Kaktus-Proszek-Segregator

Wątpliwe jubileusze, rocznice i celebracje, np. dwieście noclegów (tak nam się przy okazji rewolucji? jakiej w dupę rewolucji? odloty? nie to tylko strajk albo wojna i ufo zmiana rządów za oceanem zaraz tu wejdą ale nie mają po co bo tuńczyk śmierdzi na całą klatkę schodową może minął dzień albo wróci tu pan największy teolog wszechczasów niech będzie pochawlony Montezuma?) u Bena Maxa Madsena, na jego parszywym materacu pianie igłach. Czy wiesz, że koczujesz tutaj odkąd kupiłem nową doniczkę? – uświadomił doniczkę, a może się tylko przesłyszałem – Ben Max, wstrzykując w swoją indyczą szyję poranną porcję heroiny. Tak, to prawda. Miał wtedy jeszcze dwa przednie kły… Człowieku, jak ty to wytrzymałeś, nikt normalny by tego nie wytrzymał. Ja uciekłem swego czasu z jednej meliny i trafiłem w jeszcze gorsze kartony. Trzeba było pod mostem na własnym osiedlu albo na Alaskę, niestety, nigdy nie starczyło odwagi! Ale mnie trzęsie, człowieku, trzeba stąd szybko wypierdalać…

Pierwsze noclegi u Bena Maxa były introdukcyjne, na zasadzie badania ‘egzotycznego’, nieznanego jeszcze wtedy terenu, no i wychodziło się chyba częściej na zewnątrz:
1. La Paz Big Band, pod stołami i policja, policja, pusher wyskoczył z czwartego piętra.
2. Odnowa biologiczna, mężczyźni z charakterem i bronią.
3. Ryby nadziewane kaktusem, z rusztu.
4. Pierwsza wiosna… Znowu kaktusy, przynajmniej naturalne składniki.
5. Hormony szczęśliwie przetrwały zimę!
6. Rumiane, jasnowłose nastolatki chwalą się łydkami…
7. Less is more.
8. Wąchacz proszku wyczuł nasze roztargnienie.
9. (Tajne skrytki w samochodach.)
10. Przejście w inny wymiar?
11. Za pieniądze.
12. Za pieniądze, synku.
13. Każda latarnia to królestwo chciwego, dobrze zorientowanego w temacie trupa-pająka.
I tak to mogło (mniej więcej) wyglądać, ponieważ nikt tu grzecznie na darmową kawę i bingo ze zbieraczami nasion. Chcesz się integrować? Wpierw odbij się od dna. Zbadaj warianty, bądź selektywny, rozważny, skoncentrowany… Oni są tacy sami jak Inni Oni. Mają niekiedy depresję i opowiadają sobie po cichu o elfach. I statystyki. Są na planecie o kilka lat dłużej niż ‘kaktusy’. Niby mniejszy stres (punktualna komunikacja miejska i darmowe lecznictwo), lecz jednocześnie największa po JaponiizenKurosawa i Węgrzechszabo (!) średnia samobójstw. Coś za coś. Niech więc będzie pochwalony grzyb i jego matka grzyb.

Dla przyspieszenia integracyjna migawka (Ben Max nie mógł wtedy złapać powietrza i dobrze zrobił, że się nie wydostał z kaktusa komórki, bo pewnie by znowu skopał i znowu policja i znowu kanał i znowu w pierdlu i odtrucie i krzyki i zamieszanie i wyjące psy izolatka):
Może pan otrzymać, słyszę. W prezencie. Cóż takiego, dobry, młody człowieku? Segregator. Mogę otrzymać w prezencie segregator. Ale on, niestety, kosztuje. Chodzi o dzieci poturbowane przez rodziców, którym nikt niczego nie kupi. I będzie im z tego powodu, pan rozumie, każdemu by przecież było. Niech się pan przypadkiem nie gniewa. Nie gniewam się. Pan także niewyraźnie by się poczuł. Jaka więc decyzja? Przecież do niczego nie zmuszamy. Można włożyć, proszę pana, w zależności od upodobań. Nawet włosy, gdyż widzę… I tego nie da się ukryć. Niech się pan przypadkiem nie gniewa. Nie gniewam się. Albo listy od komornika lub dziękczynne, które także warto przechować dla potomności. Żeby… Nie wiadomo właściwie po co… i w dodatku może pan zrobić dobry uczynek. Więc, czy chce pan otrzymać w prezencie segregator za opłatą? Na dzieci poturbowane. Niech się pan przypadkiem nie gniewa. Nie gniewam się. Poturbowane przez rodziców. Którym nikt niczego nie kupi. Ale on niestety kosztuje. Mimo że to prezent.

Zęby, oddajcie mi zęby i segregator! Kupiłem go? Ben Max zrobił sobie z niego lunetę deskę w sraczu podpórkę pod niewymytego kutasa? Może więc mama-natura, jak w klasztorach leczących jelito grube, zaćmę i uzależnienie od LSD? Azylem pozostaje plaża? Życie nad morzem, magia natury? W takim razie ‘wariant-plaża-codzienna-kobieta-plaża-latawce/onaniści za wydmą i pod ręcznikami’:
1. Wyglądasz w słońcu jak zrujnowany broker…
2. Kant się pomylił.
3. Kobiety nie mogły studiować sztuki.
4. Prawdziwy orgazm to jedynie wymysł znudzonych paleontologów.
5. Azja zalewa nas budzikami.
6. Słowa ‘wypada’ nie można nadużywać.
7. Jeśli mnie porzucisz, stracisz szybko na wadze.
8. Popcorn nie może być wyjściem!
9. Pomyśl o krwawych Aztekach.
10. Jaka jest twoja opinia na temat wzajemnego przyciągania się ciał?
11. I zrób to w brutalny sposób.
12. Chcę się wreszcie poczuć jak istota pierwotna.
Samotność z morskimi glonami… Aż taka nieprzyjemna jazda? To nie wchodzi w rachubę! Jesteśmy przecież nadal w miarę ‘normalnymizębyoddajciemizębylunetamójsegregator’. Improwizujemy, milczymy, przegrywamy, naginamy się. Pod wpływem kaktusa, a może proszku, a może kaktusa, a może jak najdzie nas trzęsawica, kojarzymy się w tzw. pary, żeby było nam jaśniej (lub ciemniej i przy dwulicowych świeczkach). Sztorm… Koszmar… Los… Odwieczna nadzieja. Mężczyzna/kaktus + jego naiwna/przednie zęby/może nawet perfumy/za/przeproszeniem/kobieta (już widzę gębę Bena Maxa Madsena, gdybym ją przypadkiem sprowadził na nasz obszczany materac-wyspę!): Zadbałaś o wszystko… Mam się poświęcić praktycznej działalności, zaliczyć ‘Look at the Harlequins!’ i nie rozmyślać nad mądrością wyrachowanej Przestrzeni.. Od rana obserwuję więc karaluchy. (Czy to prawda, że te olbrzymy zamierzają wybrać się z nami na Marsa?) Stwierdziłem, że są równie melancholijne jak nasi dobrze odżywieni sąsiedzi. Na dodatek nie ma tu dromaderów i nie podpisałem się na liście Amnesty. (Aktywiści pogrozili mi pięścią, gdy zapytałem ich o Loyolę.) Finezja, sztuka, gobeliny? (Wyłączyć radio…) Nabokov dopiero jak spadną deszcze. Boję się Twego powrotu. Powiesz, że zmarnowałaś życie z facetem, który nie potrafił zarobić na płaszcz podbity futrem.

No i końcu powiedziała. Na szczęście była to tylko bajka dla ubogich (zadbane paznokcie) pedryli. Jestem przekonany, że zdąży jeszcze z operacją plastyczną twarzy, nie wszystko do końca stracone. I nie ma wcale w tym kraju takiej rozkosznej (wiadomo, zęby) laski, karykatury. Coś mi się znowu widocznie, miałem przecież przerąbane dzieciństwo i materacyk i wizje senne i grzyby trochę mnie dzisiaj wczoraj czyżby to znowu pan segregator wielkie oko z komisariatu zdekoncentrowały…
Da sobie radę! Ben Max miał oczywiście rację… Przebywam tutaj od dwustu nocy (słońca niewiele się w tym czasie plaża? segregator nie było nic oprócz segregatora I nie ma też wspomnień z przeszłości ). On (Ben Max Madsen, ale nie wiem jak się nazywał jego dostawca chomik
z dupą fioletową na wierzchu) także nie miał pomysłu na życie.
Spoglądał w niebo z konkretnego (tego samego co ja grzyby karaluch) miejsca na Ziemi. Jak wszystko co pierdzi i co nadal oddycha.


Novaliyko

U pana Novaliyko można było załatwić prawie wszystko. Centrum handlowe Ziemi! Delektowałem się kwasem chlebowym sprowadzonym z Litwy. Nepalski haszysz? A może Clara Haskil, winyle i sztuczne szczęki… Z kuchni unosiły się nieznane zapachy. Ludzie wnosili i wynosili tajemnicze torebki i pojemniki. Ruch w interesie! Novaliyko zaproponował mi na koniec ciekawy dodatek:
– Dla wyrównania, czyli nieznacznie zwiększonego rachunku, polecam zapałki wykonane…
– Nie skorzystam – taktycznie zawahałem się.
– Tylko za 200! Zapałki wykonane są z drzewca stwórcy – szepnął Novaliyko.
– Z czego? – zdziwiłem się.
– Jak to z czego…
– Na drzewcach osadza się kosy.
– Bzdura! Z drzewca, na którym umarł wiadomy zbawca. Sprawa maksymalnie poważna. Nie było to zwykłe drzewo. Dlatego używam wyjątkowego słowa. Dostojniej brzmi… To nie są, jak wiadomo, przelewki. Trzymam poziom z reguły w pionie. Zresztą każdy może poświadczyć.
– Sorry, ale nie jestem zainteresowany. Kwas chlebowy w zupełności mi starczy – broniłem się.
– I mogę jeszcze zaproponować, na zasadzie premii, autograf. Kwas z zapałkami i autografem, za 200 – Novaliyko nie dawał za wygraną.
– To chyba jakiś najnowszy przekręt. Drzazgi już mi kiedyś chcieli wepchąć na południu Europy. Grany był tam cały przemysł krzyżyków. Ale autograf…
– Wersja niepodrobiona.
– Skąd ten autograf?
– Mam wszędzie swych ludzi. Właśnie wykopali dokument. Zleciłem im archeologiczne badania. Razem ze wspólnikami, ma się rozumieć. I jestem w jego posiadaniu. Kosztuje 4500. Ale sprawa, siłą rzeczy, zakonspirowana. Tylko dla starych klientów… – Novaliyko odruchowo spojrzał w kierunku sąsiedniego stolika, gdzie upijali się właśnie zbieracze pamiątek po Janie III Sobieskim. – Zrobiłem litografię, posiadam numerowaną ilość odbitek podpisu.
– Jakaś gwarancja autentyczności?
– Zostało poświęcone – odkrył w końcu karty.
– Kwas. I nic ponadto!
– Bez zapałek? U mnie można załatwić prawie wszystko.
Widocznie chwila słabości… Zamiast szybkiego uregulowania rachunku, zadałem mu wtedy niepotrzebne pytanie:
– Prawie wszystko?
Novaliyko tylko na to czekał.
– Tak! Prawie wszystko… Jeśli zamówi pan trąbę słonia, otrzyma pan trąbę azjatyckiego słonia. Z afrykańskim też dałoby radę, ale cena wtedy pójdzie drastycznie do góry. Mam nawet na składzie pociski do strzelby śrutowej. Mogę szybko zorganizować rękopis The Black Book of Carmathen. Są natomiast pewne wyjątki… Chodzi o tradycję przodków. O poszanowanie tej tradycji…
– Jakieś tabu?
– Dokładnie. A żeby przejść do konkretów… Nie można u mnie zjeść pieczonego bociana.
Pan Novaliyko miał więc swój słaby punkt. Pozornie słaby punkt.
– Bocian jest wyjątkowym ptakiem. Moi rodzice, od wielu już lat w ziemi, świeć panie nad duszą tych dzielnych prostaczków, nigdy by mi tego nie wybaczyli – tłumaczył. – Bociek jest przecież w naszej kulturze czymś świętym. Podobnie jak u innych małpa czy biały szczur.
– Zabobon.
– Może i zabobon, ale w niego wierzymy, przynosi nam bachory i szczęście. Gdybym zaczął handlować pieczonym bocianem, szybko straciłbym klientelę… Chuje rozpuściłyby plotkę na całą Skandynawię…
– I nawet, gdybym zaproponował odpowiednią kwotę? – sprowokowałem go.
– Kwota zmienia nam zasolenie mórz – stwierdził sentymentalnie i wskazał na drzwi obite plakatami, reklamującymi wycieczki szlakiem Mikołaja Kopernika.
Weszliśmy do słabo oświetlonego pomieszczenia. Sytuacja uległa zmianie. Było już za późno na wycofanie się do stolików. Novaliyko potraktował sprawę poważnie. Wskazał na słoiki stojące na czarnych, lśniących skrzynkach.
– To są marynaty.
– Warzywa czy grzyby? – starałem się zyskać na czasie.
– A środku pływają wycięte podczas zamieszek… Wiadomo, co pływa…
– To może powrócimy do rozliczenia za kwas chlebowy?
– Chwila, moment. Stanęło więc na bocianach – przebudził się Novaliyko.
– Nie mówiłem tego poważnie.
– Ale słowa zostały wypowiedziane. Muszę wykonać szybki telefon do BZTC – wyciągnął komórkę.
– Nie ma sensu, rozmyśliłem się, to był tylko niewinny żart…
– BZTC? Mówisz cizia? Jak? Przeliteruj… Ciconia ciconia… Acha, może być także odmiana czarnego. Hajstra? Ciconia nigra? Lepszy byłby więc czarny. Ile? Ochujałeś? Nie ma mowy! Zejdę na 750. Na razie…
Novaliyko otworzył słoik.
– Chce pan darmowego kęsa? – zapytał uśmiechnięty.
– Może innym razem.
– Mamy więc cennik i termin ewentualnego odbioru. Dla dobra sprawy proponowałbym jednak czarnego. Mam delikatną psychikę. Czarny bocian nie jest w zasadzie bocianem. Też niby bocian, ale innego gatunku. Odmieniec. Nie związany z naszymi wierzeniami. Jest nieco droższy, podejrzewam, że to ten sam rodzaj niejadalnego gluta – fachowo wyjaśnił.
– Z całym respektem dla pańskich starań oraz kontaktów…
– Dobra, dobra. Teraz widzę, że złapały pana wyrzuty sumienia. Wiadomo, bociek, z tradycją nikt jeszcze nie wygrał. Ale proszę o mnie pamiętać. Mogę sprowadzić czarnego. Jedno danie za 1000. Dwa za 1900, na zasadzie przyjacielskiej oferty. Lubi pan żółwie? I dyskrecja, o tym nie muszę chyba przypominać?
– Ma się rozumieć.
– Bo u mnie można załatwić prawie wszystko.

Grzegorz Wróblewski – Proza
QR kod: Grzegorz Wróblewski – Proza