Jaskinie
Kiedy cień rozpuszcza się w nocy
nietoperz krzyczy na skale,
stopa utyka
w ciszy.
W ślepych szczelinach milczenia,
tylko woda karmi pustkę,
krople uderzają
w kamień.
Jaskinie ciemne, głuche, sekretne,
bez początku, bez końca,
czekają bogów,
nie słowa.
Równowaga
Szukać w spokoju i trwać w spokoju.
Zatopić się w ciszy. Utrzymać swój
porządek. Nie pozwalać gwiazdom,
by się wymykały i gasły. Nie zrywać
czułych ekliptyk. I marzyć, wciąż
marzyć. Odkrywać tajemne w tym,
co obok, tuż na wyciągnięcie ręki.
Napinać cięciwy spojrzeń, patrzeć
głębiej i głębiej.
Elegia na przedwiośnie
Łęgi, mokradła, mętne wody, światło odbite
w ciemnej toni, wyrwane pnie i wiatrołomy,
senna wiklina, trzciny płowe, uśpione trawy;
gdy dzień dogasa, wszystkie ptaki mego serca
odzywają się naraz i wspólnie drżymy czkając
aż otworzy się niebo i blask wypełni stawy;
i znikąd przyjdą obłoki, i sunąć będą, jak sunęły
wczoraj; jakże ich rytm zmienny, nieuchwytny;
i znów usłyszę to, co mną wciąż woła we mnie,
szamocze się, trzepoce, niby sowa, gdy nocą
ślepo uderza o szyby, szuka wyjścia zatrzaśnięta,
jak wtedy na tamtym poddaszu zimowej nocy;
i zbliżam się do tego, co, skryte pod skórą ciszy,
drąży jak te krety wokół, zostawia kopce myśli;
i schodzę w głąb pomiędzy lessy, iły, mady;
ten głos i chmury wilgotne, powietrze wonne,
trzask łamanych gałęzi, szelesty w suchej ściółce,
miarowy oddech w tchnieniu, co daje i zabiera.
Obserwator
Bez niego nie byłoby świata, jakim jest;
to on kreśli lot ptaka, to w nim podnosi się
fala, przesypują piaski i gwiazdy.
Bez niego kwiat nie zakwitnie tak cudownie
i słońce nie zaświeci ciemnym promieniem;
jego widzenie stwarza, podnosi, oświetla.
Bez niego, trwa nieujrzane, niedostrzeżone,
i niezobaczone; bezimienne; żyje w sobie,
sobą, dla siebie; przemija, umiera i gaśnie.
Teodycea
Ta i tamta strona liścia, obie niezbędne,
jak dwie krople wody, co stają się
jedną na jego koniuszku;
bo sprawiedliwy jest porządek świata;
nic bowiem nie zostało rozdzielone,
zło dobrem się dopełnia;
jak noce dopełniają dni, jak ból dopełnia
rozkosz, jak cienie w sobie godzą
światło z ciemnością,
bo nie ma prawdy innej jak dwa skrzydła
ptaka rozpostarte w locie, jak deszcz,
nagły, bez chmury
i jak dłonie złożone, gorące od nadmiaru,
oczy zachłanne, co patrzą i patrzą, uszy
co słyszą i słyszą.
Mantra
Granie owadów w szuwarach nad wodą
unosi się jak potężna mantra: „om, om
om”.
I kołysze się lustro, wiatr pochyla liście,
zakony trzmieli wznoszą swoją miarową
pieśń.
Stworzenie drży, tętni, pulsuje i przygniata
ciszę; zatrzymane jest, co przemija, uchodzi
umyka.
I, jak świeciło, świeci słońce, jak stały, stoją
obłoki, jak trwały, trwają niebo i ziemia:
„om, om,
om”.
Oda przejrzysta
Wody, moje ukochane wody, jakże was
zatrzymać i wysłowić, gdy płyniecie
i płyniecie; marszczy się skóra toni,
faluje niebo odbite i mkną, i mkną
białe obłoki.
Wody, moje wody, do was przychodzę
samotny, by słuchać głosu tego, który
stwarza, bo nieskończona jego praca
staje się, trwa i przemija, błyskiem
w mgnieniu.
Wody moje, to wam zostawiam troski,
co ledwie połyskują i już giną w głębi;
do was mówię, gdy tęsknota narasta
i boli, gdy nasłuchuję odpowiedzi
i czekam.
Wody, moje wody słodkie, tłoczą was
dęby, brzozy, wierzby, to z was piję;
tu, gdzie brodzi czapla, jastrząb
szuka myszy; to was sławię odą
przejrzystą.
Muzyka pajęcza
Kropelki światła drżały na pajęczej sieci
i cały kosmos był w nich jak odbity;
były to planety związane niewidzialną
nicią i sobą słuchałem ich muzyki;
wielkie malało do drobinki, a w tym,
co trącić mogłem ręką, grał ogrom;
galaktyka misterna i płocha wychodziła
poza wszelkie miary i zmysły;
potężniały tony, nakładały się szumy,
gęstniało jestestwo i brzmienie
rosło, nabierało mocy i znów wracało
do źródła, hen, ponad niebiosa.
J e s t e m
Zmartwychwstałem we wnętrzu świata,
rzeką lśniącą światłem i ścielącą się
trawą.
Bezdechem ciszy kiełkowałem w ziemi,
wrastałem w niebiosa zaśpiewem
ptaków.
Nie wiem, z jakiego ojca, z jakiej matki;
dlaczego tu , pośród i pomiędzy,
j e s t e m.