***

Z tymi wierzeniami,
z tym strachem
przed torturami zadawanymi po śmierci
proszę nie przesadzajmy

To nieobecne coś
w tamtym nieistniejącym czymś
cierpieć nie jest w stanie

Równie dobrze może siedzieć
na krawędzi wygasłej gwiazdy
i machać stopami zanurzonymi w atramencie kosmosu
A jeśli chce zapłakać
łzy płyną w górę


Wolność to nie tylko potencjalna możliwość
wiary we wszystko lecz także mentalna zdolność odrzucenia wierzeń.

Gromady niewidzialnych stworzeń
nie zaprzęgniętych jeszcze w służbę żadnych religii,
eteryczne pacynki z kartoflisk, zerkające
spod liści łopianu, z korytarzy wydrążonych
w korze zwalonego drzewa. Obojętna im jest
nasza wiedza o ich istnieniu
i płynąca z tego faktu przyjemność.

Nie roszczą sobie prawa do niczego,
nie udają, że stworzyły świat, brzydzą się
legendami na swój temat.

Są niczym więcej jak łamigłówką,
hasłem w krzyżówce, znakiem
w ontologicznym równaniu
z tysiącem niewiadomych.

Wolność to nie tylko
intelektualna zdolność odrzucenia wierzeń,
ale także potencjalna możliwość wiary we wszystko.


***

Cały dzień na polu, wśród rozgadanych kobiet. Czarny
brud włazi za paznokcie, kolejne
wiadra napełnione kartoflami wydają się coraz cięższe, wiatr
unosi kurz z pola i sypie nim w twarze.
Po wielogodzinnej pracy bolą mnie mięśnie.
Bolą, więc są – powinien powiedzieć wiejski Kartezjusz.
Schodzimy z pola, w dolinie snują się dymy,
niebo pozbawione słońca powoli traci barwy. Krowy
stoją na łące. Nisko pochylają łby, jakby nasłuchiwały,
co mówi Ziemia.

Jutro obudzą mnie ptaki. Przez okno
zobaczę łąkę i strumień. Mam tu tyle wolności,
ile mogę wytrzymać. Tylko głupcy
uważają, że łatwo jest żyć,
należąc wyłącznie do siebie,
w czasie wyłącznie teraźniejszym,
rozmawiać z motylem i pająkami.
Gdyby tak było,
nie powstałyby plemiona,
państwa, kościoły i inne
zwalczające się mafie.


***

Wieś nasza krzywa jak zajęcza warga
koguty pieją o świcie, mgły unoszą się
nad płotami, kobiety wietrzą pościel.
W oczekiwaniu na ciebie należycie
pobudowaliśmy domy, wznieśliśmy kościoły,
w nich złote bawoły, słomiane chochoły
Komety mijają nas obojętnie,
malarze malują im warkocze, toczą się koła,
brzęczy miedź i wesoła gromada
chwyta mannę lecącą z nieba
Jesteś wszędzie, widzisz wszystko, opowiadać ci nie trzeba
jak nam tu leci od tysiącleci.
Stara bida: trochę śpiewamy, trochę się sprzeczamy,
trochę się mordujemy. W twoim imieniu
kruszymy wrogom kości, chwała na wysokości


***

przyjmijcie nasze słowo
ale tak gorliwie
jakby innych słów nie było

przyjmijcie je z zamkniętymi oczami
z wystawionym językiem
przekażcie sobie znak
milczenia w znoju

przyjmijcie nasze słowo
jak bilet na niebiański koncert
w programie
darmowe drinki, leciutki haj
błogość w otoczce różu i błękitów

niech wam będzie dane
wieczne niezrozumienie i płynąca z tego słodycz


***

Od zwierząt różnimy się jak diabli
Inaczej traktujemy się nawzajem,
Inaczej spożywamy posiłki,
umiemy strzelać palcami,
nabojami, słowami

Inaczej oznaczamy teren:
gotycka katedra ma zdecydowanie
więcej wdzięku niż strużka
samczego moczu
Kamienne mury z flankami dostojniej
prezentują się w krajobrazie
niż kępka sierści na otartym pniu drzewa

Mirosław Drabczyk – Sześć wierszy
QR kod: Mirosław Drabczyk – Sześć wierszy