Babka

„Ona nie potrafi umrzeć” – mówi matka.
Ratanowe łóżko, zapach moczu. Tabletki
jak kolorowe szkiełka, które ofiaruje się tubylcom,
mówiąc: „Bawcie się głupcy!”
„Nie wiem ile to jeszcze potrwa. Już nawet nie chce
siadać. Tylko rękę podnosi do światła.
Ona nie potrafi umrzeć” – mówi matka.
Ratanowe łóżko, cień paproci na ścianie
jak pióropusz, albo król Azteków, który obraca
w dłoni koraliki, a to są kapsułki, pastylki, to jest
oddychanie. A wczoraj przyszedł ksiądz, jasny jak
pan Jezus i znowu chodziła po Staszowie, bosa,
w kwiecistej sukience, a wysuszona Żydówka
sprzedała jej jagody, którymi ubrudziła palce.
A teraz, pobiegną z siostrą nad staw i będą
sypały do wody kolorowe kwiatki,
napiją się ze studni, zasną pod czereśnią.

26.04.2018 r.
Częstochowa


Dziewięć

Dla syna

Szliśmy obok siebie. Ty – dziewięcioletni
z kosmosem na języku, gwiazdą
w potarganych włosach. Ja – po czterdziestce,
z naciągniętym ścięgnem, obaj w świetle
późnego popołudnia, które sprawia,
że postanawiamy nie wracać do domu
i teraz idziemy nie wiadomo dokąd,
a przecież to jest droga. Jesteś ty i jestem ja,
który kiedyś wypowie takie słowa jak:
„brak”, „utrata”, zapyta „gdzie jesteś?”,
powie: „Spójrz, to jest miejsce,
w którym zimują koty”.
Ty nie będziesz miał na nic czasu. Będziesz,
miał na języku robaki albo piołun i powiesz:
„ Nic mnie nie obchodzi jakieś umieranie.
Ja jestem drzewo, przez które płynie
chmura. Jestem burzą.” I to będzie sen
o tym, że była sobie czułość, a teraz
to jest słowo, które nie pasuje do wiersza.
Na ścianie przy twoim łóżku, wciąż kreski
z zapisem wzrostu. Masz włosy w nieładzie,
dziewięć lat i uważasz, że świat kończy się,
mniej więcej, na czymś takim jak ten spacer,
ponieważ tak się stało, że tego popołudnia
szliśmy obok siebie.


Przebarwienie

Podwórko pełne dzieci. Ich krzyk
przedostaje się do mieszkania
przez uchylone okno. Na stole książki,
które kupiliśmy za bezcen od ulicznego
sprzedawcy, potrącone przez naszą córkę
sypią się na podłogę i wtedy światło
lepi z kurzu widmowe sylwetki.
Układamy książki z powrotem na stole,
rozmawiając o naszych dłoniach, które
wydają się należeć do obcych, starych ludzi.
Za chwilę rozpęta się burza. Podwórko
będzie puste i nieme. Jakby wszyscy
wybrali się na czyjś pogrzeb.
Albo po prostu – umarli.

06.06.2018 r.
Częstochowa


Krawędź

Chcę żebyś przyszła i powiedziała:
„Zostań tam gdzie jesteś. W papierach,
w rachunkach, w kredytach. Z językiem
jak u psa. Z gwoździem w oku, z nadwagą
albo chorym sercem. Umieraj. Ponieważ
brakuje mi powietrza. Ponieważ nie chodzi
wyłącznie o dzieci. Tak się mówi:
„nie chodzi o dzieci” i wtedy pali się dom.
Ktoś biegnie i krzyczy: podpalacze!
A na niebie łuna jak na odejście.
Więc zostań tam gdzie jesteś, albo
jeżeli chcesz, to biegnij. Po prostu

biegnij.„

02.11.2018 r.
Częstochowa


Szarość

Śpisz. A z tobą śpią nasze dzieci.
Deszcz spłukał już cały grudzień
i znowu wszystko jest brudne i grząskie
jakby nas przeniosło na jakieś bezdroża
do wsi, w której pomarli źli ludzie,
a teraz psy roznoszą to w pyskach.
Jakby tamtędy przeszło jakieś senne wojsko.
Śnisz. A z tobą śnią nasze dzieci.
Jest po sezonie i tonie w błocie
pusty wycieczkowiec. Mam pięć lat i nic
nie wiem o tobie, nic nie wiem
o naszych śpiących dzieciach.
Idź! – mówi babka – Idź i baw się!
A przede mną morze, płytkie jak sen,
w którym śniłem kobietę, chłopca
i dziewczynkę – śpiących w obcym mieszkaniu
po kimś, kogo już nie ma, kto był wtedy
i mówił – Idź i baw się!
Więc, szedłem.

22.12.2018 r.
Częstochowa


Nie ma

To jest puste mieszkanie. Wapienny kamień.
Piec. Brudne szklanki i kuchenne noże .
Sama w pościeli. „Ma mocne serce” – mówi matka.
To jest stopa z wrastającym paznokciem.
To są źle zrośnięte palce, które połamali jej Niemcy.
Wtedy biegła nad rzekę utopić kenkarty, przejrzeć się
w ciemnej wodzie, w której potopili Żydów
z miasteczka. I kocięta. Całe worki kociąt.
„Ma mocne serce” – mówi matka – „Wszystko
ma zdrowe, tylko się w niej uwiła jakaś noc
bez księżyca – zimne gniazdo”.
„Wtedy biegłam nad rzekę utopić kenkarty”
– mówi babka – „A teraz łaszą się do mnie
wilgotne kocięta. Wszędzie one.

Dokąd biegnę? Powiedz! Dokąd biegnę?”

09.02.2019 r.
Częstochowa


Córka

Przybiegasz pierwsza. Zanim jeszcze
pies obudzi się i zaczniemy od początku,
serie spacerów, karmień, zanim w zimny poranek
poczuję na policzkach marznący grysik.
Twoje stopy są mniejsze od moich dłoni.
Jesteś z nami od niedawna, więc nie wiesz,
że bawimy się tutaj w znikanie.
Jesteśmy, a potem nas nie ma.
Nocą słucham jak tlen w twoich płucach
bawi się w senne morze. Pod powieką
masz kołysanie wody i piasek, który
przyniósł tam wiatr, kiedy szliśmy, a ja
miałem w dłoni twoją dłoń zamkniętą
w ciepłą piąstkę. Wczoraj próbowałaś
zniknąć przed nami. Prawie ci się udało.
Lekarz pogroził ci placem i wróciłaś.
Później jechaliśmy nocą przez miasto,
i gdyby na przednim fotelu pasażera,
leżał nasz pies, przyglądałby ci się
jakby chciał powiedzieć: „Nie baw się
z nimi w znikanie, dziewczynko.
Nie baw się z nimi w znikanie.”
Ale psa tam nie było. Jesteś z nami
od niedawna, więc możesz nie wiedzieć,
że zdarza się czasami, że ktoś znika
na dobre. I zostaje – psie posłanie,
albo dziecięce łóżeczko.

07.03.2019 r.
Częstochowa


Klisze

Ojciec na fotografii mruży oczy.
Słońce w sierści psa, którego objął ramieniem.
Ich cienie na drodze. W tle Wartburg dziadka,
błyszczy jak szykowna trumna.
Mój pięcioletni ojciec przygląda mi się
z fotografii, kiedy pochylony nad
rodzinnym albumem nie pamiętam złego.
Ponieważ wciąż pozostajemy w ruchu,
a oni nie przestają umierać. Przychodzą
do nas potem i mówią: „Nie lękajcie się.
Nic tam nie ma.”, albo „To jest coś takiego
jakby w twojej głowie pękła szklanka”.
Ojciec w Wartburgu na kolanach dziadka.
Za chwile naciśnie klakson, pojazd ruszy
i w obłoku kurzu zniknie za zakrętem drogi.
Zaszczeka pies.

11.03.2019 r.
Częstochowa

Marcin Zegadło – Osiem wierszy
QR kod: Marcin Zegadło – Osiem wierszy