***

Policz dni i daj milczenie
niech boli
wyjąkaj czułość i zamknij dłonie
niech uczą się głodu
nabierz powietrza
głęboko
niech starczy na długo
Posmaruj chleb i patrz
jak pije światło


***

Wszeptuję w ciebie światło
palec zwilżony oddechem
podnoszę do ust
Zmierzch ścieka wolno
przywiera do języka
Wszystko jest mniejsze
od spotkania dłoni i warg
kropla głodu
jest większa ode mnie


***

Myśl o tobie ma zapach
z którego się nie wraca
wilgotne liście zimne palce
szepty przy skórze ud
oddech parzy stuloną dłoń
Przed nami zmierzch
noc zliże powoli
obietnice potu i śliny
Przed nami poranek
otwarty i chłodny
gotowy nasiąknąć
tym co zostanie


***

Starannie wybieram miejsce
listopad pusta ulica
miasto dalekie i szare
z czułością wymyślam mu deszcz
mokre policzki i włosy
pod powiekami pozwalam
by myśl wybiegała do przodu
bosa bezradnie kuli
swoje chude ramiona
czasem wraca zziajana
cała w obcych zapachach
szuka mych dłoni i warg
bym ją rozpoznał i wziął
taką zziębniętą i moją


ZWYKŁA NIEDZIELA

Brudne godziny i słowa
nie można ich użyć
świętują świętują bez końca
odpychają dłonie i język
grzeją przy sutym ogniu
swe wypięte zadki
plamy krwi na pościeli
pleśń co rozkwita powoli
gęsta ślina na wargach
Jest niedziela
dziecko karmi chlebem gołębie
pies wykręca w tył łeb
żeby zobaczyć swe gówno
słońce wpatrzone w siebie
rani wszystko na oślep
wieczorem zdechnie
jak zawsze


DOBRY DZIEŃ

Deszcz roztapia resztki śniegu
na poszarzałych chodnikach
ciepły nieśmiały brąz
rozdeptanych psich gówien
miasto przymyka oczy
Odra wciąż skuta lodem
nie odpowie na żadne pytanie
ulice wmyśliły się w siebie
powoli trawią zimę
dyszą jakby coś je bolało
zawsze tak jest
gdy przestaje działać
znieczulający dotyk mrozu
Dobry dzień
ledwo wstał
i już jest gotowy
zanurzyć się w zmierzchu


LEKKOŚĆ

Mam się lekko
biegam od słowa do słowa
jak pies
za oślinionym patykiem
Cisza – cuchnąca starucha
gmera we mnie
brudnym paluchem
chichocze i mlaska bezgłośnie
Mam się lekko
od niechcenia gram w życie
cały jestem do-słowny
w świeżych czasownikach
wytarzany jak w gównie
Szybki prysznic szorstki ręcznik
brudne słońce gaśnie
bez słowa
w odmłodniałej ciszy


***

Nie oddzielaj światła
od ciemności
bo będą pragnąć
swego dotyku i smaku
tęsknić otwartą blizną
świtów i zmierzchów
Daj ciało myśli
daj słowu cień

Marek Śnieciński – Osiem wierszy
QR kod: Marek Śnieciński – Osiem wierszy