Prolog
pojawienie się przybysza, pierwsza rozmowa, konkurs na facebooku, wspomnienie o działalności bandu punkowego The Marzians
Wyszedłem na podwórko. Nic się nie działo oryginalnego. Pies Pucin szczeknął, podbiegł i zaskomlał. Rzuciłem jego kijaszkiem w kierunku szopy i o dziwo nie przybiegł z powrotem do mych stóp z kijaszkiem, lecz zaczął wściekle ujadać, jakby na szopę. Trochę mnie to zadziwiło. Pomyślałem, że jaki zwierz zalągł się w szopie. Podszedłem bliżej. Słońce zachodziło za Nieboskłon. Pucin wciąż ujadał, ale jakby spokojniej. Otworzyłem drzwi Szopy i … właśnie. Było ciemno. Nic nie zauważyłem. Lecz miałem latarkę w telefonie, włączyłem ją i zamurowało mnie. Usłyszałem słowa po hiszpańsku, słowa przywitania.
Buenos Noches! – usłyszałem.
Buenos Noches! – odruchowo odpowiedziałem.
Zatkało mnie. Nie dość, że mówi po hiszpańsku, to jeszcze Zielony. No tak – Marsjanin – pomyślałem, ale czemu do licha mówi po hiszpańsku?!!!
Pucin przestał szczekać, lecz nie zbliżył się, aby obwąchać przybysza. Stało się coś dziwnego – Marsjanin wyciągnął rękę i dotknął swoją dłonią mojej dłoni. Uspokoiłem się momentalnie. Po chwili nasze dłonie uścisnęły się przyjacielsko. Zaczął coś do mnie mówić po hiszpańsku. Wyłapałem kilka słów: bueno, amigo, Marte i mision. Próbowałem mu wytłumaczyć, że nie mówię po hiszpańsku. Skonfundował się, lecz nie przejął zbytnio. Zrozumiał, że nastąpiła pomyłka i znalazł się gdzie indziej. Miał być w Meksyku, a trafił do Polski. Orientował się w geografii ziemskiej znośnie, jak się później okazało.
Pucin obwąchał nieufnie przybysza. Nie domyślał się, być może, z jak daleka przybysz przybył. Zapytałem, jak potrafiłem, czy jest głodny, choć nie miałem pojęcia co je. Nie chciał się naprzykrzać i zaprzeczył. Potem okazało się, że burczało mu w brzuchu, ale sobie poradził, bo smakuje mu zwykła zielona trawa ziemska. Okazało się potem, na drugi dzień, że je wszystko co zielone… z chlorofilem znaczy. W ogóle to wyglądał dziwacznie, bo był punkiem- Marsjaninem, miał sterczące włosy, ale ufryzowane, nie ma to tamto, dziwne miał uszy, jedno w kształcie muszli – prawe, lewe niczym kwiat egzotyczny. Miał na sobie koszulkę z kieszonką na guzik, no i gatki w paski oraz solidne buciska. Prawdziwy PUNK, nie ma to tamto.
Umościłem mojemu /?/ Marsjaninowi legowisko w Szopie, pośród ramek pszczelich. Dostał materac i kołderkę. Podziękował i położył się spać. Pożegnaliśmy się.
Całą bożą noc nie mogłem spać. Nie co dzień Marsjanin pojawia się na gospodarce, choć po prawdzie był tu dom i zagroda, kury, pies i pszczoły… jedynie. Bratu nic na razie nie powiedziałem, babcia lepiej żeby nic nie wiedziała, mama takoż, a niebezpieczny morderca – przyjaciel mamy – nie mógł się dowiedzieć tym bardziej. Pomyślałem, że trudno będzie utrzymać w tajemnicy obecność Marsjanina. Pies Pucin był pod tym względem nie do opanowania. Najbardziej obawiałem się Tadka, tego mordercy zwierząt, a może i ludzi…, kto go wie… Doszedłem do wniosku, że trzeba będzie zalegalizować pobyt mojego /?/ Marsjanina w Fenkułowicach Wielkich, że trzeba mu nadać imię i nazwisko, zarejestrować w urzędzie. Jakoś to się będzie dało przepchać pewnie, a jak trza będzie to pogadam z bratem, damy łapówkę urzędnikowi, w końcu mieszkamy w Polsce i tak to się załatwia, jak wiadomo. W związku z tym narysowałem jego portret i ogłosiłem na facebooku konkurs na imię dla naszego /?/ Marsjanina. Odzew nie był duży, ale jakiś i imię się znalazło wprędce, choć były różne propozycje. Przy okazji imienia znalazło się nazwisko i ksywa. Zaczęło się od ksywy Szarpidrut, która miała być imieniem, ale doszliśmy do wniosku, że urzędy nie przepuszczą takiego imienia. W końcu Miłosz Ł. wymyślił imię, które w wąskim gronie zaakceptowaliśmy – było to imię biblijne Ezekiel /Bóg umocni, wzmocni/. Od imienia poprzez boski rydwan Ezekiela czyli UFO przeszliśmy do nazwiska Jones i tak powstał Ezekiel Jones, ksywa punkowska Szarpidrut, choć nie wiedziałem jeszcze, że rzeczywiście gra na basie. Później graliśmy wielokrotnie razem – ja na gitarze bądź klawiszach, a Szarpidrut na basie, Ezekiel śpiewał, śpiewał po punkowsku i zwyczajnie, miał świetny słuch i czysty głos, jak trzeba nieco zachrypnięty. Na perkusji grał z nami mój brat Lechu. Nasz band, jak przystało na Ezekiela Jonesa Szarpidruta nazywał się The Marzians. Ja nazywam się Stas Czyrz, po babci Gieni. Mieszkamy, jak już wspomniałem, w Fenkułowicach Wielkich, Kurpie Białe – wieś ulicówka.
Rozdział pierwszy
spotkanie z Matką, niebezpieczeństwo Tadka, podlewanie warzyw, pierwsze śniadanie, stara chatka
Nad ranem przysnąłem jednak na godzinkę… Obudził mnie krzyk Matki. Mama zajrzała do Szopy, w której spał Marsjanin, wydała z siebie głośny okrzyk, że „bezdomni się do nas wprowadzili”. Wstałem zlany zimnym potem z przerażenia. Co to teraz będzie?!!! Narzuciłem coś na siebie, zszedłem na dół i wyskoczyłem z domu, aby zabezpieczyć całą akcję. Tadek-morderca też nie spał, lecz nie pojawił się jeszcze, na szczęście, z wiatrówką.
Podbiegłem do Matki i zajrzałem do Szopy. Mój /?/ Marsjanin dygotał zszokowany nagłym zajściem. Mama potrafi wystraszyć nieziemsko….
Mamo, on jest bezdomnym Marsjaninem. Wczoraj się pojawił. Ma już imię – Ezekiel. I nazwisko Jones, jak Indiana Jones – Ezekiel Jones. Mówi po hiszpańsku tylko, ale jest niewinny, bo miał być w Meksyku…
Co?! Marsjanin?! Co ty bredzisz?! Chyba za mało było ci szpitala, chcesz wrócić.
Mama podejdzie do niego, tylko spokojnie.
I wtedy wstał Ezekiel, i przemówił uśmiechając się:
Buenos Dias, Senora.
O jej. Gada – Matka przeraziła się i uciekła do domu schować się przed Złem.
Tymczasem morderca-Tadek zbliżył się z wiatrówką. Zasłoniłem sobą drzwi od Szopy, wcale nie pewien, czy nie strzeli do mnie, a potem do Ezekiela.
Kogo tam chowasz? Jakiegoś ciula?!
Żadnego ciula. Porządny człowiek, a raczej Marsjanin.
Do szpitala chcesz? Pokaż no go, tego twojego Marsjanina.
Ze sporym wahaniem odsłoniłem wejście do Szopy. Za mną stał Ezekiel.
Coś za jeden? – spytał skołowaciały Tadziu.
Amigo, amigo – odparł Marsjanin.
Mówi, że przyjaciel – tłumaczę Tadziowi -Prawdziwych przyjaciół poznaje się w biedzie.
Amigo, coś dziwnie wyglądasz…
Pojawił się wczoraj. Daliśmy mu na imię Ezekiel, Ezekiel Jones. Trzeba go zarejestrować w Urzędzie. Pogadam z Lechem, damy łapówkę, jeśli trzeba będzie i zarejestrujemy. Będzie miał dowód, paszport, wyjedzie jak przyjdzie pora.
Wyście wszystkie warjoty tu. Marsjana wam się zachciało, co jeszcze?
Sam się pojawił.
To już skaranie z wami. Ale co na to Matka? Widzisz – uciekła…
Tymczasem mama wychynęła z domu przez okno w kierunku Szopy, gdzie stałem ja i Marsjanin w całej okazałości. Krzyknęła:
Żeby mi tu nie śmiecił, Zieleniec!
Mama się uspokoi. Trzeba z nim po ludzku – co sobie pomyślą Marsjanie, którzy go tu wysłali, że co my-Polacy to barbarzyńcy, nie rozumimy się na Kosmosie?
Jeszcze jedna gęba do żarcia! – krzyknęła Matka.
Ale jaka – zażartowałem – zielona.
Weź się lepiej, Staszek, do roboty. Pomidory trzeba podlać.
Już lecę. Ezekiel mi pomoże.
Zobacz, Staszek, może ten Zieleniec do czego się nada…
Wzięliśmy konewki z Ezekielem i poszliśmy podlewać pomidory. Pokazałem mu o co idzie, szybko zrozumiał w czym rzecz. Po pomidorach przyszła kolej na resztę warzyw – ogórki, marchewkę, pietruszkę, selery, cebulę. Podlaliśmy też truskawki, przy czym zerwałem Ezekielowi jedną truskawę, aby spróbował. Bardzo mu smakowała, chyba że był taki głodny i było mu wszystko jedno co je. Jak się później okazało był roślinożercą – nie jadł mięsa, szkodziło mu.
Próbowałem z nim porozmawiać – po hiszpańsku i na migi. Jeszcze raz upewnił się, że jest w Polsce – wiedział, że to Europa, widocznie go przeszkolili na Marsie w geopolitycznej mapie Ziemi. Spytał mnie, czy mówię po rosyjsku. Powiedziałem, że całkiem dobrze. Zrozumiałem, że chce poznać rosyjski. Zdziwiłem się, ale nic nie pytałem w tym momencie. Tymczasem Ezekiel użył kilkukrotnie słów po polsku, z tego co usłyszał dziś. Najbardziej podobało mu się słowo „truskawka”. Polubił też „pomidor”. Podeszła Matka.
Podlaliście? – spytała twierdząco – Coś robi ten Marsjan. Jak się masz Marsjanie? – spytała mama.
Dobrze, dobrze – o dziwo odpowiedział po polsku.
Mówi po ludzku – ucieszyła się mama – Jesteś głodny?
Si – odpowiedział.
Mówi, że tak – przetłumaczyłem.
Tak, głodny – powiedział Marsjanin po polsku.
Zaraz dam ci jeść – powiedziała mama – Chodź do domu. Weź go, Staszek.
Tak, mamo.
Poszliśmy w kierunku domu, Ezekiel za mną, Mama na przedzie.
Co ty jesz? – rzuciła mama przez plecy.
Trawa – powiedział Ezekiel.
Je wszystko co zielone – rośliny.
Dobrze, zrobię sałatkę.
Weszliśmy do domu. Ezekiel przyglądał się wszystkiemu bacznie. Rejestrował każden szczegół, który dostrzegał, czuł. Na nasze wejście do kuchni weszła babcia.
Buenos Dias, Senora – przywitał się Ezekiel.
A ty co za jeden, cupiradło? – rzekła babcia.
To Ezekiel, babciu. Z Marsa.
Kieł? Z Marsa? A to daleko?
Daleko, babciu. W kosmosie.
Daj spokój, babci, Staszek. Jest już stara. Siadajcie. Szybko przygotuję sałatkę.
Usiedliśmy przy stole w kuchni. Ezekiel grzecznie nie odzywał się. Zresztą zrozumiał, że po hiszpańsku tu daleko nie zajedzie. Od czasu do czasu jednak zamienialiśmy po kilka słów. Ja uczyłem się dawno temu hiszpańskiego – coś tam rozumiałem z jego gadki. Zresztą ograniczył się do najprostszych zwrotów. Mama przyrządziła wyśmienitą sałatkę z ogórków, pomidorów i cebuli, ze śmietaną, chociaż nie byliśmy pewni, czy śmietana nie zaszkodzi Ezekielowi.
Jak go nazwaliście? To znaczy kto nazwał?
Powiedziałem mamie o konkursie na facebooku, o pochodzeniu imienia Ezekiel. Mama mieszkała i pracowała przez wiele lat w Izraelu tak, że imię Ezekiel nie było jej obce. Ezekiel wsunął łyżką wszyściuteńko z talerza, ja takoż, mama swoje też zjadła i na koniec roześmiała się.
My to mamy, mamy nawet Marsjanina.
Si – nie rozumiejąc odpowiedział Ezekiel. Powiedział też, że bardzo mu smakowało, i że dziękuje.
To teraz weź go do swojego domku – zarządziła Matka – nie będzie przecież w Szopie mieszkał… Idźcie zróbcie porządek w chatce i zamieszkajcie tam póki coś nie wymyślimy. Muszę Tadka utemperować, żeby go nie odstrzelił…
Mamo, zostaliśmy wybrani.
Eee, same kłopoty z tego będą – odpowiedziała i poszła do siebie do pokoju.
My, ja i Ezekiel, zabraliśmy się za przygotowanie starego drewnianego domku pod zamieszkanie. Ezekiel nucił pod nosem. Zwróciłem uwagę na jego doskonały słuch i pomyślałem o założeniu kapeli punkowej. Jak już wspomniałem w końcu było to The Marzians. Tak to zamieszkałem z Marsjaninem niechcący. Sąsiedzi się szybko przyzwyczaili do Ezekiela, bo na wszystkim się znał i był pomocny we wszystkim. Matka też była zadowolona. Jak widać nie robiła większych problemów co do Ezekiela. W domku miałem zamieszkać już wcześniej. Teraz miałem kolegę, nie byle jakiego, bo aż z Marsa.
Rozdział drugi
Sprzątanie starego domku, opowieść Ezekiela o Marsie, koszenie trawnika, truskawki, urządzanie domku, pierwszy joint i rozmowy nocą
Zabraliśmy się do ogarniania przestrzeni starego domku, w którym mieszkała onegdaj Matka i Babcia, jak i siostra mamy Krystyna, no i oczywiście św. Pamięci Dziadek – krawiec warśawski. Myliśmy podłogę z Ezekielem przy dźwiękach dobiegających z radia. Ezekiel podśpiewywał do piosenek. Najbardziej podobała mu się Republika z Grzegorzem Ciechowskim. Jak poleciała „Śmierć w bikini” zamienił się w słuch i przestał pracować. Nie przeszkadzałem jego słuchaniu-zasłuchaniu. Też kochałem Republikę…
Gdy zmyliśmy podłogę w pokoju, należało pomalować farbą olejną drzwi i framugi oraz okna. Zabraliśmy się do roboty. Pokazałem, jak to się robi i Marsjan robił. Robiliśmy. To miał być nasz dom. Radio dudniło, a my malowaliśmy. Nagle wpadła mama z kontrolą. Przyjrzała się naszej pracy i pochwaliła nas, choć jak zwykle miała kilka słów krytycznych, żeby nie było już zbyt super.
Po obiedzie zabierzecie się za trawnik. Trzeba skosić – wydała zarządzenie.
Poszła. Muzykę na powrót podgłośniliśmy i było fest. Do obiadu pomalowaliśmy co mieliśmy do pomalowania. Należało potem tylko wnieść dywan do pokoju i ustawić meble. Nie było jeszcze internetu. Matka zawołała na obiad. BYŁ ambaras, bo Ezekiel nie mógł, jak się okazało zjeść zupy na kościach i mama znów musiała przygotować dla niego sałatkę. Dała mu też trochę gotowanych ziemniaków.
Ezekiel. Jak jest na Marsie? – spytała mama.
Przetłumaczyłem pytanie mamy Ezekielowi. Namyślił się i zaczął mówić po hiszpańsku coś co nie za bardzo rozumiałem. Zrozumiałem jednak, że Marsjanie na Marsie wyglądają trochę inaczej niż On, bo On został wysłany tu, na Ziemię, a oni tam mieszkali non stop. Wcale nie musieli być Zieleni. To, że On był zielony wynikało z technologii Marsjan, którzy próbowali w ten sposób przystosować normalnego Marsjanina do warunków ziemskich. Na Marsie Marsjanie w ogóle nie mówią, tylko śpiewają, albo przesyłają swoje myśli, obrazy, imaginacje. Żyją zupełnie inaczej niż ludzie – Ziemianie. Mają różne kształty. On był człekokształtny, bo taki jest wymóg jego misji na Ziemi. Ezekiel jest wysłannikiem międzymarsjańskiej organizacji pokojowej.
Zdziwiłem się trochę temu co opowiadał Ezekiel. Mama, aż przyklasnęła, jak przetłumaczyłem jej co powiedział Marsjanin. Zjedliśmy. Ezekiel dziwował się ziemniakom z zsiadłym mlekiem i koperkiem, ale wsunął ze smakiem. Mama dobrze gotowała, nawet dla Marsjana.
Panowie, do roboty – rzekła mama – Trza skosić trawnik. Naucz, Staszek, Ezekiela kosić.
Poszliśmy.
Kosiarka była na prąd. Podłączyłem kosiarkę i zacząłem kosić. Potem dałem pokosić Ezekielowi, a sam paliłem w spokoju papierosa. Wziąłem znów kosiarkę. Po chwili, nagle, przestała działać. Naciskałem, przyciskałem i Nic. Trzeba było rozebrać. Ezekiel przyglądał się bacznie. Widział kabelki. Zaczął dotykać kabelków, a tu, patrzymy, jeden przerwany. Ucieszyliśmy się, że tak szybko znaleźliśmy przyczynę milczenia maszyny. Poszedłem do Tadka po taśmę izolacyjną, gdy tymczasem Ezekiel łączył druciki. Jak wróciłem, wszystko już było gotowe do izolacji. Tadek spojrzał z uznaniem na nas i przyjrzał się uważniej Ezekielowi, któren zabrał się za koszenie trawnika.
Ezekiel, jak ty porządnie kosisz?! – krzyknęła zachwycona mama – Nie to co, Staszek, nicpoń. Dostaniesz dodatkową porcję truskawek ze śmietaną.
Wytłumaczyłem Ezekielowi co go czeka, przypominając mu truskawę, którą go poczęstowałem. Ucieszył się i powiedział:
Dobre, seniora, dobre.
No, uczy się jakiegoś ludzkiego języka, a nie to co on umi. Szybko! – pochwaliła mama.
Kosiliśmy na zmianę dwie godziny – trzeba było wszystko porządnie skosić. Skoszoną trawę rzucałem kurom. Jak skończyliśmy mama zawołała nas na truskawki. Jak było powiedziane, Ezekiel dostał podwójną porcję. Wsunął aż iskry poleciały…
Panowie, to teraz bierzecie dywan i mebelki do domku. Ten dywan ze strychu.
Poszliśmy z Ezekielem na strych po dywan. Strych spodobał mu się. Wytaszczyliśmy dywan z góry na dół i zanieśliśmy do domku. Mama asystowała. Zdecydowała, że umyje sama szybko podłogę, bo według niej zrobiliśmy to byle jak. Włączyliśmy radio – były wiadomości. Musiałem Ezekielowi przetłumaczyć, co gadali. Zasłuchał się i nic nie powiedział. Wnieśliśmy dywan do domku i położyliśmy na podłodze w pokoju. Ułożyliśmy według zarządzeń mamy – była kontenta, bo dywan zajął prawie całą przestrzeń podłogi.
Teraz idźcie do piwnicy po łóżka.
Najpierw wnieśliśmy jedno łóżko, potem drugie. Po czym przyszła kolej na szafki. Do wieczora umeblowaliśmy pokój i kuchnię. Nie było jeszcze wody – Tadek miał następnego dnia zainstalować. Był internet. Włączyłem moją ulubioną stację radiową, po angielsku, wfmu.org. Ezekiel był zachwycony. A że Ezekiel lubiał wszystko co zielone, poczęstowałem go trawką na specjalne okazje – był zachwycony. Długo nie mogliśmy zasnąć – rozmawialiśmy i słuchaliśmy radia z Nowego Jorku. Śmieszne, bo Ezekiel nie wiedział, co to znaczy Nowy Jork. Oświeciłem go – zaczynał stopniowo rozpoznawać ziemski teren. Zasnęliśmy, a radio mruczało. Byliśmy, jak starzy przyjaciele.
Rozdział trzeci
Poranek, wizyta sąsiada „mata-jesteta”, alfabety, rozmowa z mamą, rozmowa na temat Ziemi i Marsa, pierwsza próba The Marzians
Słońce wpadało do pokoju. Był ranek dnia następnego. Sobota. Obudził nas, mnie i Ezekiela, śpiew ptaków.
Dzień Dobry – powiedział Ezekiel.
Dzień Dobry – odpowiedziałem.
Wstawiłem wodę na kawę, choć nie wiedziałem, czy Ezekiel może pić kawę. Gdy woda zagotowała się, zalałem kawy. Piliśmy, a ja do tego paliłem papierosa. Dym nie przeszkadzał Marsjaninowi.
Dzień Dobry – usłyszeliśmy przez okno. To przywitał się Lechu, mój brat.
Odpowiedzieliśmy. Lechu wszedł do nas. Zrobiłem mu kawę i tak siedzieliśmy chwilę.
Lechu, trzeba zalegalizować pobyt Ezekiela w Polsce.
To nie da rady – odparł Lechu – Musiałby starać się o azyl ziemski w Polsce, a to byłby Koniec.
To co, na lewo?
Na lewo. Trzeba pogadać z Tadkiem. Ma przecież lewe papiery.
Ano, ano.
Ezekiel nic nie rozumiał z naszej rozmowy. Przetłumaczyłem mu, jak potrafiłem. Nie zdziwił się, że potrzebne jakieś papiery dla Marsjanina. Zgodził się, że trzeba to załatwić nielegalnie. Był życiowy, nie chciał iść do obozu dla uchodźców, czy innego. Powiedział, że odpowiada mu działanie incognito. Tak, żeby niewiele osób orientowało się, kto on jest. Jeszcze raz rzekł, iż jest tu z Misją, a nie tylko dla rozrywki.
Lechu zaczął stukać do muzyki z radia, ja wziąłem gitarę, a Ezekiel zaczął śpiewać po hiszpańsku. Piosenka nabrała chorobliwych rumieńców, byliśmy z niej zadowoleni. Nagle pojawiła się mama i zagnała nas do podlewania ogórków na polu.
Ogórków jednak nie trzeba było podlewać, bo zaraz jak zaczęliśmy, spadł deszcz.
Około południa przyszedł do domku Tadek, aby założyć wodę. Mieliśmy łazienkę. Ezekiel wykąpał się. Stał się jasnozielony po kąpieli. Mama zawołała na obiad. Zjedliśmy.
Około trzeciej po południu wpadł sąsiad. Nie do starego domku, tylko do Tadka i Mamy. Mama zakazała wychodzić Ezekielowi. Nie podobało mi się to i podgłośniłem muzykę z komputera. Ezekiel mnie uspokoił, „że spodziewał się takiego zachowania”. Zaczęliśmy naukę języka polskiego, choć docelowe dla Ezekiela były inne języki, alfabety. Interesowały go sposoby zapisu języka mówionego. Poprosił, abym objaśnił mu zapis w cyrylicy…
Gdy u mamy i Tadka sąsiad „jesteta”- „mata” wyczyniał, my słuchaliśmy najnowszej muzy z Serbii. Ezekiel zauważył, że to podobny do polskiego język. Pokazałem mu zapis w serbskim. Spodobał mu się. Potem dałem mu do przejrzenia „Mistrza i Małgorzatę” po rosyjsku, w oryginale.
Podobne – ucieszył się. Objaśniłem Ezekielowi, jak to czytać. Był zainteresowany. Ja od Ezekiela poduczyłem się hiszpańskiego, co mi się przydało potem do tłumaczenia wierszy.
Tymczasem sąsiad gadał z Tadkiem i Mamą. „Mata – jesteta” dobiegało na kilometr, tak sąsiad darł ryj głośno. Trzeba było go zagłuszać muzyką, choć to nie wypada w ten sposób traktować muzyki. Niestety często tak się ją traktuje, z konieczności.
Gdy to „mata-jesteta” dobiegało, słuchaliśmy po raz kolejny muzyki z „Paris-Texas”. Ry Cooder dawał z siebie co mógł. Ezekiel był zachwycony. Potem zapodałem „California uber alles” Dead Kennedys. Ezekiel oszalał. Z zachwytu. Jello Biafra to był gość. Zachwycił Marsjanina! Sąsiad poszedł. Wpadła Mama.
Co wy tu tak głośno gracie?! Ściszcie to!
Ściszyłem.
– No i jak Ci się podoba tu u nas na wsi? Ezekiel?
– Ładnie.
– Domek ładny?
Ładny.
Leszka poznałeś?
Kogo?
Lecha – wyjaśniłem.
Poznałeś.
Mama rzekła do mnie, że trzeba zrobić zdjęcie Ezekielowi. Będziemy załatwiali papiery dla niego – pobyt stały na terenie Polski.
Świetnie – rzekłem i przetłumaczyłem słowa Mamy Marsjaninowi.
Aha, mógłby ściąć te kudły, albo przynajmniej chodzić w dużej czapce, żeby zasłaniała włosy i uszy. Jak tu z takim się pokazać… Dziś jakby jaśniejszy.
Wykąpał się – odparłem.
Dobra. Idę. Nie bałagańcie. Żeby mi tu był porządek.
Tak jest Mamo. Ordnung muss sein.
Jo – odpowiedziała Mama i poszła.
Ogarnęliśmy trochę nasz porządek, mój i Ezekiela, i zabraliśmy się za analizę alfabetów. Pokazałem Marsjaninowi, w starej książce, alfabet grecki. Bardzo go zainteresował. Tego dnia nie wyszliśmy poza obszar europejski. Jeszcze tyle! Alfabetów przed nami! Pokazałem też w internecie, mojemu Marsjaninowi, innych ludzi – kobiety, mężczyzn, dzieci. Też zwierzęta i rośliny. Dziwował się trochę, choć jak powiedział na Marsie wyposażono go w odpowiednią wiedzę co do naszej planety.
Wdaliśmy się w rozmowę na temat planety Ziemia, jak i na marsjańskie tematy. Tak mniej więcej przebiegała rozmowa:
Czy to prawda, że wszystko co istnieje na Ziemi opiera się na zabijaniu? – spytał Marsjanin.
W zasadzie tak – odpowiedziałem – bo przecież rośliny też trzeba „zabić”, aby je zjeść, ale jest to naturalne dla ludzi, zwierząt. Wszyscy się wszystkimi żywią.
A jak to jest z Ziemianami, że ciągle się mordują? Czy to też naturalne?
Chyba tak. Taka natura człowieka. Próbuje się temu zaradzić, ale nie bardzo to wychodzi. Jest organizacja pokojowa, są organizacje humanitarne, zwraca się uwagę na sytuację zwierząt hodowlanych.
Zastanawiająca jest ta produkcja pokarmu dla Ziemian.
Nie tylko dla ludzi produkuje się pokarm, lecz też dla zwierząt i roślin. Produkcja jedzenia to jeden z najważniejszych działów gospodarki światowej, przepraszam, ziemskiej.
To rozumiem już, bo sam jako człekokształny Marsjanin potrzebuję pokarmu, żeby funkcjonować, no żyć.
Może skręcę dżojnta?
A pewnie. Matka twoja nie goni nas do roboty, to czemu nie?
Na Ziemi jest dużo takich roślin jak marihuana. W Polsce pyszne są muchomory czerwone w białe kropki, mój przysmak. Za wcześnie jeszcze na nie, jak przyjdzie pora pojemy, popalimy. Ciekawe, że znasz hiszpański i miałeś dotrzeć do Meksyku… Tam rośnie najwięcej roślin halucynogennych na Ziemi.
Że co?
No, że działają na układ nerwowy człowieka, ale też na Twój, Ezekiel.
Smaczne – zaciągnął się Marsjanin.
Smaczne. Z mojej uprawy. Co czujesz, jak to palisz?
Trudno powiedzieć. Słuch mi się wyostrza jeszcze bardziej i mam chęć śpiewać. Tęsknię za Marsem, choć dopiero co przybyłem na Ziemię. No, podróż trochę trwała.
Jak tu przybyłeś?
Statkiem kosmicznym. Bardzo nowoczesnym. Ale obliczenia były jednak niedokładne, skoro znalazłem się w Polsce.
U was też zdarzają się pomyłki.
Ano, zdarzają. Podobno jestem pierwszym Marsjaninem na Ziemi. Wcześniej były tu tylko sondy zwiadowcze. Zainteresowaliśmy się tak gęsto zasiedloną planetą. Jednak zaniepokoiły nas mordercze instynkta istnień ziemskich. Moja misja jest z tym powiązana. Częścią misji jest poznanie zapisów ludzi, ich mowy. Moi przełożeni z miedzymarsjańskiej organizacji pokojowej widzą w poznaniu przeze mnie różnych zapisów, klucz do problemu integracji ziemsko-marsjanskiej czy marsjańsko-ziemskiej. To poważny problem, bo u nas właściwie nie używa się języka zapisu. Przesyłamy sobie nasze myśli albo śpiewamy, ale jest to śpiew inny od tego ludzkiego… Moja misja jest na początku, dobrze że będę tu incognito. Nie przeszkadzają mi fałszywe dokumenty. Dam radę.
Ciekawe co mówisz, Ezekielu.
Tak, Staszek. Niechcący stałeś się powiernikiem moich przeznaczeń. Będę podróżował po Ziemi, może ty ze mną. Zobaczymy. Będę się z tobą kontaktował przez Internet i w snach. W zależności od potrzeb. Adaptacja na Ziemi trochę potrwa, ale nie spieszy się. Mam czas.
Rozumiem.
Przyszedł Lechu i posiedział z nami. Nie palił ani trawy, ani papierosów. Przynajmniej na razie. Pogadaliśmy we trzech i zaczęliśmy grać. Tym razem bez radia. Nasza muzyka rozchodziła się subtelnie po ścianach chałupki. Nie graliśmy głośno. Każdy grał i śpiewał. To była pierwsza nasza próba. Wcześniejsze granie było jedynie zapowiedzią The Marzians.
To były początki naszej znajomości i naszego bandu. Tak rozpoczęła się historia, która przyćmiła swoim blaskiem inne, wcześniejsze, historie. Zapisuję te słowa po czasie, bo jakżeby inaczej. Ziemia się zmieniła od tego czasu.