9. Wieczorem miłość
Facet, który kupił świat, ma swoje pięć
minut, i barman mu stawia kolejną kreskę
przy nazwisku. Jak się nazywa? Niebo
w farfoclach, jak w Grójcu, jak w Horyńcu.
I śnieg zasypał całe ten twój świat, prawda?
Białe litery pokryły czarne tło i nie ma
już śladu, nie ma śladów sań.
Wieczorem miłość go wodzi na smyczy
od baru do baru, od chińskiej do włoskiej
dzielnicy i dalej, poza wszystkie granice.
O, jak mu się podoba: ogrzewanie kieliszka
w dłoniach, układanie przedmiotów
w kolejności, widocznej tylko z pewnej
wysokości. Odgadnij sobie ten kod.
Dopóki miłość stoi w kuchni, dopóki miłość
nam gotuje, te noże, widelce mają jakiś sens.
15. Jaki jest sens
Facet, który kupił świat, jest spłukany.
Jaki jest sens takiego frajerstwa?
Ubiera kiereję i wychodzi w zmierzch,
neony i witryny grają ziggi zig, szarzeje.
Zwykł mieszkać w takich zmierzchach,
za matowym szkłem. Teraz trochę się poci,
ma trochę gorączkę. Pora kolacji, czas
rośnie, rośnie las wieżowców.
Są tacy, co zapadają w drzemkę,
są tacy, którzy nie potrafią czekać.
Jeśli jest nicość, musi być i nadmiar.
Gdzieś krąży tłum i słyszy już ich kroki.
Wciąż o jedną ulicę przed nimi,
jak wówczas, kiedy zabrał manele
z hotelu i chodził po mieście tak długo,
aż jego ciuchy zamieniły się w sól.
25. Nie ma wiadomości
Telefon nie dzwoni, nie ma wiadomości
i do samego rana powtórki programów,
cień zdradzonego świata na murze –
i nie ma miejsca w żadnej gospodzie.
Minęło tyle lat, a wciąż się powtarza
tamta podróż autobusem przez brudne
miasteczko, powiedzmy Kluczbork, i żółta noc.
I radio darło się i był wówczas jakby kosmonauta
co wylądował na obcej planecie,
a jego statek spłonął w przestrzeni gdzieś
za Koziorożcem. Kombinezon nie chroni,
a procedury pisał jakiś fantasta
w grubych oprawkach. I szczekające
wioski, warczące tancbudy, ogniki kreślące
ósemki ponad parkingami. I trzeba
wreszcie wysiąść, wybrać jeden z nich.
28. Ktoś za nim chodzi
Facet, który kupił świat, jest pewien,
że ktoś za nim chodzi. Od trzech dni
wciąż głosy i w ciemności kroki,
głuchy telefon sapie raz po raz.
Sam skręca w ciemne zaułki i tam czeka,
aż z mroku się wyłoni coś co jego zje.
Zgrywa kozaka, ale przecież wiedział,
jaka jest cena, monseigneur, n’est-ce pas?
I żadnej giwery nie ma za pazuchą,
ani chociażby majchra, żeby poharatać
gładką zasłonę w oknie. Gdy wchodzi do baru,
też tam już wcześniej byli – zapłacona
świeci butelka i wije się dla niego
samiutka Lala Li. W hotelu fantastyczny
bajzel – rozprute łóżko, ukidane ściany.
I napis w kurzu: jesteś piękna, tańcz.