Lament

Cały świat patrzy na Kraków,
dziś „Tour de Polonge”. „Dwunastu mężczyzn
przy nakrytym do przeznaczeń stole. Już
wiedzą, że jeden zdradzi, a drugi po trzykroć
się zaprze”. Śpiewając dyskretnie:
„Vivere militarne est”.

Wybieram złoto zawsze tam,
gdzie „Stawka jest większa niż życie”.
W chwilach zwątpienia, lamentu, rozpaczy
biorę do ręki „Wybór Wierszy” Krynickiego,
gdzieś pomiędzy „Aktem urodzenia”
a „Magnetycznym punktem”, cicho mijając
„Ocalenie z nicości”, bo „Jeżeli w jakimś kraju?”

Mimochodem szepcząc – otwieram
zapisane historią kartki, między Alejami
a Bronowicką – gdzie z najwyższego wieżowca
widok na „Giewont”. Piękny jak z doliny „Małej Łąki”,
to nowy rozdział mojej mrocznej „Apokalipsy”.
To co wtedy, co wtedy? Koniec – żółta

koszulka – naga turń.


Haiku

I
kinkiet słońca
gołe niebo
perełka rosy na martwym policzku

II
nadstawił drugie ucho
pan Bóg od wiosny
zakwitły dni

IV
chciałbym żebyś miała usta
Janis Joplin
pra–przyczyno

LXXXIX
poetyckie śledztwo
narzucająca się przenośnia
synonim jako alibi


Wszystko opiera się
na talentach

Nie martw się o wrześniowe premiery, liście
przemycają niecierpliwość. Wściekłość, jaką
się czuje upodobanie w słońcu, złotym dźwiękiem
wygłaszanym na wieży manichejskiej,

jest tu morze, kiedy na drabinę śpiewu wchodzimy:
my, którym słodycz dnia przenika do płuc.
Wyrazy uznania, ekspresje, dyskretne spotkania
z czytelnikiem, których udzielamy to

– ścisłe przepisy. Woda jest dziś stanem skupienia
szklanego strachu, grozy czasu, który staje
na rozkaz cywilnego rozdziału – Tak orzekłem,
a przecież nie olśniło mnie miasto, degradując

skalę nieszczęśliwych śmierci poetów, urazy
w imię Uniwersum, (wyrwanych chwastów. Zbiegłem
z miejsca przestępstwa, nie czując kolorytu
tej poezji). Wlany do butelek, opieram rękę

na walizkach, majacząc, tylko w drodze mając
stałe priorytety, (czytając poezję – nie wchodź
do piwnicy, płynny przecinku), – korzeń i liść
współdziałają, dąb przeżywa początek, mantra

zgubionych pokoleń. Gdzie leżą butle gliniane
win odpuszczonych? A dom nasz, to otwarte serce
Descartes’a, nienormalność sztuki budzi dziś
wątpliwości, (wszystko opiera się na

talentach).


Ile znasz języków?

Nie wiem czy wytrwam do końca spektaklu
– mam tremę
– zapomniałem kwestii
– nie chce się sprzedać miłości fizycznej

w zamian za pisanie na kolanie, tego co miało by być
– mam kreacje z epoki dramy
i wymagam od siebie emocji ogłaszanych milionom
– bywam dwa razy nieszczęśliwy w życiu
– kiedy gram i kiedy nie gram

ale też mam umiejętność czekania, kiedy jeśli temu zaprzeczam,
zawsze marzę o popularności,
bo to jest oznaką, że mi się powiodło

– lubię światło, nawet w nocy, kiedy zbawia mnie owacja
– mam nałogi: wariactwo i powaga
– czasami muszę być dzieckiem, ale o tym nie mówmy…
– na usługach reżysera ścielę pościel
– mówię: dzień dobry i do widzenia marzeniom i grzechom
– wierzę, że przyjdzie czas, kiedy oddzielę życie
od sztuki

i wiecznie w drodze uczę się bywania,
w rolach drugoplanowych, czasem nawet statystów,
bo człowiekiem się jest a aktorem bywa
– jak się te czasowniki poprzestawia,
może być niedobrze, mogą nam wzruszyć ramionami
albo dać różę w usta stawiając szampana

wiedz, że
– tyle razy jesteś człowiekiem, ile znasz języków


Próbuję nawiązywać więź. Sonata

ten pień ma złamane serce w jego obecności zdeptano
wszystkie dziesięć przykazań

a pozostawiono go w milczeniu, już nawet nie próbuje nawiązywać więzi
kiedyś może zawiążą mu krawat i dla żartu wystrugają dwa serca

namówią na wędrówkę w głąb siebie
a on i tak nie przekroczy wieczornej tajemnicy sucha ziemia
i mokry poniedziałek każdego tygodnia wyglądający tak samo
wybitna osobistość sportów zimowych zimą pusty i wymodlony

przyjechał jako niemowlę ze śpiewem siewcy
tak głodne ale mądre jego słoje rozbiją dzisiejszy świat
i odetchnie kilkoma kroplami żywicy

marzeniem być wśród sowich i stać się pomnikiem przyrody
czy znasz język demokracji na choć jednym mokrym liściu?
nie płacząc nigdy więcej
za cieniami pomiędzy wojną a pokojem

Maksymilian Tchoń – Wiersze
QR kod: Maksymilian Tchoń – Wiersze