Poranny wniosek
Jeśli istnieje godzina zwierzeń
To nie ósma nad ranem
O tejże ósmej należy milczeć
Przy tejże ósmej trzeba drżeć z zimna
I budzić się po lepkiej upalnej nocy
Bo dzień rozpoczął się dawno
A wcale się nie rozpoczął
Bo na początku było słowo
A słowa o ósmej być nie zdążą
Bo toną w kawowym odmęcie
Śpiochy
Powieki stopniowo jaśnieją
Ptaki robią próbę zaokiennego bandu
Pierwsze mrugnięcie
Coś kłuje przy kąciku
To prawda w oczy kole
Ziewy
Głuche leniwe krzyki
Po nieprzypadkowym budziku
Paszcza rozwarta wpół
Chucha na ciche ściany
Mlaska na ciężką kołdrę
Ziew zwiewa dopiero przed lustrem
Szczotkowanie
Ale to dokładnie
U góry
Na dole
Z boku na bok
Ząb za ząb
I język przygotuj
Wyparz porządnie
Żeby nie mówili
Że niewyparzony
Kołtun
I w głowie i na
Splot ten nie lada wyzwanie
Brak harcerskiego sznytu daje się we znaki
Włosów też już liczne braki
Nitkują zęby grzebienia
Kilka machnięć nadgarstkiem
Ten na głowie mam z głowy
Pomiędzy
Krótkie ostatnie noce
Nie zdążyłam
I w dzień na powiekach maluję:
Grubą czarną kreską
Kilkoma niby-kropkami
Odgradzam od siebie przestrachy
A dnie dnie też są krótkie
Coś nieprzyjemnie ciągnie po kostkach