transpozycja
bele zaczęły się szczerzyć
bele zaczęły w zębach murszeć
w imię mchu w imię pleśni lepkich
niedociągnięć w pejzażach
rozkładu. co się uśmiecha
co mówi o ciele ostro
i gnilnie /po rozniesionym
przez zwierzęta ktoś kiedyś
może znajdzie gwoździe/
spacer
coś utkwiło w jednej z matryc
i jątrzy /czy upadek po ojcu/ powielanie
więc biegną maleństwa w łańcuch pozornie
autonomicznych ogniw z tymi samymi drzazgami
instynktownie chwytam nić która
mnie przedłuża /mnie wyprowadzam
właśnie z matki/ wyprowadzam
mnie na spacer
ogród wrześniowy
w pokoju gdzie rozkładaliśmy siebie kanapę do zdarcia
dotyk zgęstniał i rozsadził bębenki w uszach czarne
kalafiory na twarzach całe to niezagospodarowane
pole w nas wyhodowany ogrodnik przeorał
i rozbujał. wijemy się po jego ścieżkach zachłyśnięci
wilgocią ziemią
wybicie
wybiła starość przez suche łupinki
naszych twarzyczek włoskich. przybieramy
/na wadze/ na wojenne barwy/ kształty
złośliwą tłustą czerń much
w przepaściach ostatnich pacierzy
bezstronnie wahamy wciąż
podtrzymywanym miąższem
powtórzenie świata
dojechaliśmy odetchnąć dialektyką powrotów/ po trochu
każdym stępem stępnięciem atomowym
rozruszeniem tkanki wynajduję rany wysysam
ropną treść/ przywiozę ci w zębach
byśmy mogli
odtworzyć