Gdy się dowiedział, nie wahał się ani chwili. Wiadomość, która świdrowała mu umysł, nieznośnym bólem rozpierając od wewnątrz kości czaszki, niosła w sobie promyk nadziei. Będzie żyła, jeśli znajdzie się dawca nerki. Co prawda bank organów był pusty, a szanse na szybkie znalezienie ochotnika były nikłe, to jednak badania potwierdziły to, o co się żarliwie modlił, z uporem maniaka szukając zapomnianych słów. – Grupy krwi się zgadzają, może Pan poddać się przeszczepowi – usłyszał i pomyślał, że los chwilami bywa wielce łaskawy. – Dobrze, proszę tylko o jedno: chcę pozostać anonimowy – odparł w odpowiedzi, bojąc się jedynie, czy jej organizm przyjmie obce ciało. – Pańska wola zostanie uszanowana – usłyszał. Kiwnął potakująco głową na znak wdzięczności. Jeszcze tego samego dnia znalazł się na stole operacyjnym.

Operacja się udała, ale tylko częściowo. Organizm kobiety przyjął nerkę, jednak dawca zmarł. Wdała się infekcja, nie do końca wiadomo z jakich przyczyn. Pochowali go na małym przykościelnym cmentarzu, który odwiedzał co roku w Święto Zmarłych, zapalając świeczki na grobach rodziców. Pogrzeb był skromny, administracyjny, nikogo bowiem bliskiego nie miał już na świecie. Po 10 latach grób zlikwidowano, gdyż nikt nie wniósł opłaty za dalsze użytkowanie. O jego ziemskim bytowaniu świadczyć mogły już tylko zapisy w kościelnych księgach, ograniczone do imienia, nazwiska oraz kilku nieistotnych dat.

Po 10 latach zmarła też kobieta. Niewydolność nerek – brzmiała oficjalna diagnoza. Przeszczepiony organ działał przez wiele lat sprawnie, jednak w dłuższej perspektywie nie mógł zastąpić normalnej u każdego człowieka pary narządów. Podarowane jej 10 lat życia i tak było prezentem od losu, jakiego się nie spodziewała, choć miała wtedy nadzieję, że to jeszcze nie czas, że jeszcze coś się w jej życiu istotnego wydarzy. W zasadzie był to dar od nieznajomego mężczyzny, który pozostał dla niej zagadką. Tylko tyle jej powiedzieli: że był to mężczyzna, który pragnął pozostać anonimowy. Miała nadzieję, że się ujawni, błagała w szpitalu o podanie jej choćby nazwiska, albo inicjału imienia, próbowała nawet poprzeć prośby darowizną na rzecz szpitala, ale lekarze pozostali niewzruszeni. Zmarła nie wiedząc nic ponadto, że przeżyła 10 lat dzięki komuś, kogo życzeniem było pozostać nieznanym.

Pozostawiła po sobie dziennik. Życie ani lepsze ani gorsze niż inne. Studia, kariera, mąż, rozwód. Drugi mąż, drugi rozwód. Kochankowie. Brak dzieci. Pisane do poduszki wiersze. Ostatnie 10 lat zapisków to bardziej intensywne rozmyślania nad życiem, śmiercią i losem. Także nad owym mężczyzną, który podarował jej nerkę. Kim był? Dlaczego to zrobił? Czy kiedyś do niej zadzwoni? Czy odwiedzi? Napisze? Czemu nie zadzwonił, nie odwiedził, nie napisał? Nigdy ma go nie poznać? Umrzeć bez powiedzenia choćby słowa „dziękuję”?

Im więcej czasu minęło od operacji, tym bardziej go sobie idealizowała. Poświęcała mu w dziennikach coraz dłuższe pasaże, zaczęła zwierzać się z realnych pragnień i mniej realnych marzeń, dzielić okruchami minionego i teraźniejszego życia. Stał się powiernikiem jej tajemnic, pocieszycielem w chwilach zawodów, współuczestnikiem jej małych radości. Miała wysokie wymagania, ale nie tylko to było przyczyną jej rozczarowań. Zawierane znajomości kończyły się konstatacją, że czegoś w nich brakuje: istoty, jądra, rdzenia, które jako jedyne mogą być spoiwem błądzących w świecie dusz. Gdy już się oswoiła z myślą, że to tylko mrzonka, pojawił się mężczyzna, która podarował jej nerkę. Przy całej swojej niewiedzy i smutku, umiała odnaleźć w tym coś pocieszającego, co było osłodą mijających dni. Ktoś ją kochał, powtarzała sobie. Musiał kochać. Kochał tak mocno, że oddał nerkę. Uratował jej wówczas życie. Nabrała pewności, że gdyby go spotkała, rozpoznałaby natychmiast. Przecież takie dusze się rozpoznają. Nie rozumiała, dlaczego nie chciał nawiązać z nią kontaktu. Miała świadomość, że jej życie miało ukryty sens. Ten najwyższy. Ktoś ją przecież kochał. Ta myśl była dla niej pocieszeniem. Z tą myślą też umarła.

Dziennik jest obszerny, ale nie ma w nim tej daty. Nie ma śladu zapisu, który wskazywałby, że coś w tym dniu się stało. Jakby tego nie zauważyła, uznała za nieważne, albo po prostu zapomniała. Nie ma też wzmianki o telefonie. W końcu nie sposób spamiętać wszystkiego, co człowieka w życiu spotyka. Odnosi się to w równej mierze do zdarzeń, co do ludzi.

Tamten dzień był niby zwyczajny, niczego większego nie zapowiadał. Projekcja w kinie, potem rozmowa z reżyserem. Mniej lub bardziej ciekawe pytania od publiczności. Wtedy wstała ona. Nie zapamiętał, o co spytała. Był pod wrażeniem piękna jej kruczoczarnych włosów i melodyjności głosu, który go zahipnotyzował, choć nie wiedział jeszcze, jakie reperkusje ta chwila na niego sprowadzi. Na pofilmowym przyjęciu szukał okazji, aby do niej podejść, ale wciąż była z kimś w rozmowie, stale zajęta, wręcz rozrywana, jakby od krótkiej pogawędki z nią każdy uzależniał powodzenie bankietu. W końcu wypatrzył odpowiedni moment. Podszedł nieśmiało. Emanujące ciepłem, ale też mądrością i pewną melancholią, brązowe oczy kobiety dodały mu odwagi. Przywitanie. Przedstawienie się. Kilka słów o sobie. Kilka o niej. Parę ogólnych uwag o filmie. Pytanie o dalsze zainteresowania. – Malarstwo – odpowiedziała. – Tak, a jakie? – spytał. – Lubię Friedricha – odparła. – Naprawdę? Ja też! – wykrzyknął niemal z niedowierzaniem. – A za co? – tym razem zapytała ona. – Za marzenia, których nie niszczy śmierć… – odrzekł po chwili namysłu. Przyjrzała mu się uważniej. Uśmiechnęła. Spuentowała z nutką zadumy w głosie: – groby to ujścia wszystkich tęsknot naszych… Po czym dodała: – miło było Pana poznać, ale teraz proszę mi wybaczyć, czekają na mnie inni przyszli sąsiedzi… Znów się uśmiechnęła i odeszła w stronę bardziej dystyngowanego towarzystwa, a on poczuł się, jakby trafił go grom.

Zna Staffa! Lubi Friedricha! Rozumie życie i śmierć podobnie, jak ja! Czy to możliwe? Miał wrażenie, że od zawsze na nią czekał. Już nie czuł się samotny. Życie ukazało szerszy wymiar zdradzając nieznany mu wcześniej sens. Z niedowierzaniem wpatrywał się w kopie arcydzieł wiszących na ścianie jego sypialnego pokoju. Statki płynące za linię morskiego horyzontu, łódź zmierzająca ku wieżom ukrytego w górach miasta, kobieta i mężczyzna na pokładzie żaglowca wpatrzeni w czarujący katedrami ląd, dwa szkielety ludzkie w jaskini, którym dane zostały skrzydła… Czy czuła tak samo? Musiał jej to wszystko pokazać, porozmawiać o tym przedziwnym cudzie, tajemnicy ich spotkania, teraźniejszości i przyszłości. Wiedział, że pracuje w miejskiej bibliotece i że koniecznie musi do niej zadzwonić.

Była przez telefon miła, ale do jego prośby odniosła się z rezerwą. Tak, pamięta z przyjęcia ich rozmowę, ale do teatru nie może się z nim wybrać, gdyż jest z kimś związana i wobec tej osoby byłoby to nie fair. Nie, żadne uczuciowe historie nie wchodzą w rachubę. Owszem, lubi Friedricha i Staffa, ale to jeszcze nic nie znaczy. Cieszy się, że ma ciekawe hobby, warto żeby je rozwijał. Niech lepiej nie dzwoni, jeśli miałby mieć takie zamiary. Przykro jej, że nie może spełnić jego marzeń, życzy mu wszystkiego najlepszego. Tyle tylko zapamiętał.

Zadzwonił jeszcze raz po miesiącu. Usłyszał, że jest w szpitalu. Lekarze powiedzieli, że jej stan jest poważny. Jeśli nie znajdzie się dawca nerki, ona umrze. Wiedział, co musi zrobić. Miał nadzieję, że będzie mógł być dawcą. To znakomicie, że badania tak wyszły. Prosi tylko o anonimowość. Owszem, miał pewną cichą nadzieję, że jej uczucia względem niego być może w przyszłości się zmienią, w końcu czas wiele zmienia, ale nie chciałby, aby stało się to pod wpływem wdzięczności. Nie można kochać z wdzięczności. Tyle wiedział. Więc ona nie może się dowiedzieć. Nigdy. Pełen nadziei, że przeszczep się uda, kładł się na operacyjny stół. Z tą nadzieją zmarł.

Jak się okazało, mieszkali niedaleko siebie i przynależeli do jednej parafii, choć ani jedno, ani drugie przez lata nie było w kościele. Pochowano ją na tym samym cmentarzu, na miejscu, które powstało po likwidacji jego grobu. Czysty przypadek, po prostu miejsce było wolne. Ktoś za jej grobem posadził świerk, który przez następne lata stanowił osobliwość cmentarza. Pień, osiągnąwszy wysokość pół metra, zaczął dalej rosnąć dwoma równymi odnogami, jakby drzewo wzrastało przez dwa pączki szczytowe. Z oddali sprawiało to wrażenie, iż stały tam dwa drzewa, z racji swojej bliskości obejmujące się gałęziami. Nikt nigdy nie widział takiego świerku. Stał się on atrakcją botaników, ale też coraz częściej grup turystycznych, bo przecież zwyczajne świerki rozgałęziają się monopodialnie. Jednak nie długi czas drzewo przyciągało ciekawskich. Po 10 latach od pogrzebu kobiety nikt nie wniósł opłaty za utrzymanie grobu, więc go zlikwidowano. Krótko po tym drzewo zaczęło usychać. Aż spróchniało i się zawaliło. Przez pewien czas jeszcze krążyły o nim opowieści, jednak o grobach kobiety i mężczyzny zapomniano. Ich dzieje opowiada już tylko śpiewający ponad zaroślami wiatr.

Andrzej Dębski – Ponad zaroślami wiatr
QR kod: Andrzej Dębski – Ponad zaroślami wiatr