A była nagle spora aktywność na słońcu,
entuzjazm wielu różnych gwiazd i planet.
Daleki kosmos przyszedł nam z pomocą.
Wnet wybuchł Merapi, niosło nas tsunami
najpierw jak wodny skuter, tuż nad taflą,
jak Wet Nellie Spirit Marine Arctic Cat,
Little Nellie Kelly Wetbike z pasemkami.
Ale czy ku „Atlantis”? Zaraz się okaże,
gdzie jesteśmy, w którym kinie, na jakiej
planecie, co to w ogóle za seans jest i co
dalej, jeśli dalej ma tu sens jakikolwiek,
bo chociaż wiele się dzieje, dalej już nie
istnieje, gdyż nie było z dawien dawna
przyszłości. Inaczej nie może być teraz.
Znów stare koniunkcje i złe kulminacje.
Kulminacje górne, kulminacje dolne,
pęd przywidzeń po mglistej katastrofie
i wciąż na okrągło pod witrażami nazw
wieczny powrót słyszeń tego co zawsze
nowe: Szum twoich szat, Sunamitko.
Stukot twoich butów, Margareto. Ty
pozostaniesz hieną, Arturze. Ogień
i prędka światłość. Albo
jakby pod gigantyczną falą, która się nagle podnosi
na ciemnym morzu, potem znowu odchodzi donikąd,
gdy już wygładzi to, co miała zgładzić… Lecz każdy
otrzymuje według swoich snów
dar niepamięci od obłudnych słów,
prosząc o spław tych instalacji w jednej
chwili. Generalnie
to nie są regaty, to nie dyskoteka,
nie festyn upiorów, lecz widzenie
srogie… bo losy lecą tu piorunem.

Rosencrantz i Guildenstern nie żyją.
Kładę szeminit, nechilot, neginot
na szyk nawałności i frenezje fal.
Behemot i Lewiatan też nie żyją.
I tylko wialnia działa jak należy
(wpadając w ciąg szalony, ostateczny),
jednak nie tutaj u nas, a na wysokości,
gdzie furia planetoid, feeria meteorów,
wstęgi rozbłysków, pióropusze ognia,
szkarłatne chmury i mgły szafirowe –
gdy tu przeważnie stara siarka i węgle,
krwiste kratery, efuzje. Przybój dopiero
nastąpi. Lecz już wybucha Grimsvotn i
„Powodzenia” samo się niesie z dna tła,
a ten głos jakby nie mógł się wydostać,
zatrzymany blask słów Jam Pan, światło
wygięte w łuk, w kabłąk, zduszone? Ale
Pan Jam to była formacja, całkiem ostra
(what world & what Pan, swoją drogą).
Pan wystartował jako sex’n’angry pistol,
później spuścił z tonu…no future, no fun.
A duch kiedyś „oscylował” nad wodami
i było dość uroczo, na starych folderach
wczasy pod gruszą czy na Kantarydach –
Happy those two for whom the fold of
ano właśnie. Zagadka, którą badałem,
zaczynając od głosu, zadając pytania
uczonym w mowie specjalistom – ten
głos… jaki tembr, co za ton, jaka była
ta dawna emisja, Agato? Oschły, krwawy
szept? Pustynnie suchy, rdzawy szept,
tak cichy i wolny w tych… cieśninach?
Poza niebem, które można pokazywać.
Poza niebem, które można ponazywać.
Zza ognia, wiatru, drżenia miłej ziemi
szept musnął ten świat, potem ucichł.
I naraz znowu go słyszę… Niepojęte,
ktoś znowu woła mnie poprzez wiatr
myślałem jeszcze wczoraj zakochany,
gdy płonęły ognie, zagrały piszczałki,
cymbały z miedzi, dzikie cytry, bębny,
a dym z ognisk wszędzie sięgał chmur
(dzień był wesołego trąbienia naszego).
Płomienne światła buszujące w niebie
jak reflektory, spocone tancerki Baal
Fegora, spin-flip Madianitek, czarny
seans i gala, hala czarownic i gwiazd
tak miła sercu, że jestem na scenie
i nie bez finezji ocieram się o rurę,
odbieram nagrodę i wzorowo tańczę.
Pokrzykując

Eyjafjallajoekull to mój jutrzejszy refren.
A czy punk’s not dead? Tego nie wiem.

Andrzej Sosnowski – Seans po historiach [fragment]
QR kod: Andrzej Sosnowski – Seans po historiach [fragment]