30 marca 2013. Jak liście na światłach

Drzewo uschło, nim zerwałem jabłko.
Raj jest piekłem dla rozbudzonych. Ale
Hades nie umiał być moim mężem, Tori
Amos, twoje metafory robią mi dobrze
jak nektar, ambrozję zbieram z albumów
Boys for Pele & From the Choirgirl Hotel!

Do teraz zeschłe i pożółkłe liście leżą na
światłach, ale teraz to ja drzewem się staję,
najdalej na nie nas wysuniętym/punktem nas.*
Katastrofą jest, że lekcje męskości odebrałem
od rozwrzeszczanych pań i panien zza oceanu.

Miałem mnóstwo matek, uczyły mnie mówić mocno,
a tak zdecydowanie stawiać ludzkie sprawy, na twoim,
swoim i naszym, że chronologicznie mnie wychowały.

Nadciąga wiosna, więc otrzepuję z siebie ich gwiazdy,
nadzy ojce, płaczący, pustymi rękami skrywają piersi i
sromy, wiem dobrze, że nie mam powodu ich ratować.

Kraków, 30 marca 2013 r.

* Justyna Bargielska, „Pan przyniósł, pan odniósł”.


7 – 8 kwietnia 2013. Moc, poszanowanie, sam martwy bohater

Siwo, wołam do pustego nieba: zabij mnie, zanim ja
zabiję ciebie! Dorastam tak do własnej straty, martwy
bohater, ścierwo obywatelskiej historii współczesnego
społeczeństwa: sam poradzić sobie postanowił, wariat!

Światła, w roku Lutosławskiego: zło pochodzi od głupców,
którzy przeprosić nie potrafili, przyznawać się do potknięć.
One zbierały się w pokolenia, kule śniegowe, przyszła wiosna
w nowy świat ten śmietnik histerii rozpuścić, wylać to szambo,

rozchełstanie przytulić, skupić długi
w człowieka i drugiego osobnika, we
mnie i w ciebie wstrzelić się planetą!

2

Byłbym nie skojarzył. Gdyby nie było powszechnie
wiadomo, że nic dobrego wyniknąć z nas nie może.
A jeżeli to, co naokoło, to ocean, nie żadne powietrze,
jeśli właśnie nie po dnie chodzimy, a dusimy się wodą,

to niczego nie powinno zmienić w naszym zachowaniu.
Globalnie nie wiążą żadne przykazania, lecz miejscowo
musimy jednak okazywać sobie szacunku choć szczyptę,
to pieprzem jest międzyludzkich stosunków! Przesalam

potrawkę z piersi kurczaka w koncentracie pomidorowym, by
już wyjaśniło się, że jestem w sobie na zabój zakochany, no to
się wyjaśnia, że rozsypawszy cukier, umrzesz ty i to z własnej
miłości: więcej nie traktuj się nigdy jak nie przedmiot swoich

3

pożądań i ambicji, jak na rzecz więcej nie patrz w siebie, w sobie
nie widź nikogo innego oprócz siebie samego i nie wykluczaj się,

za dwa dni nie zapomnij zapomnieć, co działo się trzy lata temu,
nie mogłem się odnaleźć na liście ofiar owej katastrofy lotniczej,

mimo że przekonany byłem, że umarłem, że świat się skończył,
nie mam czego więcej tu szukać. Otóż tak, szukałem szacunku,

jaki wykpiłby rodzinną i rodzimą historię, a dałby mnie widzieć
takiego, jakim w danym ci momencie jestem, szukałem miłości,

4

ciebie, jak nadal dotąd, jak zawsze nie ma, a nie brak, ale powiedz,
używając wszelkich dostępnych mi znaków, że będziesz tu kiedyś,
że nie wiesz, kim jesteś, lecz nie zostawisz mnie nigdy i na zawsze
będziesz dla mnie, kiedy mi cię potrzeba, i w światło i w ciemność

ze mną wchodzić chciałbyś, w dzień, w dzień, bo zawsze pamiętasz,
że dziś jeszcze, nie jutro możesz umrzeć, dlatego nie możesz stracić
ze mną ani jednej wolnej chwili, i wolisz się zniewolić, ale dla mnie i
tylko dla mnie będziesz zabijać, kłamać, wskrzeszać, mówić prawdę!

Kraków, 7 – 8 kwietnia 2013 r.


17 kwietnia 2013. Powrót do domu, zboże i skała

Kosmos interesuje nas bez wątpienia, o wiele bardziej
niż my sami i Ziemia powierzona nam przed wiekami!

Zawsze było nam bliżej do tego, co odległe, skąd przyszło
zarządzenie powrotu na własne włości, nie moje, ani twoje.

Powrót do domu, dwoje rozbitków, czym jest dla ciebie dom,
Viljo, czym jest dla ciebie dom, Piotrze? Mieszkaniem głosów.

Mieszkaniem głosów, danym nam pod wynajem, moim ciałem.
Skąd przyszło o wiele bardziej nieziemskie dziecko, niewinność.

A jedynie ono jest naszej trosce naprawdę powierzone, naprawdę,
uwierz mi, musisz mu uwierzyć i najpierw wysłuchać go do końca.

Opowie mi ja, kilkudziesięcioletnią baśń wspólnej pojedynczości,
historie radości i strachu, rozumu i gniewu, niewoli i ogromności.

Oplecie mnie wokoło mięśnia sercowego, rozcapierzy systemem
nerwowym, wyda na łaskę oddechu, rozciągnie od głowy do stóp.

Przygotuje do oślepienia śliną. Uważasz, że tak wiele rzeczy masz
do powiedzenia, no to uważaj, wszystkie bodaj dostałeś od innych

ludzi, zwierząt, roślin, żywioły, przedmioty nauczyły cię, co mówić,
lecz tylko ty, twoje ciało, możesz sobie podarować unikalny sposób

wyrażania tego wszystkiego, co się w ciebie wraziło i tu teraz wraża,
żywiołów i przedmiotów, roślin, zwierząt i ludzi, tego, co pomiędzy.

Ty, tak jak ja, to tylko twoje ciało i tylko siebie zabierzesz na powrót
do grobu, w urnie przechowasz mózg, wszystkie doczesne gesty ust!

Skała i zboże stoją na straży, zbrojąc powroty do ciała i do niepisania,
życzliwe zaniemówienia, otwierające w sobie wszelki wrażliwy wyraz.

Kraków, spółdzielnia mieszkaniowa Ruczaj-Zaborze, 17 kwietnia 2013 r.


19, 20 kwietnia 2013. Nieodzowny wyraz poglądów i pragnień

Pusta niebieska karteczka na kuchennym linoleum, piekielny ogień,
określone tu zwrotem „na gazie”. Tymczasem to, co nie było, umiera.
Teraz za Whitney Houston zwracam się do ciebie z prośbą, no, ogrzej!
Spróbuj ze mną zatańczyć do klasowej muzyki klubowej, odbij Teksas!

Meksykanie lubią mówić: jest mi wesoło! Na barkach ciężar puszystego
powietrza, wołam do ciebie: duchu, baczność, spław mnie, obezwładnij!
Teraz krzyczę: na początku była niesłychana muzyka, na końcu ta cisza,
która dławi, siostro, bracie, nie ma mnie, nie ma ciebie, problem z głów!

Ducha też tu nie ma, świętej pamięci Atena zgładzona, zazdrosna Diana
nie potrzebowała porad od nikogo, stąd cała ta konfuzja, dżungla haubic.
To pistolety kiełkujące spod mechatej podściółki pod deszczem amunicji
odpowiadają za moją chwilową stronniczość w kwestii egzystencji, słowa.

Teraz trzeba życie zaczynać od nowa: odnowa biologiczna, reinterpretacja
doczesnych faktów w siwym świetle poranka, popołudniowe drzemki i noc
otwierająca mnie na piorun kulisty, mój swoisty powrót w słowiańszczyznę,
pogański taniec współczesny i inicjacja w amerykańską wokalistykę popową.

Idzie nowe i wygląda, jak nigdy dotąd, jest przeziębione, ociekając rzęsistym
odgłosem harcerskiego ogniska z oddali dzieciństwa, gdzie odmówiłem sobie
członkowstwa w apolitycznym ruchu zuchów, kiedy zabrakło dla mnie stroju,
dobrze pamięta, że teraz trzeba wybaczyć, zło zapomnieć, aby móc oddychać.

Co teraz? Nie ma co, nienawidzisz mnie tylko dlatego, że nieustępliwie jestem,
nie sobą, bez zaimków i zastrzeżeń, i bez codziennej potrzeby odwoływania się
do kogoś innego po spełnianie moich pragnień, a to mi medialna niespodzianka,
że wokół stołu ustawić można pufy, stołki, krzesła, a obrus i tak przeniknie dym.

Tak to nie ma kogo puknąć, nie ma w co odpukać, zupełnie nie szkodzi, bo czas,
jak mu pozwolić, wykasowuje również przesądy, tak ulubione, jak i uprzykrzone.
W wersji Worda sprzed 6 lat dymek radzi znienacka: Wklej (Ctrl + V) Umożliwia
wklejenie zawartości schowka. Taka to ta moja wiktoria: pusty schowek z poradą?

Być może. Anachronicznym oceanem i konsekwentnym lądem. Niebem i Ziemią.
Chaotyczną czasoprzestrzenią poza nimi i przytulnym kosmosem moich barków,
co wystarcza, żeby udzielić sobie rozgrzeszenia, by sobie odpuścić, a żyjąc pełnią,
wyć do księżyca: nie potrafię naruszyć ci piękna, pomóż, ostudź światłem nowiu!


Święto konstytucji 3-ego maja. Za wskazaniem

To przerażenie, kiedy marzenia się spełniają.
Np. takie: mokry, szary mur, natychmiastowa
odpowiedź na mojego smsa, podarunek słońca.

Frapuje cholernie, kusząc mi kota ta flaga polska,
co powiewa za szybą, w oknie tego pokoju. O, nie
wskazuję więcej na nie moje miejsca i przedmioty!

Nie będę więcej wskazywać na to wszystko, to nic,
co jest nieswojo nie moje i nie odwołuję się więcej
do ludzi, którzy nie zechcą mi pomóc, tej pomocy

nie wymuszam: wybieram dobrowolność, a zatem
samemu sobie muszę ograniczenia postawić, jedno
SS, do którego warto się zaciągnąć, kiedy wielki mój

głód tak, że nic nie zostawiał mi na później i zatykał
mnie natychmiastową potrzebą rozwiązania sytuacji:
po psychozie, depresji nie dowierzałem istocie rzeczy.

Filozofować to jedno, ale tożsamość, gdy się wydarza,
kiedy puste słowa stają się moim ciałem, wypatraszają,
przez chwilę nie widać różnicy pomiędzy mną i pustką.

Może jej nie ma i tylko ona jest odpowiedzialna za głód
wrażeń śmiertelnie nieodparty, niepomierność, to tylko
chwila zapomnienia, że sięgam po głody od stów i palcy

od palców, czubków włosów na exciemieniu do zgrubień
podeszew. Za wskazaniem zawiera się pustka, przestrzeń
dotykam, mówię palcem: pragnę tego, nie tamtego, chyba

że zarazem, a wówczas do wyciągnięcia żarełka z lodówki
potrzebna jest para dłoni, drzwi przytrzymać musisz nogą.
Kiedy drzwi same się zamkną, można rozpoczynać posiłek.

Strumień ulicy szumi za oknem, strzelisty ocean powietrza
przetacza się nad miastem, opatulając auta i przechodniów,
zamiast ryb, głębinowi ludzie łapią oddech w mroku światła.

Kraków, Pogórze, Ruczaj, 3. 5. 2013


2. Sobota długiego weekendu. Kurwa, panika mi zanika!

Pierwsze słowo, żeby nie powiedzieć: dziecko dorosłe
do sieroctwa za życia mu niegdyś najbliższych, Słońce,

niewnuk, niebrat, niesyn, niekuzyn wręcz również jest
człowiekiem, siwe niebo, to ja jestem białym słońcem!

Kiedy tak bardzo pragnę powiedzieć: i mnie to dotyczy,
pusta apostrofo, kosmiczne metafory, tak nieśmieszne,

że zaprzeczam sobie Ziemią, niebem, gwiazdami, eter
wiersza zmiękcza codzienny upadek: twarz człowieka,

z którym mieszkam, budzi we mnie odrazę, wielki wstręt
wywołuje gniew i pamięć męskiego zatargu, dzięki której

już nie jesteśmy braćmi, Mateuszu, (nie do ciebie mówię,
Mateusz to teraz tylko imię kumpla, a nigdy więcej brata),

zaraz wybuchnę, zaraz eksploduję: zrobiłem tyle krzywdy,
zrobiłem tyle krzywdy, przepraszam, jestem winny, jestem

to wam winny, straszną prawdę, że wybrawszy tylko siebie,
nie zważałem na potrzeby innych, jak każdy inny Polaczek,

Mateuszu, wbrew pozorom, niełatwo jest być skurwysynem,
niczym pierwszy lepszy Polaczek, żyłem w przeświadczeniu,

że mi się to wszystko należy i wszystko mi odebrali, rzemyk,
jaki podarowała mi przebrana Krakowianka na Rynku, kiedy

pomagałem córce Świrszczyńskiej sprzedawać starą biżuterię,
mordując naszą przyjaźń, ponieważ nie ustaliliśmy wcześniej

wartości, na jaką wyceniam moją pomoc, a że nie odróżniłem
jasno pracy zarobkowej od przyjacielskiej przysługi, to został

mi się ten rzemyk, na którym powiesiłbym się, jakbym mniej
miał odwagi, nie dość, żeby się przyznać, że popełniłem błąd,

że byłem próżny, że nie siebie oskarżałem za własne grzechy,
rzemyk znalazłem za łóżkiem, gdzie przed miesiącem wpadł

mi jedynie przez moją nieuwagę, tak miałem z tyloma ludźmi,
którzy mi pomogli, że miłość, przyjaźń myliłem z pieniądzem,

sprzedawałem swoje doborowe towarzystwo, bezcenny wgląd
w nasze chore dusze i ciała ze bezterminowe pożyczki, troską

frymarczyłem za datki w naturze, uprawiałem bezecny barter:
uzdrawianie za drobne pieniądze na małą czarną, banię i fajki.

Nic mnie nie usprawiedliwia, puste konto, puste łóżko. To nic
nie znaczy, że znam się fantastycznie na ludziach, a nawet nie

pustka znana z autopsji, nawet nie wielka strata, jaką umiałem
przeżyć, aby żyć ze sobą w pokoju, nic z tych rzeczy nie zbawia

z nienawiści, Tacyt twierdzi, że najbardziej nienawidzimy ludzi,
których najmocniej skrzywdziliśmy, od poniżania, pogardy, zła,

co wyrządziłem innym ludziom świadomie i mimowolnie, chce
mi się powiedzieć, ja to mój największy wróg, ja również jestem

innym człowiekiem i siebie najbardziej skrzywdziłem. Niestety
to nieledwie nieodparcie niedojrzała wymówka, wymiganie się,

jestem przecież najjaśniejszą gwiazdą na pustym firmamencie,
od odpowiedzialności za utratę wszystkich bliskich, jacy jak ja,

wybrawszy siebie, wybrali już nie przyjmować mojego rodzaju
przemocy, nakurwiania dobrem, co uskuteczniałem w zamian

za drobne środki do stroskanego życia przekuwanego w wiersz.
Poeta też człowiek, dorosły człowiek, co powinien żyć za swoje.

Nie ma przeproś, dajmonion daje darmo, poezja, rzecz miłości,
choćbym był najlepszym synem języka polskiego, supersierotą,

nawet jeżeli każda zgłoska, jaką wymawiam, jest złota, to grzech
śmiertelny, pod nieobecność bogów, żądać pieniędzy za rozkosz

obcowania z ludzką istotą rzeczy, zwykłe kurewstwo: moc miłości,
która przemieniła mnie we mnie, mylić z obowiązkami dorosłych!

Kraków, 4 maja 2013 r.

Wiersze pochodzą z książki: Post scriptum: dziennikt poetycki. 

Piotr Mierzwa – Wiersze
QR kod: Piotr Mierzwa – Wiersze