BALLADA V

Piersi autonomii zaczęły się rozpadać
w lipcu, powstał o tym dokument,
w sierpniu jej płyta miała już tytuł:
„Przystojniak może czasem odpychać”.

„Mimo to daj się objąć czule gratis”
zachęcał przebój z września
– dała się, po czym gigantyczna fala
zmiotła ludzi i samochody.

Tymczasem jej rywalka nieobecność
nawet po klęsce ma szansę na awans.
Rozbiera się w szczytnym celu, oślepia
lusterko, wiedzie odbicia na barykady.


BALLADA X

W karnawał zrób się na pierwowzór,
mówi poparzona słońcem autonomia.
Nieobecność robi to znakomicie
– pieści, podbija serca, choć stosuje taktykę

latającej płaszczki, która najpierw
zachwyca, potem zabija turystów
na tanecznej fali, gubiąc w toni
plemniki z nadwagą.

Po wszystkim
znika cały piasek i lazur nieba
i wodorost piękny,

słońce pada na kolana i oświadcza:
– Chcę być z wami
ale tylko do czasu, gdy
zjednoczenie swobód

wskrzesi solową karierę końca
i rozbije bank ziemi
w sercu serca i aorcie
gwiezdnych wspólników.


ZWROTKI  (fragment)

(…)
Z kolei tutaj
niezrównanie płaska tafla poglądu
– łyżwiarze mijają krawędź świata
pod spodem słonie i żółw łyżwojad
z porządnego obrazu Ziemi, u góry
klasyfikacyjne zbiorowisko migocze
jak dioda zaniepokojona słabością tła.
Wieczorem rozmawiam z tobą
o wczorajszym poranku, dwa wystygłe ciała
dźwięczą o ciałach wtedy gorących, dźwięk
w dźwięk, echo zwykłego przetrwania
goniące światło w źrenicach Narcyza
aż do syczących z przegrzania złączek
w jakimś wzmacniaczu, przy którym
grzebał podsądny; rozprawa
toczy się tysiąc czasów niżej,
wyżej salonki z piorunami, można regulować
pilotem – regulujemy – nieruchomieją jak neonowy
układ krwionośny w modelu człowieka
(Drezno, Muzeum Higieny, pierwsze piętro);
pomyślałby kto, że zdążamy w kierunku
wymowy, ale to się tak tylko gładko tłumaczy,
więc musi być wymowne siłą dni.
Szum strawy
żyjący w uśmiechu,
spojrzenie uiszczone obrazem,
omen amen – „znak“ tego „niech tak będzie“,
plankton drogi, kalendarium, prowiant,
z czego wypływają pytania – oraz cała rozwydrzona
odpartość – ledwo zagnieżdżone, zawsze
niby na chwilę – lecz z czasem
w brud.
(…)

Cezary Domarus – Trzy wiersze
QR kod: Cezary Domarus – Trzy wiersze