Znaki

Gdyby moja doczesność zakończyła się
drastycznie i ciało czekało na identyfikację
pamiętaj że pod prawym policzkiem
ukrywałam bolesną bliznę

Gdyby jednak twarz zatraciła dawny wyraz
pamiętaj o zabliźnionym półokręgu
na prawej piersi wokół sutka
skąd chirurg usunął niepokój

Gdybym musiała poświęcić kobiecość
pamiętaj o zakończeniu lewego uda
tam znajdziesz bruzdę z dzieciństwa
po udanym skoku w przepaść

Gdyby jednak to co zewnętrzne
okazało się niezdatne do oględzin
Nie zapomnij że przechowuję
DNA we fragmentach naskórka

bym mogła przyznać się do siebie
własny krzyż wbić w ziemię
i zamieszkać pod oswojonym kamieniem
by moje życie pozostało dla ciebie

Szczególne


Stodoła

Ojciec kochał teatr
a że do stolicy miał daleko
i prac na roli ogrom
zbudował wielką stodołę co pomieści
zboże i jego aktorskie zapędy
bo nie samym chlebem żyje człowiek
potrzebuje tez rodzinnych igrzysk

Nie znaliśmy dnia ani godziny premiery
znienacka wcielał się w rolę
wierzeje stawały się kurtyną
a za nimi własna szubienica

gdy stanowczym ruchem
nakładał na szyję stryczek
widownia w błagalnym tonie
padała przed nim na kolana

i wisi do dzisiaj w tej stodole
taką na wiek obrał rolę
a bisy odgrywa w naszych snach


Życiodajność śmierci

rodzimy się na cmentarzu
po szczątkach uczymy chodzić
ze śmierci czerpiąc energię do życia

wszechpojemna ziemia
na wskroś otwarta dla doczesności
gromadzi wszystkie zakończenia

specjalistka od znikalności
przyciąganie ziemskie dokonane
pamięć niepamiętnych czasów

wsiąkniemy w nią do ostatniej myśli
aż zmienimy stan skupienia na sypki
by jeszcze niepoczęte dziecko
mogło przesiać nas przez palce

ściskam artefakty młodości
cząsteczkę świata
którą przez chwilę
miałam w posiadaniu


Matka i córka

Po lewej stronie moja córka – życie
pęczniejący kłos pszenicy
łąka ukwiecona perspektywami
ptasi entuzjazm przed pierwszym lotem

Po prawej stronie moja matka – śmierć
przejrzały owoc z wyślizgującą się pestką
pożerana zdobycz w łapach czasu
rżysko po ściętej egzystencji

Po środku ja w jednakiej służbie
przypływom i odpływom istnień

Każda z nas jak okno
za którym ezoteryczne światło:
zaczyna się żarzyć, płonie miarowo, dogasa

Jedno ciało naciągnięte na trzy oblicza dusz


Muchy

W domu od powodów do lęku
więcej mieliśmy już tylko much
barwiły ściany mrokiem

Do żyjących w bezruchu
zlatywały się chmarami
jak sępy do padliny
oblepiając obolałe ciała
dla krwi potu i łez

Trapiły nagie twarze
zaglądały do oczu
a przez oczy do skrywanego
misterium bólu

Ich triumfujący brzęk
nad człowieczą niemocą
zaburzał nasze myśli

Dla odparcia ataków
rozedrgane ciała
zanosiły się od spazmów

Owady zatruwały nam życie
a ojciec zatruwał powietrze
muchozolem gniewu
padaliśmy jak muchy


Nawracające koszmary

miałam sen jeden z tych
co jeszcze trwa
długo po wybudzeniu

nie mogłam się pozbierać
nadal mi usilnie brakowało życia
utraconego za kurtyną powiek

świadomość stopowała wyobraźnię
jawa przeganiała z sufitu iluzję
po stoczonej walce na bezdechy
otarłam czoło z niepokoju

jestem kompletna
mam trzy głowy i sześć rąk
zamykam wszystkie moje oczy
jestem kompletna
moje dzieci leżą przy mnie


Katyń 1943

przyszłość niepewnie zagląda
przez kraty żeber
do uwięzionego serca
serca już nie ma
rozpadło się na proch i nadzieję
świata zza lufy pistoletu

opór nieistnieniu
stawiają już tylko bezimienne kości
i polski guzik wszyty w jeniecką skórę

zepchnięci do haniebnego dołu
myśli przywalone grudą
piaszczyste łzy chłód kamienia

jak z rozbitego nazwiska
ocalić choćby inicjały?
jak pojednać śmierć
z zagubionym życiorysem?

ekshumacja trwa…do dziś!

Barbara Felczak – Siedem wierszy
QR kod: Barbara Felczak – Siedem wierszy