Na chwilę przed zamknięciem świata

Dojadam resztki odgrzanego obiadu.

Obowiązkowo włączam telewizor.
(Glukhovsky pisał, że dobrze zabija samotność).

Mnie, wyłącznie, nie pozwala dochodzić do głosu.

Zamykam w trakcie przerwy na reklamy.
(święta, środek na zaparcia, chwila żebym zapłonął).

– Takie rzeczy widziałam tylko w telewizji.
Debata emerytek z pobliskiego parku.
Wcześniejsze obrazy były dla nich zbyt mało medialne.
Okna słabą namiastką ekranu.

Przerywam emisję programu.


Nie czuję się matką tych dzieci,

na chwilę przed otworzeniem okna

(Ostatnio zdrożały papierosy)

Niezmienna waluta chleba
wymaga coraz więcej wysiłku.

Celowo zawiązuje im oczy.
(Zatyczki do uszu nieudolnie zagłuszają sumienie).

Od lat symuluję krusząc postarzały parapet.

Dzieci.

Rodzice.

Zabawa.

(Na chwilę przed utratą świadomości).

Gruby zeszyt uzupełniam o kolejne nazwiska godzinnych żywicieli.

Między argumentami o prezerwatywie i tabletce
spisuje imaginowane losy niepokochanych niemowląt.

Nigdy nie planujących się narodzić.


Wystarczy mi na dziś cmentarzy,

Ostatnie lampy gasną w pojedynczych domach,
na ulicy nadal świeci latarnia.
(piętnastego marca dwa tysiące piątego roku,
po raz pierwszy usłyszałam o drogach).

Przeciwległe kierunki światła.

Tylko wieszak przypomina o przeszłości,
przypadkiem spadająca czapka.

Dobieram zdjęcia które dobrze prezentują się na tle granitu.

Ewentualnie marmuru.

Mała, pożółkła kartka, między fotografiami z wakacji,
ostatnią klasą liceum, zdjęciem dawnego kochanka.

Wyblakły numer i adres.

Może warto sprzeciwić się niebu?


Wzdłuż linii własnej świadomości

Nie zabierałeś mnie do szewca.
Podobno za dużo zachodu.
Dostałeś za mało pieniędzy.
(matka musi kupić ziemniaki na obiad).

Jakoś przechodzę w podartych onucach.
(Drugie dostanę zimą. Byle do pierwszej odwilży).
Potem nałożę twoje stare mokasyny.
(Wytarte, ale jeszcze da się trochę pochodzić).

Nauczę się stawiać pierwsze kroki.

Tymi samymi ścieżkami, po tych samych śladach.
W twoim imieniu, według zaplanowanej przez ciebie drogi.

Wzdłuż narysowanej prostej,
by utrzymywać równowagę,
sprawdzić, czy nie przedawkowałem własnej świadomości.

Tego nie potrafiłbyś wybaczyć.

Gnijące przy rowie buty przymierza anonimowy bezdomny.
Dziwisz się, widząc obok bose ślady nieznanego
ci wcześniej człowieka.

Nie potrafisz rozpoznać wyglądającego znajomo
zamazanego kształtu stopy.

Zawracasz.


Ceremonia ostatniego zapomnienia

Nastały czasy chowania.

Rozrzuconych po kątach ubrań
(koszul, wyprasowanych w kant spodni)

Ostatnie wygładzanie tematu.
(sztuka prasowania wymaga uległości materiału.
Naoczny przykład od matki).

Efekty – zwykle przy drugim lub trzecim nawilżaniu.

Wypalona na wylot dziura
pochłania pozostałości żaru.

Niewywietrzalny zapach nikotyny.

Jedynie szpadel nie taki jak z placu zabaw,
choć jego ostrze wykopuje dawne dziecięce urazy.

Ostatnie, spakowane walizki układane w milczeniu na poddaszu.
(kurz nigdy nie przestanie opadać).

Obgryziony ryski mozolnie wypisuje napis – wyprzedaż.
(choć mowa tu tylko o rzeczach. Zostają dziecięce wspomnienia).

Ostatnim ruchem poprawiam pasek u spodni,
stróżki krwi powolnie spływają po dłoni.
(nawet nie skrzywiłem się, gdy powstała rana).

Ciekawe czy będziesz dumny z ceremonii ostatniego zapomnienia?


Za drzwiami nie ma odpowiedzi.

Chłopiec opiera dłonie o błękit,
zmurszała farba nie jest tą,
którą widuje za oknem.

Biel jakby nabrała odcienia szarości,
nie jest dzieckiem powietrza.

Chmurką – jak opowiadała babcia.

Tą nazywają dymem.

Papierosów, odkręconych kurków.

Gdy niebo, które przynosił tata,
okazuje się za ciężkie do dźwigania.

Nigdy nie otwierał drzwi,
czy kiedyś przynoszą odpowiedzi?

Wieczorami słyszy przez nie jedynie zwątpienia.

Otwiera okno.

Wybiera wolność.

Skacze.

Dawid Olejnik – Sześć wierszy
QR kod: Dawid Olejnik – Sześć wierszy