nareszcie
wykryto istnienie
cząsteczek sensu
a już myślałem
że niczym nie zdołamy powiązać
ze sobą wagi
eter
kiedy milczę o tamtej gwieździe
nie umyka to jej uwadze
nie przestaje być pomyślana i ważna
kiedy dotykam szorstkiej kory
dotykam na zawsze chociaż
moje palce z pewnością nie pozostaną
niczym dotykającym
a kiedy zapisuję kartkę
to jakbym przebijał przez nią
barwiąc powietrze z jeszcze większą pewnością
nigdy to samo
choćby nikt nie przeczytał wiatru
żadne ręce nie wyjmą drżenia ze strun
nieskończoność nie powtórzy ich drgań
koleiną
powieki rozcina światło
naciągnięte nie na złocistą szpulę
ale przytwierdzone do horyzontu młyńskie
koło
którego powolny obrót kruszy najmniejszy opór
ściera na pył unoszony w sekundach i minutach
w minutach i godzinach rozciągam
coraz cieńsze i lżejsze ciało
a wzrok utrzymuję w punkcie
kątem oka umykając przed mglistym
poblaskiem z okna w suficie
–
wers schrödingera
nie będę nawet pamiętał
twojego elektryzującego słowa
kiedy jak kot przeskoczy
po grzbiecie dłoni
zamruczy wierszem
The Weeping Woman
czym jest to
nagły trzask na witrażu czym
płacz –
twoja twarz
słony chłód na rumieńcu – co
we mnie
łamie się lustro jak
rafa z drżeń
pędzące trio temperatur –
żółtej niebieskiej i której
przygotowałem miejsce
wtopienia dłoni –
kładę
ocieram twarde kontury
aż wsiąkniesz w beż mój
twoim
mną
obietnica
od pewnego czasu przychodzi sen. na poddaszu mojego domu,
które, wciąż zamknięte, pokrywa się przezroczystością i kurzem,
stwarzam pracownię: sztalugi, szeleszczące rulony, miękkie tubki farb,
oddychające szafranem; bejcowane w brąz deski i cegła, która oddaje ciepło
promieni. taktownie wsiąkają przez okno
pochylone w skupieniu nad tobą:
przemykasz między płótnami w ogrodniczkach popstrzonych sepią,
zasłuchana, z ważką we włosach uwalniasz barwy i zamaszyste linie,
a ja spoglądam przez uchylone skrzydło i podtrzymuję
twój cień oddechem.
limbus
pogrążać w barkach kołysać czy zadrapywać
komarze oczy rojące dookoła głowy
z głuchym otworem o kształcie
niewymawialnym
żeby w tej dziurze nie utkwić
nie mogąc się na ten przykład udusić
oddechem wtłoczonym za żebra przeciskam
między ścianami by tylko
nie zostawić plamy palcami nie
otrzeć się zetrzeć na niej
za kolejnym pożądaniem
okrążaniem automatycznie
wystukuję metalicznie syntetyczne
wzory
i linie proste
się stają
nieostre
falują
twoje włosy – przebijają
skórę odnajdują zaciskają wiedzą
gdzie płożę się snuję gdzie gnieżdżę
nie patrzę zasklepiam się mniejszę
po
nic
monada
ujęte pęsetą słońce
graweruje promień w stale rosnącej kości
uparcie korelując brzaski – akapity światła
ERROR
ogłaszam stan wyjątkowy
otóż
w centralnej części nieba
wyświetlił się gigantyczny napis
BŁĄD RZECZYWISTOŚCI
BŁĄD RZECZYWISTOŚCI
proszę wychodzić jak najszybciej
wąskim przejściem
pomiędzy planem a sceną
tam jest przygotowana mała czarna skrzynka
na takie wypadki które jak wiemy się zdarzają
na takie wypadki które jak wiemy się zdarzają
na takie wypadki które jak wie
powtarzam
uprasza się o natychmiastowe usunięcie podmiotu lirycznego
uprasza się o natychmiastowe usunięcie
echa
Znieczulenie
Przed świtem ma leniwe palce,
szczere opuszki, ciepłe grzbiety.
Wolno rozchodzi się w pościeli,
która skrywa miękko mgliste kształty
pod oblegającym kontur chłodem.
Moja czułość schnie w ostrym słońcu;
kurczy się i wczołguje w krtań.
Przysiada w jaskini płuc
i krzepnie.
O zmierzchu jak twarda bryła
ciąży w głąb gęstniejącej czerni
niczym skaliste ciało, nie odbijające światła.
cerowanie
kiedy jak rdzy spłacheć
przeszeptując przez siebie światła
dryfuję,
telefonujesz
i szumisz tą w sam raz dyskretną melancholią,
więc kołyszę, kołyszę, a zaraz gonię przez płotki
wtedy kładziesz mi dźwięk na plamy,
aż szczebiot wydzierga swetr
i go mam.
spruwam zbyt szybko
i za bliźniacze dwa jutra przyczłapię,
skruszony plusz, co strwonił i znów
przyszedł zapomnieć, że
tylko na tuż.