Kręgosłup

Spijali sobie z dzióbków szampana,
tu klepnięcie w ramię, tam uścisk dłoni.
Dryfowali jachtem poprzez jeziora gwiazd.
Co rusz laury i piedestał, uginał się firmament
od nadmiaru.

Starczyło odwrócić wzrok, plecami stanąć
w inną niż wiatr wieje stronę.
Cień zwykł mawiać wielkimi zgłoskami.
Nie było pocałunku, koroną cierniową
przyozdobił mu czoło.


Fobia

Ty wiesz jak mam oddychać.
Myśli moje twoimi dłońmi włożone we zwoje.
Struny poruszam głosem twoim.
I nawet podetrzeć własną ręką się nie mogę.
A wieczorem znowu głowa zaboli.


Dystans Społeczny

Kanapy nie wstawały od telewizorów. Ekrany
rozświetlały salonów kotary. Posiłki jadało się
naprędce, pomiędzy informacjami o zgonach.

Papier toaletowy uciekał z półek. W lawendowych
domach rumiankiem pachniały ogrody. Pierwsze
pomruki wiosny w kolorze sanitarnych maseczek.

Upraszało się o pomieszczeń nie opuszczanie.
Spacery po tarasach i balkonach. Treningi
z Chodakowską. Dwa przysiady. Kilka skłonów.

Dłonie myto uważnie, wraz z Beatą, bo z kim?
Uścisków powitalnych nie zauważano. W oddali
się stało, wymieniając z linii frontu spostrzeżenia.

Tramwaje stukotały łatwością przemieszczania
zaskoczone. Niedobitķów zabierały przeważnie
na msze poranne; na stragany, bez straganów.

Zakupy tylko w rękawiczkach. A nuż ktoś kichnie,
trzeba uciekać. Zapasy na miesiąc, nie braknie.
Tchu może zabraknąć i będzie trzeba ewakuować.
Szpitale? Respiratory w hotelowych pokojach.
Należy oddychać – o nic więcej się nie uprasza!
A i to bywa, nazbyt wiele. Na nic poty i trud.

A oni? Bez sprzętu, w zużytych kombinezonach;
bez atestu maseczkach. Z otwartą przyłbicą
po dacie ważności – zapomnieli co sen.


Bezpański

Okruchy ze stołu znalazł we fartucha tylnej kieszeni.
Towarzyszył im bezpański guzik, skrawki gazety.

Nie potrafił odczytać liter szminką rozmazanych.
Tonęły w jeziorach z marsa rdzawych wyklejanek.

Odcyfrować kod naprędce niezgrabnie zapisany.
Sylaba za sylabą przeznaczone we właściwe dłonie.

Ugrzązł na dnie szuflady, kurzem czasu zapomniany.
Ze starości opuścić miały wysłużone pokoje.

Hukiem z nawiasów wyleciały niezdarne,
otwierając równoległe bytów przestrzenie.

Kilka wełnianych swetrów, golf,
zżółknięta odświętna bluzka.

Na znak krzyża czekały,
wieczne odpoczywanie racz im dać Panie.

Data narodzin, adres, imię i cudze nazwisko.
Jego od dziś wygląda na adoptowane.


Niebotyk

Kilkanaście pięter mięśni i kości.
Patrzy w bok, na wskroś, przez ściany.
Okryte w betonowy kocyk.

Tkanka połączeń neuronowych.
Znam ich, chociaż nie pamiętam twarzy.
Na cztery świata strony, wychodzą żeber balkony.

Każdy zamknięty w swojej optyce.
Co najwyżej przez dziurkę od klucza
przygląda się cudzemu życiu.

Pomocy gardło wołało.
Niebotyk ze szkła i stali.
Wolał dokończyć odcinek serialu.

Artur Wilk – Pięć wierszy
QR kod: Artur Wilk – Pięć wierszy