jestem szklaną kulką, uduszę cię we śnie; Anna Adamowicz
kryształ twojego milczenia albo gorzki, rozgryziony
migdał, który aktywuje skrypt
***
pokaż mi swoje centra ogrodnicze, wstydliwe
oranżerie z prefabrykatów, wzniesione na wyrwanym ogrodowi
kawałku ziemi, nakarm mnie regularnością pór roku, twój kalendarz
jest solarny, twój upadek to posmak w ustach po sutej kolacji,
znów trzymasz za coś, co wyrywa ci się w cienkie i mroźne powietrze,
będzie chodzić po domach, warczeć i szczać na krasnale ogrodowe,
może polubi smak ludzkiego mięsa, wprost rozsmakuje się w twoich
miasteczkach i wsiach, rozejdzie jak egzema po skórze, skłóci drzewa zimą
aż pójdzie echo haplogrupą i wróci w postaci ulgi podatkowej
dla tych, którzy zachowali się porządnie wobec nagłej inflacji zwłok,
przewidywalnej jak wybijanie Nilu, łapiącej w perspektywie twoje
trawniki, puszczającej oko do protestów przed twoimi aulami
każdy nasz filtr był uchwytem, przekładnią
ramion i zaplecionych palców.
w opuszkach puchły nam światy, którymi
karmiliśmy nadchodzący zmierzch.
kruszyliśmy rzeczy na pył, szukając
unerwień, żeby później rozpiąć je jak sieć:
mówiąc, że język to witraż, myśleliśmy
o szybce, którą można podmienić.
oblast
dla Sary drzewa znikają a z nimi dzikie parkingi (muł ziarnisty jak żółtko utarte na szabas). w zatoczkach zaczynamy od cień, wyliczając każdy martwy piksel, hen wysoko na billboardach. modlitwa pachnie świeżym, ciętym na wagę mięsem. ciężkie kilometry zawijamy w cienką bibułę. co widział zachodni wiatr? musujący błękit, oko ikony zlane z horyzontem, tablice przykazań lo-fi, lo-fi. nie wiemy, kto je tu postawił. pewnego dnia obudziliśmy się i po prostu były. lipiec 2021