piosenka tramwajowa

skąd ją znam … ach pluskiewka słuchu uwięzła w nieokreślonej przestrzeni 
gdzieś pomiędzy nami nie znającymi się nawet z widzenia 
jedziemy i znikamy

jak znikamy – jak w piosence

obserwuję ludzi którzy niczego nie osiągnęli i teraz jeżdżą tramwajami
jak gdyby nigdy nic

jak znikamy – jak zawsze

gdy tylko melodia się powtórzy zanucę ją pierwszy raz 
już za pierwszym razem wydaje się znajoma

ich twarze należałoby jeść małą łyżeczką 
ich słowa sączyć przez słomkę

głoszę dyktaturę chleba dyktaturę wody nalegam 
mieć tylko tyle poczucia wyższości by przetrwać

przestrzeń tramwaj

stać w pustym tramwaju 
mieć jeszcze więcej szacunku dla nieobecnych
stać na baczność przed pustą narracją tramwaju 
mieć nowe pomysły jak uczcić nieobecność

wybierać tylko urwaną wyobraźnię połączeń
tak wsiadać i tak wysiadać by nie zmieniać tematu

uciec i niczego nie poprawiać w lekkich przebiegach 
w ten sposób widzieć przed sobą wszystko
nie czekając na przystankach

bezmiar tego smutku na przystankach przeraża

każdy ma inne powody by umrzeć

tak się przeskakuje z tematu na temat

pętla na klecinie

na fotografiach uciekam przyklejony do tła – nie udaję że żyję 
podobieństwa bywają zwodnicze ale żywych nas nie wezmą 
starzejmy się pięknie

we mgle pseudonawigacji biegnę za tramwajem 
urzeka mnie ruch profesjonalistów codzienne spanikowanie

ja przed podróżą

oczekuję na niewiele 
na tak niewiele że może mi się przydarzyć wszystko 
na przystankach odwracam się twarzą w kierunku z którego nadjeżdżają tramwaje

czekam na wschód albo zachód słońca brakuje mi zdecydowania 
aż dotyk pseudointeligencji wyświetli wiadomość 
właśnie przekroczyłeś granice niemożliwego

przeraża zimna logika magicznego myślenia 
idź na przystanek i czekaj 
skoro ty przyszedłeś coś też przyjedzie

cafe futbol

dopiero na końcu padają ważne pytania – kto rządzi szatnią 
dlaczego ostatnie minuty oznaczają wieczność 
w klubowej kawiarence powoli leją do kieliszków klubową krew 
kibol amor i czirliderka wenus czujnie trzymają mnie pod ręce

tam gdzie życie bohatera nieuchronnie się kończy śmiercią bohatera 
zgoda łamliwa lub derbowa kosa najlepiej opiszą granice mojego świata 
język wyczerpał możliwości 
podróżuję po krainie w której śląsk wrocław ginie

zamiast meczu dla mnie wyświetlili mecz ze mną 
do gospodarzy uśmiechają się ściany do fundatorów kościoły 
identyfikuję się z tłumem sprawdzam czy obce twarze są moimi twarzami

w powietrzu wiszą kolejne wątpliwości – kto za kogo odpowiada 
kim jest dwunasty zawodnik

oczy działają mechanicznie 
mam wrażenie że tylko zapamiętałem numery na koszulkach

cafe futbol 2

pojawiają się kolejne pytania
co poszło nie tak
czy przypadkiem nie oczekujemy zbyt wiele

on się wikła w wyjaśnienia jaką rolę w taktyce odgrywa bezruch 
dlaczego bramkarze mają dłonie przyklejone do twarzy

ona błyska spostrzegawczością
w dobrej lidze na stadionach nie ustawia się bramek

jechać z kelnerami

pokochałem antyfutbol od pierwszego włączenia
grać na czas i wygrać czas 
żeby już nigdy nic się nie wydarzyło

przy bardziej skomplikowanych zagrywkach umieram z nudów
inaczej niż przy prostych

przyznaję – poprzeczka została zawieszona wysoko 
przed wejściem unosi ręce człowiek który zatrzymał chmury

w grach zespołowych cenię indywidualizm

psuje zabawę dłoń przyklejona do szyby i zaszklone oko 
po tej stronie historii po której się nic nie dzieje

nie jestem intelektualistą
nigdy nie rozwiązałem żadnego testu na inteligencję
mam zdolność łączenia rzeczy których połączyć nie można

na przykład ręcznik na bramce

zakaz

obiad zjedzony i nieruszony 
nigdy nieruszony i zawsze zjedzony

ubranie zdjęte i nałożone 
ciągle zdjęte i ciągle nałożone

zapalone światło zgaszone światło 
ciągle zgaszone ciągle zapalone

zakaz pytania zakaz pamiętania zakaz podpowiadania 
kary z dzieciństwa

wracać

palce

od nich się zaczyna siła pomiędzy nimi rodzi się przemoc

palce rozchylają powieki zamykają usta 
palce ustawiają profil podbródka 
gładzą skórę

delikatnie podnoszą kąciki warg

jest ten najbliższy 
który trzyma 
każe

nadopiekuńczy i uzbrojony jak matka

słuchawka

obok kubła na betonowej posadzce śmietnika
leży – aż nieprawdopodobne 
słuchawka telefonu

no i nie zadzwonisz

numer telefonu to tylko dźwięk telefonu 
co cię właściwie dziwi – że się urywa ?

piłka

na podwórku zawsze się grało w piłkę 
piłka się toczyła od nogi do nogi jak po sznurku

dzisiaj mówię do piłki – nie garb się 
gdy się garbi i podskakuje tocząc

kto cię tak kopnął 
kto tak kopie piłkę

jabłka

zawsze było dużo jabłek

pień jest gruby i grubieje 
jabłko jest pękate i pęcznieje

w nocy ogród wybucha

jeszcze rano po trawie turlanie jabłek

świat bez nas

zebrało się trochę takich jak ja
każdy obok swojego bagażu
patrzymy na siebie 
trochę podejrzliwie trochę ze współczuciem
trochę na siebie trochę w bok

na razie nikt nie zaczyna rozmowy
nie pytamy o nic
czekamy

za chwilę ktoś do nas wyjdzie

zaraz się coś wyjaśni
Bartosz Niewart – Wiersze
QR kod: Bartosz Niewart – Wiersze