Po różańcu ksiądz Daniel tańczył. Wybierał dziewczynę, którą wyciągał na środek i tańczyli. Jednak mnie nie wybierał nigdy. Więc myślałam, że było tak, jak mówił mój ojciec, chociaż moja matka mówiła, że nigdy nie jest tak jak mówił mój ojciec. Jeżeli mój ojciec coś mówił, twierdziła moja matka, mogę być pewna, że jest dokładnie odwrotnie. Jednak w tym wypadku to ojciec miał rację: jestem beznadziejna. Ksiądz Daniel, który tańczył jak szalony, wirował i przytulał w tańcu różne dziewczyny, mnie nie przytulał nigdy. Dla niego byłam przezroczysta; przechodził obok, jakbym była zdematerializowanym pyłem, niedotykalną materią, przez którą można przenikać. Ksiądz Daniel nie zauważał takich brzydkich kurczątek jak ja; był zbyt piękny. W kościele nie można oglądać się do tyłu, by nie zobaczyć diabła. Diabeł czeka na takich, którzy się odwrócą. Diabeł cieszy się, jeżeli człowiek jest słaby i odwraca się w kościele. Jeśli człowiek odwraca się w kościele, to tak jakby składał ofiarę diabłu.

Ksiądz Daniel zawsze był ogolony. Ksiądz Daniel zawsze miał obcięte paznokcie. U rąk i u nóg. Kiedy ubierał sandały, przyglądałam się jego stopom, które były ładne jak stopy Chrystusa. Wiem, że stopy Chrystusa są ładne, ponieważ całowałam je po nabożeństwie; całowałam posąg Chrystusa w stopy. I chociaż spływała po nich stróżka krwi, a pośrodku tkwił gwóźdź, stopy Chrystusa były piękne. Pytałam o to księdza Eugeniusza podczas spowiedzi; pytałam, czy to normalne, że podobają mi się stopy Chrystusa (nie byłam tak szalona, by zapytać, czy to normalne, że podobają mi się stopy księdza Daniela, i że tak naprawdę to stopy księdza Daniela chciałabym całować). Ksiądz Eugeniusz uspokoił mnie. Powiedział, że nie powinnam się przejmować, bowiem czuję światłość Jezusa; światłość Jezusa spływa do mojego serca, kiedy całuję jego stopy. Stopy Jezusa są boskie – tak powiedział ksiądz Eugeniusz. Co trochę mi pomogło. Bowiem zawsze czułam niepokój, gdy wyobrażałam sobie, że stopy Chrystusa są stopami księdza Daniela, i nie są chłodnymi stopami posągu, tylko ciepłymi i wilgotnymi stopami księdza Daniela; zawsze, gdy o tym myślałam, mimo wszystko czułam się nieswojo. Po spowiedzi u księdza Eugeniusza z jeszcze większym zaangażowanie całowałam stopy Chrystusa, chociaż już nawet przed sobą nie udawałam, że chodzi o światłość w moim sercu. Ksiądz Daniel nigdy nie wyciągnął mnie do tańca po różańcu. A kiedy ksiądz Daniel wyciągał jakąś dziewczynę do tańca, obejmował ją w pasie, przytulał i zazdrościłam tej dziewczynie. Czułam skurcz zawiści, że to ona, nie ja, gdy śledziłam dłonie księdza Daniela, który nawet kiedy tańczył, palcami przebierał, jakby grał na gitarze. Jednak wiedziałam, że rację miał mój ojciec, gdy mówił, że jestem nic nie warta. Jestem brzydulą, której nikt nie chce. Nawet klecha cię nie będzie chciał, wył mój pijany ojciec. Po co mu taka mała kura na plebani? Moja matka zaprzeczała i twierdziła, że jestem ładna. Brała w dłonie moje włosy i twierdziła, że tylko najładniejsze dziewczyny mają takie włosy. Spójrz w lustro, zachęcała moja matka. Dzięki Bogu miałam własny rozum i nie patrzyłam; lepiej było nie patrzeć w lustro. Pięć dni szliśmy z księdzem Danielem w sierpniu. Ksiądz Daniel szedł na przedzie i grał na gitarze. Chciał, byśmy machali chustami, gdy mijaliśmy jakiś ludzi, którzy czasem nam odmachiwali. Wszyscy udawali, że są szczęśliwi, a to, co robią, ma sens. Sypialiśmy w namiotach, które dobrzy ludzie pozwalali nam rozstawiać na podwórkach. Dobrzy ludzie przynosili nam jedzenie. Ksiądz Daniel nie rozmawiał z nikim pojedynczo. Ksiądz Daniel zawsze rozmawiał z wszystkimi naraz. Jesteśmy czyści w Chrystusie, mawiał, nie powinniśmy mieć przed sobą tajemnic. Siadaliśmy w kręgu i śpiewali, a on (z bosymi stopami) grał na gitarze. Czwartego dnia zobaczyliśmy żywicę wypływającą z drzewa i ksiądz Daniel powiedział, że przypomina Maryję. I wszyscy żegnali się przed żywicą wypływającą z drzewa, która przypominała Maryję. Niektórzy porosili też Maryję, która ukształtowała się z żywicy na drzewie, by spełniała ich prośby. I było mi trochę wstyd, ponieważ nie prosiłam o wyleczenie kogoś chorego, ani nie prosiłam nawet, żeby ojciec przestał pić, tylko prosiłam, by ksiądz Daniel porozmawiał ze mną na osobności (nie śmiałam, mimo wszystko, prosić o nic więcej). Do dnia dzisiejszego żywica na drzewie nie spełniła mojej prośby. Ksiądz Daniel powiedział, że jeżeli będziemy modlili się do niepokalanego serca Jezusa Pana, będziemy zbawieni. W nocy było dużo gwiazd, miliony świecidełek, i ksiądz Daniel powiedział, że Bóg przygotował dla nas na jutro dobrą pogodę. Trzynastego sierpnia dotarliśmy do Broniszewa pod Częstochową, gdzie mieliśmy spędzić dwa dni, by piętnastego pokłonić się, jak ujął to ksiądz Daniel, Matce Boskiej Częstochowskiej. Wieczorem rozpaliliśmy ognisko i ksiądz Daniel rozdał dwóm dziewczynom tamburyna. Stał pośrodku i śpiewał, a one po bokach wybijały rytm. Z piosenki wynikało, że ksiądz Daniel zawsze wie, co robić, ponieważ podpowiada mu Pan, podczas gdy ja w ogóle nie wiedziałam, co robić, bowiem mnie Pan niczego nie podpowiadał. Podejrzewałam, że Pan nie podpowiadał mi niczego, gdyż byłam tak beznadziejna, jak twierdził ojciec. Jedna dziewczyna mówiła, że była w Watykanie i widziała papieża, chociaż nikt jej nie wierzył. Zwracała się bezpośrednio do księdza Daniela, by ją poparł, i było widać, że nie wierzy jej tak jak my, ale nie mówił tego wprost, tylko kluczył; więc było mi go żal. Przyszli też dwaj chłopcy ze wsi. Jeden był synem właścicieli, u których rozstawiliśmy namioty. I kiedy zrobiło się zupełnie ciemno, zaproponował, byśmy poszli do lasu. Więc poszłam z nimi do lasu, chociaż większość wróciła już do namiotów. Jedna dziewczyna radziła, bym z nimi nie szła, bo ich nie znamy, jednak poszłam. Z lasu, spomiędzy drzew, widziałam ognisko, które było coraz niższe i niższe, aż, kiedy byłam z tymi dwoma chłopakami, nie było go już wcale, tylko słyszałam jeszcze gitarę księdza Daniela, jednak już nie taką głośną jak wcześniej. Ksiądz Daniel przestał śpiewać, jedynie grał. A tych dwóch chłopaków chciało, abym napiła się z nimi wina, czego tak naprawdę nie chciałam, więc sama nie wiem, dlaczego się zgodziłam. Godzinę później przyszedł jeszcze jeden ich kolega, który również miał na imię Daniel. Nie wiem, czemu zrobiło na mnie to aż takie wrażenie. Daniel wyciągnął zwitek pieniędzy i zaproponował, byśmy pojechali taksówką na dyskotekę w Częstochowie. Jeszcze nigdy nie widziałam tylu pieniędzy. Ojciec nigdy tyle nie miał. Gdyby miał, pewnie odszedłby od matki i ode mnie. A potem wszystko przepił i wrócił. I moja matka twierdziłaby, że nienawidzi go jeszcze bardziej. Chociaż mówiłaby to tylko do mnie, nie do niego. W każdym razie ci trzej pokłócili się o to, czy jechać, czy nie, co tak naprawdę nie było kłótnią o wyjazd, tylko o mnie, czym byłam poruszona. W końcu Daniel zwrócił się bezpośrednio do mnie, czy jadę, i był rozeźlony i wkurzony, i wiedziałam, że jeżeli nie zgodzę się natychmiast, pojedzie sam, a bardzo nie chciałam, żeby jechał beze mnie, nie dlatego nawet, że miał tyle pieniędzy, ale dlatego, że miała na imię Daniel, co, jak wiedziałam, było głupie, jednak nic nie mogłam poradzić. Wówczas poszłam sama z Danielem, którego znałam od dwudziestu minut, i ominęliśmy obozowisko, w którym już wcale nie palił się ogień, ani nie było słychać gitary księdza Daniela, który chyba bardziej powinien się interesować, co robią nocami jego nastoletnie podopieczne. Daniel szedł przodem i nawet nie obracał się, by sprawdzić, czy idę za nim. Nie rozumiałam, dlaczego jest tak zdenerwowany, jednak chciałam go uspokoić; godziłam się na wszystko. Było mi przykro, że jest zły z mojego powodu. Zadzwonił do któregoś z domów i powiedział, bym czekała. Sam wszedł do środka. Wrócił pod dziesięciu minutach z jeszcze jednym chłopakiem. Chłopak wyprowadził z garażu samochód. Nigdy nie jechałam takim dużym i ładnym samochodem. Daniel zaproponował, byśmy usiedli z tyłu. Pytałam, czy na pewno później mnie odwiozą, odpowiedział, że tak, podczas gdy kierowca zerkał na mnie w lusterku. Grała głośno muzyka. Daniel zapytał, ile mam lat; dodałam dwa. Zatrzymaliśmy się na stacji benzynowej, jednak nie tankowaliśmy. Daniel wszedł do środka i wrócił z butelką wódki, której nie chciałam pić, jednak Daniel nalegał, znowu był zły i rozgniewany, więc napiłam się, by sprawić mu przyjemność. Nie chciałam go złościć. Chciałam, by był miły jak na początku. By był tak miły jak ksiądz Daniel. Kiedy przyjechaliśmy do Częstochowy było parno jak przed burzą. Pachniało świeżo ściętym sianem. Zdziczały pies gonił kota, a kiedy ten mu uciekł, rozjechał się na tylnich łapach i wypróżnił. Był środek nocy, jednak biły dzwony. Czułam, że gdzieś blisko jest Matka Boska Częstochowska, z pociętą twarzą, piękna, ale niedoskonała, matka chłopca o cudownych stopach, zwyczajna kobieta, jednak bogini, delikatnie uśmiechnięta, której nie widać włosów, chociaż gdyby było widać, byłyby brązowe – jak moje. Daniel dotykał moich uszu, szyi, brzucha. Dotykał moich piersi. Dotykał moich ud. Usiłował wsadzić mi palce w szorty, gdzie dotychczas dotykałam się wyłącznie sama (myśląc wiadomo o kim). Jednocześnie instruował kierowcę, gdzie ma zaparkować. Nie przeszkadzałam mu, sama nie wiem, dlaczego. Na szyi miałam złoty krzyżyk z Chrystusem, który otrzymałam od ojca na drugą komunię. Przypomniałam sobie, jak ksiądz Daniel opowiadał nam, że aborcja jest morderstwem, takim samym jak zabicie człowieka nożem. Dzieci, mówił, które mordują, ważą kilogram, są takie malutkie i słodkie, i kiedy wyjmują je z kobiet, wyrywają im rączki i nóżki, kawałek po kawałeczku. Wódki, którą Daniel kupił na stacji benzynowej, wypiłam niedużo, jednak i tak kręciło mi się w głowie. Wcześniej tylko raz piłam wódkę, kiedy ojciec uparł się, bym wypiła, bo chciał popisać się przed kolegami. Teraz, kiedy byłam już pijana, nie wydawało mi się to aż tak straszne. Chyba nawet mogłabym to polubić jak ojciec. Cały czas śmiałam się jak idiotka. Poszliśmy z Danielem na dyskotekę. Na podestach tańczyły dziewczyny ładniejsze i starsze ode mnie. Daniel nachylił się i szepnął mi do ucha: wiesz skąd mam tyle pieniędzy? Pomyślałam: Boże przenajświętszy, któryś jest w niebie… Kolejnego dnia, gdy pielgrzymki wkraczały do miasta, pogoda rzeczywiście była ładna, tak jak zaplanował to Bóg.

Łukasz Suskiewicz – Odciski
QR kod: Łukasz Suskiewicz – Odciski