Lectio brevis III
Gdzieś w prowincjonalnym miasteczku
Dajmy na to w święto flagi

Wybitni i dumni ojcowie,
wybrani i zebrani, równo
wystawiający swe grzbiety
w olbrzymich i pustych
gmachach możecie liczyć
jedynie na razy obojętnie
prześlizgujących się spojrzeń.

Poezji wystarczy jasny pokoik
z widokiem na drzewo i wróbla
na dachu. O Wolność kupowania,
równość dostępu i braterstwo
konsumowania niech biją się inni.

Muszę pisać cicho, za ścianą
śpi córka krew z jej kolana wsiąka
w nieskazitelną biel prześcieradła.
Poezja może urodzić się także z jej
bólu.


Help

Kartka przyłożona do szyby
pociągu i wybuchające śmiechem
twarze dziewcząt i chłopców.

Być może teraz właśnie stają w imieniu
całej reszty szukającej schronienia
w myślach swoich i cudzych,

pochylającej głowy przed Jedynym
i Prawdziwym Bogiem przemawiającym
zaciekle z płonącego ekranu. Nic o tym
nie wiedzą tak jedni, jak drudzy.

Zbliża sie stacja docelowa.
Oby nadeszła.


Pies

Widziałem dzisiaj
psa. Stał sam,
na pustym
peronie.

Patrzył na zamykające się
drzwi pociągu.
Nie mógł się
zdecydować:
wejść czy zostać.

Przez chwilę biegł
za nami. Nie mogę
zapomnieć jego
wzroku. Tak bardzo
jesteśmy w tym
podobni:

lęku niepewności,
samotności opuszczenia,
tęsknocie miłości.


Musisz

mojemu miastu

(…) dlaczego każde miasto musi
stać się Jerozolimą, a każdy człowiek
Żydem (Adam Zagajewski)

Musisz uspokoić rozkołysany świat.
Musisz uspokoić rozkołysany świat.

W sobie. Światłem. Stary, wierny
dom na Jaśniaku. Drewniany stół,
na nim cerata. Babcia kroi chleb,
kaszle. Miała żyć wiecznie.
Dobroć nie umiera. Ciepła
sierpniowa albo lipcowa
noc. Siedząc na progu nie mogłeś
nadziwić się gwiazdom i swojemu
sercu. Dławiący zapach kwiatów
bzu, wilgotna, delikatna trawa
koncert świerszczy i komarów,
słyszane gdzieś z daleka szczekanie
psa – nawoływania proroków. Spełnią się
wszystkie. Blaszana, uboga kaplica
na wschodzie, jak stajenka, szopka
Wypełniona po brzegi tęsknotą
i nadzieją rorat, medytacyjną
cierpliwością różańca, gorliwością
paschalnych adoracji, radosnym
śpiewem majowych i czerwcowych
litanii, w której koczował uśmiechnięty
i dostępny Bóg.

Szeptem. Strzelające w niebo sosny
i pusta piramida – grobowiec borek
rotmistrza, jakby nie wystarczało
im tu i teraz. Symbole niewidzialnego,
wiecznego pragnienia. Dwie rzeki
przecięte na chwilę. Spokojnie
płynące, jak kondukt żałobny
widziany w oddali. Tak bardzo
zajęte sobą, nieczułe na żaden obcy
dotyk i spojrzenie. Kiedy wskakiwałeś
na główkę jeszcze nie wiedziałeś,
że pływając w obcych wodach
już zawsze będziesz pływał tylko
w nich, że już zawsze będą płynąć
w tobie. Na jakimkolwiek brzegu
siedząc ze źdźbłem trawy w ustach,
patrząc, już zawsze patrzeć
będziesz na nie.

Ciepłem. Kaflowy piec
w kącie pokoju. Ogrzewał
policzki, dłonie i stopy.
Chleb z Biskonu gorący,
smaczny. Łamany nocą
z przyjacielem niczym
starożytna agapa. Pierwsi
nauczyciele czułości,
delikatności. Wiedziałeś,
że mogą poparzyć. Letnie
dni ciężkie i gorące otulały
szczelnie i sennie jak
pamiętająca okupację
pierzyna babci. Wakacyjne,
leśne, wędrówki dalekie,
bo aż do Nowej Wsi,
Rąbczyna i wokół jeziora
Durowskiego. Zawsze razem,
nierozłączni. Jedyne świadectwa
bliskości i ocalenia. Musisz
ocalić rozkołysany świat
W sobie.


Zbyszkowi babcia Stefka.
W-C, 05. II 2002 r.

Czesław Miłosz ESSE Wybór
i wstęp Anna Janko. Od tego
dużo się zaczęło, ale
przecież nie wszystko.

Masz dwadzieścia dwa
lata i ocalałeś od pijanego
ojca i znerwicowanej
matki, od zazdrosnego
i okrutnego Boga.

Chciałeś żyć
Tam było wszystko:
Rozpacz
Groza
Cierpienie
Zachwyt
Gorliwość
Nadzieja.
Tak jak
w życiu.

Tam nic
nie było
tak jak
w życiu


Deszczówka

Kolejny dzień – wygrzewający się
w słońcu, jak ospały kocur.
Szeregowiec wielkiej armii
chińskiego dyktatora. (Żar z nieba, pozór
bezruchu nie uśpią dziecięcego

serca). Jeden z tych dni, niczym
pokorny mnich, bez szemrania
wykonujący swoje obowiązki; jak zużyta
miska, w którą stara, ale całkiem żwawa,

sąsiadka zbierała deszczówkę. Miłosna
korespondencja przechwycona
ukradkiem. Desant lądujący wprost
w zasadzkę. A my, kilkuletni chłopcy,
jak pierwszej gwiazdki,
wypatrywaliśmy ostatniej

kropli. Czekaliśmy. Wierzyliśmy, że
coś się wydarzy. Jeszcze się nie
okazało kim będziemy; niestrudzeni
okupanci dawno nieczynnego
przystanku PKS-u. Przemierzający
rozległe, jak mongolskie stepy
hale lotnisk, pędzeni nie wiadomo
przez kogo i nie wiadomo po co.


Kremacja rozszerzona

Bądź pewien, że jak mnie
zdradzisz, to cię zabiję, a

potem spalę, razem z tymi
wszystkimi twoimi
książkami.


Gołąb na dachu

Za szybą, w pokoju,
siedzący przy stole
człowiek.

Przez chwilę
patrzyliśmy sobie
w oczy.
W milczeniu.


Niepokój

Co robisz?
Czytam na głos.
Już myślałam, że się
modlisz. Ale się
wystraszyłam.


Kury

Być jak kury
nieśpiesznie wydziobujące
ziarna z ziemi,
a gdy coś się dzieje
nieważne złego czy
dobrego
unoszą beznamiętnie
wzrok,
by niemal natychmiast
powrócić do
przerwanej tylko
na chwilę
czynności…


Ból

Nigdy nie widziałam,
żeby ktoś
tak
cierpiał.
Powiedziałaś dwa dni
po pogrzebie
ojca,
patrząc na
psa.


Próba generalna

Udawała, że jej tu nie ma. Długie, proste kaskady włosów łagodnie
spływające po symetrycznych zboczach ramion i delikatnie
stożkowatych pagórkach piersi. Jedna stopa oparta na krawędzi
fotela, noga zgięta w kolanie, lekko przechylona z ukosa, odsłaniała

boską doskonałość zaokrąglonego uda, idealnie wyrzeźbionego
pod delikatną powłoką obcisłych dżinsów. Kosmyk włosów niedbale,
jakby od niechcenia pieszczony miedzy dwoma palcami, które wędrowały
w górę i w dół, w górę i w dół, od czasu do czasu muskany półotwartymi

wargami, obłędnie czerwonymi i soczystymi jak wiśnie w środku lata. Udawała,
że nic nie czuje. Że nie czuje tych wszystkich spojrzeń: wolno sunących,
znaczonych śluzem i śliną. Hardych i tępych jak triumfujące hordy
przemierzające zagrabione terytorium. Zimnych i smutnych szukających
drugiej kropli by choć na chwilę

zjednoczyć się we wspólnocie samotności i rozpaczy. Była filigranowa, a przecież
śmiało mogłaby samotnie wyruszyć na podbój każdego męskiego imperium. Była
bezczelnie wyzywająca, choć ani na chwilę nie oderwała wzroku od ekranu smartfona,
nie wypowiedziała żadnego słowa. Za kilka lat znikniesz, staniesz się przeźroczysta,

niewidzialna dla obcych spojrzeń i westchnień. Przeminiesz, Umrzesz. Chciałem jej
o tym powiedzieć, ale przecież nie z zawiścią i goryczą opętanego pożądaniem
szaleńca; kolekcjonera, który nie może zdobyć upragnionego przedmiotu. Wszystko
między nami było jasne, jak między kurwą i jej klientem, chociaż nie zgadzało się

ani jedno, ani drugie. Raczej kierowany miłosierdziem opiekun wdów i sierot, a więc
wszystkich cierpiących i samotnych. Mistrz i nauczyciel, który czuje, że nadszedł czas,
aby powiedzieć całą prawdę. Być może nie zauważył, że właśnie trwa próba
generalna.


Antropocen

Przydarzyliśmy się
tej ziemi. Jak
dinozaury. Efekt
cieplarniany.
Smog. Tak dziwnie
zostaliśmy ulepieni z gliny
i prochu, i z tchnienia,
które nigdy przecież nie trwa
dłużej od samego siebie.
I z kamienia.
I z tęsknoty
Jak dziwnie zostaliśmy
stworzeni z fizis
czułego na każdy obcy dotyk:
namiętnych pieszczot
oraz precyzyjnych i metodycznych ciosów
i z psyche tak kruchej,
że rozpada się przy
najmniejszym nawet poruszeniu
losu.
Tak dziwnie zostaliśmy
poczęci. Poznaliśmy
ciemność i ciepło,
i wilgoć łez,
krwi i nasienia.
Ujrzeliśmy jasność i mrok
otchłani,
doświadczyliśmy wszystkich odcieni cierpienia,
tego, które można zadać innemu
i tego, które się otrzymuje w darze od
innych,
i wszystkich smaków radości: w lecie, o poranku
przy śpiewie ptaków i
zapachu gorącej kawy,
przy dziecku, którego uśmiech mieści w sobie
całą jasność i dobroć
świata.
I ciało kobiety
gorące i delikatne…
Jak dziwnie zostaliśmy
skonstruowani z pytań
na które nie znaleźli
odpowiedzi ci przed nami i nie znajdą ci po
nas i z bezgranicznej
dziecięcej ufności,
z młodzieńczej wiary naiwnej i z praktykowanej
dojrzałej niewiary.
Jak dziwnie zostaliśmy
uwikłani
w słowa, które zabijają
i w uparte milczenie,
który niszczy to czego
nie zdołały zniszczyć
słowa,
i w śmierć,
i w życie po
śmierci i
w śmierć
za życia…
Przytrafieni.
Nietrafieni.
Będziemy tu do samego
końca. Naszego lub
jej.

Zbigniew Głos – Wiersze
QR kod: Zbigniew Głos – Wiersze