głóg
przeraża rozchwiane krzesło
nie wypuści z ciebie
patrzy zgryźliwie spode łba
zmielone pomidory przepuszcza gardłem
przyprawą potrawy głód
stal przygryziona
do żył tętniąca martwota
kiedy widzę puste miejsce
jedzące ze mną obiad
lewy dopływ Odry
tęczowe okręgi
na rzece rozlewają
olej z prezerwatywy
znalezionej w krzakach
trącanej patykiem
z ciekawości
przez dzieci
na drugim brzegu
rękawiczki z palców nastolatki
spadające rajstopy majtki
między przejazdem
kolejowym nasypem ostów łąką
to już ostatni raz
na skróty rozświetlane
pola
i nic
obok tajemnicy zduszonej pętlą z paska
torebki pływa tęcza
złapana w połowie drogi
zawiązana w plastik
prawda – dziś pan w tęczy
wolał dla siebie starsze
dzieci poszły do domu
tramwaj ósemka
krzyż między piersiami odgania
spocone
spojrzenia
z dekoltu kipi trup obgryza
pióra zielonych tipsów rozgniata
nimi czwartą muchę
skrzyżowane nogi w białych
rajstopach rzuca pod serce
w syna imię ojca nie zna puściła
się w tany
na prawo to już
bagatela
naprzód poleci do marka,
wojciecha, franciszka
na kolanach poprosi o łaskę
obrazka czy kawałek zielnej
na deser opłatki u anny
kraina wiecznego szczęścia
w czwartek na szewskiej