Ustawka
Być może, niemożliwe, a jednak.
Wyjść w cichą, oszronioną noc. By wrócić
w burzliwy, skarlały dzień. Słońce złorzeczy
i przeciw pohukuje. Słońce wróży tak.
To takie niewinne przecież.
Stan posiadania
Mieliśmy szansę. Jedną na sto.
Tak stało w ulotce.
Ale zdmuchnęliśmy ją przez okno
wraz z pierwszą gwiazdą.
Nic o nas bez nas.
Głód i bezsilność. Nie obeszło się
bez porażki.
Wciąż wieje.
Nie zrobi się po nowemu.
To jest brudne.
Dzień po dniu. Całe klei się. W konsekwencji
wymarłe tło.
To żaden przestój.
To życie, drobna biedronko.
Dalej, jeszcze dalej
Nie uchodzi uchodzić.
Chłonie nas uchodźstwo, ale nie uchodzi.
Rozpadły się obłoki i rozpadało się na dobre.
Tak się jakoś porobiło. Tak się rozbiło.
To nic. To nie przepaść. To złuda, ułuda.
Więcej grzechów twoja ani moja pamięć nie pomyli.
A deszcze sieczą.
A deszcze łoją,
żną,
trzebią.
Rozpadł się rozpad w mig,
na okruch,
na mak.
Na dom zły.
Na dom dobry.
Który z nich ujdzie, a który wchłonie?
Nie dowiem się, jest po wszystkim
Skąd przychodzi wiatru
szczęk?
I dokąd prowadzi wiatru
szelest?
Oj, szmerek!
Oj, wizg!
Oj, poszept!
Kto pochodzi z jego wnętrza,
niech ufa, że narodzi się
na nowo.
Jest z każdym, kto pozwala mu się prowadzić.
Tysiącletnia podróż przez przeciąg samowładny.
Tam się wszystko zaczęło.
Jakiż to podźwięk!
Jakiż to pogwar!
Jakiż to słych!
Skaleczył mnie mrok
Mówisz: ja się na to nie nabiorę!
Mówisz: spisuj moje ciało, moje oczy, moje włosy.
Nie rozprawiaj więcej o śmierci,
ja się nie nabiorę na to.
To się dobrze składa.
To się składa na nową składnię.
Bez kłótni, skaleczeń, miliarda łez.
Mrok wypływa, spływa,
paruje.