Pamiętnik profesora Filipa Durszlaka (fragmenty) 

     Filip Durszlak, niesprawiedliwie zapomniany chemik-wynalazca, to człowiek, którego prześladuje pech niemal permanentny. Po tym bowiem, jak ukazały się jego wielojęzyczne dzieła zebrane, z których świat zaczął dowiadywać się o jego genialnej teorii alkoholi wtórnie destylowanych, światowe media obiegła informacja, iż znaleziony na jakimś starym strychu pamiętnik profesora w dziewięćdziesięciu procentach uległ zniszczeniu w pożarze Muzeum Destylacji. Poniżej zamieszczamy ocalałe fragmenty pamiętnika. 

    W swej krótkiej i pełnej absurdów młodości byłem wszystkim: poganiaczem mułów, koniem, na którym jechał kiedyś Napoleon, ośmiokilogramowym arbuzem, który wyrósł nielegalnie na polu pszenicy w kołchozie „Nadieżda” i nie mogąc wylegitymować się odpowiednim pozwoleniem, został skazany na dziesięć lat gułagu za pasożytnictwo społeczne i szpiegostwo przemysłowe, tatą Kazika, dziadkiem Małysza, lufą czołgu „Rudy 102”…    

   Gdy osiągnąłem szesnaście wiosen, posłano mnie do technikum kolejarskiego. Przez osiem semestrów uczyłem się na przykład, jak kasować bilety, ale mimo, że byłem pilny, to nauka ta poszła w las. Spotkałem ją kilka lat później, zbierając grzyby w Borach Tucholskich. Błąkała się głodna i wychudzona, mówiła coś o niewdzięczności i wykrzykiwała rewolucyjne hasła z epoki dzieci-kwiatów. Oczywiście kolejarzem nigdy nie zostałem. Już wtedy budziły się we mnie ambicje naukowe. Postanowiłem zdawać na studia chemiczne i w ogóle rozwijać się intelektualnie. W tamtych latach często zdarzało się, że chodziłem po rozum do głowy, lecz przeważnie nie mogłem go tam zastać.

   Studia mijały mi bardzo pracowicie. Założyłem trzy kabarety, dwie plantacje pomidorów a także aż dziewiętnaście razy wyjechałem do Paszk Małych w ramach walki z analfabetyzmem i zabobonem.

   Po ukończeniu uniwersytetu przez jakiś czas pozostawałem bez pracy. Wtedy to właśnie wystąpiłem w słynnym westernie psychologicznym „Nie wierzę politykom.” Niebawem zagrałem również epizod w reklamie pasty do zębów „Colgate – Watergate,” gdzie stworzyłem porywającą kreację pewnej ekscentrycznej bakterii próchnicy. W międzyczasie wydałem też swą debiutancką książkę „Ładunki jąder atomów „Vin de table”, a rozpraszanie ich cząstek alfa” (roboczy tytuł „Pije Kuba do Jakuba”), która tak intensywnie mieniła się znaczeniami, że ci, którzy ją czytali tracili wzrok.   

   Zachęcony sukcesem tego dzieła, postanowiłem poświęcić się teoriom w nim wyłożonym. Zgromadziłem wokół siebie podobnych mi pasjonatów. Wespół z nimi założyłem Stowarzyszenie Trzeźwych Inaczej. Stowarzyszenie prężnie się rozwijało i przyjmowało nowych członków. Ja sam, wraz z najbliższymi współpracownikami, wiele lat poświęciłem na badanie zagadnienia nazwanego przeze mnie teorią alkoholi wtórnie destylowanych. Patent  destylowania, jak i jego wzorzec znajdują się obecnie w Sevres pod Paryżem.   

  Mym najbliższym asystentem, przez wszystkie te lata badań naukowych wspierającym mnie i podtrzymującym na duchu, był Wood Ka, zamerykanizowany Japończyk, prezes pewnego elitarnego klubu jachtowego. W chwilach słabości zwykł on opowiadać dzieje klanu Ka. Twierdził na przykład, że babka jego babki miała mieć romans z samym cesarzem Napoleonem, ale on akurat dostał kataru i w ostatniej chwili się rozmyślił.  

   Po opracowaniu wspomnianej teorii postanowiłem zająć się jej popularyzacją. Planowałem cykl pokazów, które odbyłyby się na całym świecie. Pokazy te niechybnie przyniosłyby mi wielką sławę, gdyby nie Piotrek Niepij, mój dawny kolega ze szkolnej ławy. Ów łotr, hultaj, mąciwoda i wszetecznik, a na dodatek samozwańczy profesor chemii, na łamach „Młodego Chemika” śmiał zakwestionować rewelacyjną teorię alkoholi wtórnie destylowanych i nazwać ją quasi-naukową. Wyzwany przeze mnie na pojedynek, wymówił się niecierpiącą zwłoki koniecznością posprzątania pokoju i obowiązkiem zabawy w chowanego z kolegami z bloku (podobno wcześniej im obiecał).

   Jego heretyckie poglądy odparłem dzielnie w głośnej polemice „O wtórnej wtórności alkoholi alkoholowych, na Piotra Niepija zarzuty odpowiedź”, przedrukowanej później we fragmentach w wielu czasopismach specjalistycznych. Heretyk Niepij odpowiedział grafomańskim i niekompetentnym, pełnym elementarnych błędów tekstem „Tralalala, co ty powiesz”.  

  Na skutek szkodliwej i wynikającej ze zwyczajnej zazdrości działalności Niepija, wokół mej osoby powstała zmowa milczenia i niechybnie ominął mnie Nobel. Musiało upłynąć jeszcze wiele lat, zanim poczęto choć trochę doceniać mój ogromny wkład w dorobek myśli ludzkiej. Pewnym tego znakiem była powieść dydaktyczna „Stefan Poprawniak nie przespał okazji II”, która się wówczas ukazała. Bohaterem owego dziełka byłem ja sam, ale przez skromność kazałem zmienić imię i nazwisko.

  Obecnie jestem w trakcie pisania utworu zamykającego cykl przygód Poprawniaka noszącego tytuł „Stefan Poprawniak. Ostatnie starcie”. W dziele tym sam w pojedynkę rozprawiam się z inwazją kosmitów na naszą planetę. Walczę dzielnie, przepędzam ich gdzie pieprz rośnie (chyba w Argentynie?), przewracam się ze zmęczenia, a potem żyję długo i szczęśliwie.

 Poza wydawaniem wiekopomnych powieści, czas zajmują mi nadal bardzo żmudne doświadczenia i publikacje ich efektów – wszystko to niewątpliwie zapisze mnie złotymi głoskami na kartach Historii. Nie mogę się już tego doczekać. Sławo przybywaj ! Wczoraj w nocy śnił mi się mój pomnik. 


,,Procesy pomidoryzacji w Polsce i na świecie.” Praca napisana pod kierunkiem doc. dra Edmunda Żołądkowego

         Niniejsza praca jest ogólnym ujęciem problemu pomidoryzacji stającego się z dnia na dzień zagadnieniem coraz bardziej palącym. Omówiony tu proces nie dzieje się sam z siebie, ktoś musi nim kierować. Proces pomidoryzacji kierowany jest przez Hilarego Pompkę, szefa podziemia pomidorystów. Człowiek to dosyć groźny i niebezpieczny, aczkolwiek bardzo sympatyczny, kiedy go podrapać w duży palec prawej nogi. Nie dajmy się jednak zwieść, nie dajmy się przechytrzyć. Miejmy się. Na baczności – ma się rozumieć.

   Hilary Pompka lubi kanapki z  żółtym serem, wschody słońca (wtedy piszą mu się najlepsze wiersze), bajki dla dzieci, filozofię Heraklita a także swoją pracę. Najbardziej zaś ze wszystkiego lubi własną poezję. Spośród wielu poetów, którzy chodzą czy chodzili po ziemi, ceni tylko siebie. W dawniejszych czasach cenił przez tydzień twórczość Borgesa, ale       ponieważ niełatwo wymawiało mu się nazwisko tego poety, musiał z cenienia zrezygnować. Obecnie utrzymuje, że nikt taki nigdy nie istniał.

   Chociaż Pompka jest szefem podziemia pomidorystów, to poniższy tekst dotyczy raczej działalności jego ludzi (on tylko rzuca pomysły, na akcje nie chodzi, wymawia się zrzędzeniem żony i niskimi zarobkami).

    Pomidoryści (zwani też złośliwcami pospolitymi – łac. puweritis certes) występują w licznych skupiskach na skrajach lasów, podmokłych łąkach, leśnych polanach i w kioskach ,,Ruchu.” Charakteryzują się szczeciniastą czupryną, wrednym charakterem oraz nosem. Przeciętny pomidorysta posiada jeden nos, zamożniejsi trzy a nawet cztery. Kiedy chwycić takiego za ucho, drze się wniebogłosy lub śpiewa ,,Cała jesteś w skowronkach”. Pozostawiony samemu sobie, pochlipuje z cicha i odgraża się. Należy wówczas wziąć go delikatnie w dwa palce, skierować twarzą ku północy i powiedzieć ,,szafa” albo cokolwiek w staro-cerkiewno-słowiańskim. Przechodzi jak ręką odjął. Oswobodzony zaczyna truchtem biec w kierunku najbliższej kratki ściekowej. Jeden z nich zapytany kiedyś, dlaczego to robi, odparł : ,,Aby tam dokonać żywota”. Łgał oczywiście, bo oni zawsze łgają. Tak naprawdę, to leciał czym prędzej poskarżyć się swojemu szefowi. Biegnąc klął cicho pod nosem, dziwnie zmiękczając twarde spółgłoski.

   Kiedy pomidorysta poskarży się już zwierzchnikowi, wówczas ten zwołuje naradę, która kończy się wnioskiem, iż w odwecie za zniewagę trzeba zwiększyć proces pomidoryzacji. Wspomniany proces odbywa się na różne sposoby. Tu zostaną omówione tylko te najważniejsze. Powszechnie uważa się, że polega on głównie na podstawianiu nóg ludziom pędzącym do sklepu na właśnie ogłoszoną promocję. Jednak autor tej  pracy, po wielu latach badań i żmudnych doświadczeń, doszedł do wniosku, iż w poruszanym problemie najważniejsza jest inna sprawa. Skromnym zdaniem autora, pomidoryzacja, proces pomidoryzacji polega przede wszystkim na krzyczeniu za przejeżdżającą rowerzystką lub rowerzystą: ,,Koło się Pani/Panu kręci !” Człowiek tak zagadnięty zazwyczaj postanawia sprawdzić, czy rzeczywiście. I wychyla się, aby spojrzeć na  koło. W efekcie tego na ogół przewraca się.  Pomidorysta chichocze z radości i odnotowuje udane trafienie w specjalnym dzienniczku, który nosi na szyi. Właściwie jest to niewielkiego formatu zeszycik w żółte motylki i niebieskie kółeczka. Za każde trafienie dostaje on pięć złotych. Większość pomidorystów przepija wszystko natychmiast w najbliższej knajpie. Inni kupują sobie za to lizaki, gumy do żucia czy klocki. Nieliczni postanawiają prenumerować ,,National Geographic”. Znałem kiedyś jednego, który wszystkie zarobione pieniądze wpłacał na SKO. Ale przyszła inflacja i wszystko mu zeżarła, a on nie potrafił się z tym pogodzić. Rzucił się więc w dół z najwyższego piętra Pałacu Kultury. Na szczęście zapomniał właśnie o istnieniu grawitacji (g = 9,81) i poszybował w górę. Od tamtej pory go nie widziano. Jedni tylko kosmonauci z rakiety ,,Sojuz” twierdzili, że mijał ich jakieś pięćset kilometrów od Marsa, z głupim uśmiechem pytając, czy nie mogliby go poczęstować papierosem. Wiadomości tej nie potwierdziły żadne media. (Jedynie rubryka sportowa w ,,Życiu” wspominała coś o najdłuższym skoku w dziejach ludzkości, lecz z braku właściwych przyrządów do pomiaru, musiano zaprzestać rozpowszechniania tej informacji). Mimo to historia stała się powszechnie znana i wiele kobiet na łamach różnych pism towarzysko-matrymonialnych zaczęło zdradzać chęć poznania bohatera (pierwszy człowiek w dresie w kosmosie). Ten, siłą rzeczy, nie odpowiedział na żadne z ogłoszeń. Wprawdzie niektóre kobiety w różnych częściach świata (Tajlandia, Wenezuela, Kiribati, Tonga) utrzymywały, że dostają od niego sms-y z planety Uran, gdzie – jak pisze – żyje mu się dostatnio, wygodnie i w więzieniu (podobno się ustatkował) to ich zazdrosne konkurentki uznały to za przejaw chwalipięctwa.

   Inną ciekawą formę pomidoryzacji możemy zauważyć, gdy w pochmurny, chłodny dzień mija nas ktoś ubrany w spodenki i sportową koszulkę, i patrząc w niebo mówi (niby to do siebie): ,,Fiu, fiu ładną mamy dziś pogodę! ”Ta technika jest jednak mało skuteczna i mało przekonująca. Dlatego w ostatnim czasie spotyka się ją coraz rzadziej. Z tajnych źródeł wiadomo, że pomidoryści pracują nad nowymi, ulepszonymi rozwiązaniami mającymi  uskutecznić uprawiany przez nich proceder. Jedno z nich rzekomo polega na tym, iż Jarosław Przybłęda, Stanisław Potrawka albo ktoś inny dzwoni do jakiegoś człowieka i pyta się: ,,która godzina?” Ten ktoś odpowiada zazwyczaj zgodnie z prawdą. Wtedy pomidorysta do niego: ,,Aha, więc jednak z dżemem ?” i odkłada słuchawkę. Oczywiście leci zaraz powiedzieć o tym koleżkom, ale większość nie chce mu wierzyć. Nie dostaje zatem pięciu złotych i zrozpaczony przechodzi na wcześniejszą emeryturę, czasem zaczyna interesować się geografią Nowej Szkocji. Jeden z pomidorystów po takim niepowodzeniupodobno przyłączył się do młodzieżówki socjalistycznej. Każdemu, kto go spotka mówi, że jest spełniony i zachęca do głosowania na niego w najbliższych wyborach prezydenckich. Często można zauważyć, jak stoi na jakiejś ulicy i krzyczy: ,,evviva l’ arte !” Zapytany kiedyś przeze mnie, co znaczą te słowa, odparł: ,,Dwa piwa i Warkę!”

   Jak widać, wymieniony przed chwilą rodzaj pomidoryzacji jest, prawdopodobnie, w fazie testów i być może trzeba o nim pisać jako o czymś w rodzaju prototypu.

   Niniejsza praca zawiera w sobie tylko najważniejsze aspekty zaprezentowanego zagadnienia. W najbliższym czasie autor postara się napisać coś obszerniejszego. Głównym zarzutem, jaki mógłby ktoś sformułować pod adresem pracy jest brak przypisów. Omawiane zagadnienie jest jednak właściwie mało znane, dlatego brak przypisów drogi Czytelnik niech uzna raczej za zaletę, a nie wadę tego tekstu.

 

 

 

  

Hubert Czarnocki – Dwa opowiadania
QR kod: Hubert Czarnocki – Dwa opowiadania