„Tu zapach jest zły albo jeszcze gorszy. Wie Pan? To był zapach rozkładającego się konia; zajechanego od ciężaru furmanek. Ot i leży na asfalcie i skąpany w sierpniowym słońcu wydziela taki odór. Zła wojna. Pachniało złem. I jeszcze te temperatury. Ludzie ot i gotowali się albo zamarzali w obozie […]”.
Siedział w poczekalni na Wschodniej i czekając, bez nadziei na punktualność, na opóźniony „Malinowski” z Przemyśla do Olsztyna, dokonywał transkrypcji pierwszego wywiadu z Janiną S. Jego pytanie: „Jakie zapachy wojenne pamięta?”. Stan zdrowia Janiny jest poważny, lekarze nie dają jej dużo dni, a wciąż ma tyle pytań bez odpowiedzi. A ona opowiada o wojnie i pobycie w obozie pracy przymusowej w 1942 r. na terenie Niemiec. Tam jako nastolatka, jak wspominała, budowała bomby. Ostatnim razem skończyła na spotkaniu ze strażnikiem.
Pociąg ma już trzygodzinne opóźnienie. Duszno w poczekalni. Perony w budowie, więc ludzie tłoczą się w pomieszczeniu przy kasach dworca Warszawa Wschodnia. Skład z Przemyśla w końcu wjeżdża ospale na wybudowany niedawno peron ósmy. Pasażerowie wyskakują spragnieni przyjazdu, zanim lokomotywa zatrzyma się. A wraz z nimi spieszą tobołki wszelkiej wielkości, wózki z dziećmi, plecaki, kosze, koty w klatkach, psy na smyczy, inne zwierzęta, jak chomiki i żółwie.
– Proszę państwa, do kas! – woła wolontariusz.
Grupa osób jeszcze z poprzedniego przyjazdu zajmuje miejsce przy kolumnie wejściowej, mężczyźni w hali dworcowej przy jej wejściu otwierają reklamówki z prowiantem – podarunek wolontariuszy. Zaraz pojawi się autobus i relokacja do centrum. Nowi przyjezdni otrzymują na poczęstunek, na lepsze jutro, na słodszą chwilę: butelkę wody Źródło Życia, baton Prince Polo, jabłko, paluszki, paczkę herbatników, pierniki toruńskie.
– Proszę państwa, przy kasie numer 1 ciepła herbata i jak ktoś potrzebuje, woda dla zwierząt – głos z megafonu.
Pani Janino, co Pani dokładnie tam robiła? „To było straszne. Straszny był ten pobyt. Pamiętam, jak sprzątając zakład, rozsypałam pudełko z gwoździami. Przyszli po mnie i zaczęli krzyczeć…”
Grupa mężczyzn kuca i popija herbatę przy schodach. Rozmawiają, ustalają jakiś plan. Coś między sobą, coś o podróży, o życiu, być może o dacie powrotu.
– Woooda, wooooda, kto sobie życzy do wypicia mineralna, cytrynowa, lekko gazowana, przy kasie czwartej.
Staruszka spod Lwowa prosi kobietę z dzieckiem, aby ta zrobiła jej zdjęcie, jak siedzi na taborecie – z kotem na kolanach – na tle kas PKP. – Ja spod Lwowa, u nas był taki fotograf…
– Kawa, herbatniki, herbata z cytryną, proszę przy kasie trzeciej – woła wolontariusz.
Poprawia teraz dobrze dopasowaną broszkę w kształcie motyla. – Niech pani się uśmiecha i patrzy w kamerę telefonu przez chwilę.
– Proszę państwa, w przypadku zatłoczonych kas wolontariusze będą wydawać bilety przy wyjściu z poczekalni – rozbrzmiewa głos z megafonu.
Dzieci bawią się w „chowanego” na środku poczekalni. Jedne znajdują kryjówkę za kufajkami rodziców, którzy zdezorientowani jeszcze nie zdjęli ubrań. Inne śpią zmęczone na ławkach-siedzeniach, wykończone podróżą w wagonach.
– Proszę pani, a dla pani kawa z mlekiem? – pyta wolontariusz Pani z pieskiem, która zgubiła się i przywędrowała jak z opowiadania Czechowa. Siedzi teraz zamyślona, głaszcze czworonoga, obecna i nieobecna, wśród tego zgiełku i harmidru skupić się ciężko, a wokół głosy, głośno i gwarno.
– Proszę państwa, do kasy dziewiątej, tam organizacja transportu do centrum.
Mężczyzna w skórzanej kurtce wyciąga z reklamówki czekoladę. Jego towarzysze stoją w przejściu. Nowa grupa przyjeżdża.
– Proszę państwa, zapraszam na lewą stronę: kobiety z dziećmi, samotne matki, starsze osoby z wnukami.
I jaka była tam pogoda? „Nie było słońca. Ludzie jak zjawy. Nie wyglądali dobrze, ale poruszali się sprawnie jak w Singerze”.
Starszy pan kuca, zmęczony tym gwarem, pod kasą numer siedem. — Tylko kilka oddechów i do przodu – mówi pod nosem. Ogólne znużenie ogarnia go, sen szybko obejmuje ciało. – Ach, czyli to jest ten moment, ostatni? – przebiega przez głowę ostatnia myśl.
Za oknami hali Dworcowej prószy śnieg, wolno, dając oznaki życia pomimo znacznego już ocieplenia. Przez chwilę stał w bezruchu zapatrzony, ale wiem, że już muszę iść na peron. Opuszcza Wschodnią. Jeszcze o tym nie wiem, ale stojąc w korytarzu w pociągu, otrzyma wiadomość na telefon: “Dzień dobry. Przepraszam, że tak późno. Spotkanie odwołane. Janina S. umarła.”
Tymczasem dnia następnego nowe pociągi pojawią się na Wschodniej. Dzień jak co dzień. Wolontariusze będą pomagali. Zostanie ogłoszona zbiórka na pokrycie kosztów skremowania zwłok starszego pana, który dnia poprzedniego zasnął snem wiekuiście wiecznym.