Weź podbij na górkę. Dowiesz się co się odjebało. […] Tak. Chodzi o Wiktorię. Kurwa.

Za moment znajduje się na górce za śmietnikami. Zbija z Tomeczkiem piątkę. Tomeczek był osobnikiem o niezbyt atrakcyjnej prezencji. Łysy, lekko zgarbiony, miał wygiętą w łuk długą, różową szyję pokrytą podrażnieniami po goleniu i garbaty nos – był sępem. Wyglądał jak sęp i zawsze prosił o kasę. Był znany z krojenia żuli z drobniaków. Umiał się ustawić, zawsze wyczuwał padlinę, dlatego chociaż niehonorowo – wychodził na swoim. Tym razem oddał Wincentemu zaległe od miesiąca pięć dych. To wzbudziło jego podejrzenia. Pierwszy raz oddawał hajs tak szybko. Gadka szmatka, okazuje się:

– ty kurwa frajerze jebany! Wiedziałeś i nic mi nie powiedziałeś! – Krzyczy Wincenty. Nie może wytrzymać i daje mu w pysk. Tomeczek pada na bruk.

– Wincent, kurwa. Wiesz, że jesteśmy ziomeczkami. Bracie – spluwa krwią na chodnik – ale jej fagas to świr. Wszyscy wiedzą, że ją piepr…

– wszyscy – przerywa mu – tylko kurwa nie ja. Co o nim wiesz?

– nic.

– mów kurwa!

– przemyca fajki z Ukrainy, dobrze się trzyma ze wschodnimi. Jeździ czarną beemką. Zawsze w obstawie. To ważniak, jest niebezpieczny.

Wincek zostawia leżącego Tomeczka. Z tych nerwów zapomniał otworzyć wcześniej zakupionego energetyka. Zajebie tego typa i całą jego ekipę. Słychać charakterystyczny dźwięk otwieranej puszki. Wypija napój bardzo szybko i kofeina jeszcze bardziej go podkurwia. Musi się ustawić i wyrównać rachunki. Chuj z tym, że nie może liczyć na nikogo ze swojej ekipy, najwidoczniej nie są go warci. To on jest panem kurnika. Reszta to wróble, kaczki, co najwyżej sępy. Wyjmuje zakitraną wcześniej w spodniach kartę sim z telefonu Wiktorii. Zlokalizuje leszcza i obije mu pysk. Wsadza ją do swojego smartfona. Na szczęście Wika miała kontakty zapisane na karcie. Najpierw wchodzi w smsy, żeby jeszcze się upewnić. Nie może w to uwierzyć. Lepiej żeby to się nie zdarzyło, żeby się pomylił. Ale nic z tego. Z wiadomości ewidentnie wynika, że mieli romans. Gościu jest zapisany jako Hawk, śmieszna ksywa jak na gangstera. No właśnie – gangstera. Co jeżeli to prawda co mówili, co jeżeli jest faktycznie niebezpieczny? Czuje pewną obawę. Nie wie nawet czy to strach, nie potrafi nazwać tego uczucia. Na osiedlu zawsze wszystkich kosił, wygrywał wszystkie solówki. Musi potwierdzić, że jest godny swego imienia – że jest zwycięzcą. To może się rozstrzygnąć tylko i wyłącznie w walce, poprzez przemoc. Jest wczesna wiosna, a jak wiadomo okres godowy wśród fauny, to okres wzmożonej rywalizacji o partnerów. Ptaki nie są tutaj wyjątkiem, przemoc jest wpisana w strukturę ptasiego dyskursu. Teraz gdy ma pewność – dzwoni.

Odbiera Wiktoria – jego telefon. Nie spodziewał się, że może się aż tak pojebać. Ponownie skronie zapulsowały mu zbyt mocno.

– nie wracaj do domu. On tu je… – W tym momencie rozmowa się urwała.

Wincenty był na szczęście niedaleko bloku. Pięćset metrów od górki. Zaczyna biec. Nigdy w życiu nie zapierdalał tak szybko. Gdyby mógł – poleciałby, choć jak zaraz się okaże, ta umiejętność przydałaby mu się bardziej w innej sytuacji. Palenie fajek daje o sobie znać – prawie wypluwa płuca, ale dobiega do celu jak do mety. Pod blokiem stoi czarne BMW M550i. Wie, że to tego frajera – Hawka. Wkurwiony wali pięścią w maskę. Chociaż wie, że nie ma czasu wygrzebuje klucze z kieszeni i wbija się nimi w karoserię zostawiając potężną rysę. Wszystko trwa około dziesięciu sekund. Zaraz wbija do budynku i przepada w odmętach klatki, musi dotrzeć na dziesiąte piętro. Wówczas na moment znika z pola widzenia. Stale rosnąca dynamika sytuacji nie pozwala mi zaobserwować i zapisać każdego detalu. Nawet jeżeli wszystko dzieje się w mojej głowie. Warto tu poczynić pewną dygresję, aby zastanowić się czy aby płochliwość nie bywa czasami zbawienna. Wincenty z pewnością nie był płochliwy, odwaga kipiała w nim aż zanadto. Jednak czasami dobór naturalny nie faworyzuje odwagi. Można mówić, że kogutom przydałoby się więcej piór do latania. Lecz pióra wcale nie służą do latania. Pióra, mówiąc językiem biologii, są egzaptacją – ich pierwotnie przystosowawczą funkcją była izolacja termiczna, początkowo w ogóle nie wspomagały lotu, dopiero wtórnie zaczęły pełnić tę rolę. Wtem bieg moich myśli przerywa doniosły krzyk i widok mężczyzny wypychanego z okna na dziesiątym piętrze przez dwóch zakapiorów. W ułamkach sekund spada, roztrzaskując się o chodnik.

W protokole policji zapisano, że Wincenty Iwanicki miał załamanie nerwowe po konflikcie w związku i pod wpływem impulsu odebrał sobie życie. Wszystko potwierdziła jego była partnerka Wiktoria Korzeniowska, która nie zdołała go powstrzymać z powodu zbyt dużego amoku. Jednakowoż nie ma powodów do obaw – presja selekcyjna zadziałała poprawnie. Wiktoria co prawda rozpacza, jej mały grzeszek wymknął się spod kontroli. Myślę, że nie ma sensu rozpaczać. Wincenty, gdyby żył, w ogóle nie przejąłby się własną śmiercią. Jego historia bynajmniej nie jest tragiczna, a tym bardziej oryginalna czy niepowtarzalna. Właściwie jest zupełnie na odwrót. Finał nawet przypomniał mi scenę z Pulp Fiction, kiedy Butch grany przez Bruce’a Willis’a zastaje w kiblu Vincenta Vegę, granego przez Travoltę i przerywa jego egzystencję serią kulek w klatkę piersiową. To naturalny stan rzeczy. Wszystko mieści się w zamkniętych ramach powtarzalnego spektrum ludzkiego doświadczenia. Jutro będziemy tak samo przełykać ślinę, a Słońce będzie nadal w centrum Układu Słonecznego.

Tośka Piołun – Zawsze znajdzie się większa ryba
QR kod: Tośka Piołun – Zawsze znajdzie się większa ryba