wernisaż

obrazy, obrazki, obrazeczki, dzieła, dziełka, dziełuszka.
zachwyty na dzisiejszym wernisażu wydają się rosnąć wprost proporcjonalnie do liczby obecnych.
zachwyty amatorów,
zachwyty znawców,
zachwyty ostentacyjne,
zachwyty zachwycające,
zachwyty swoim własnym niezachwyceniem,
zachwyty zachwytami wszystkich uczestników tego zbiorowego zachwycenia.
-podoba mi się ten kolor, jest bardzo kolorowy.
-doprawdy, kolor jest bardzo kolorowy, ale mnie jednak najbardziej urzeka perspektywiczność tej perspektywy oraz bijąca obrazowość z tego obrazu.
mężczyźni w średnim wieku na czas wystawy, zdawali się założyć pieluchy i starając się, odwrócić uwagę od swojej ignorancji, usypywali jak największą babkę z piasku pod nieobecność mamy.
.
.
.
.
.
wino było darmowe.


olimpiada filozoficzna

koszule i marynarki.
przechodząc się dziś po kolegium, można odczuć niespotykaną dotąd dorosłość i powagę.
ale dorosłość wyjątkową, bo dorosłość nie dorosłą i niepoważną w swojej dorosłości.
na terenie kolegium, a przynajmniej dawnego kolegium, bo dziś przypominało to bardziej pole walki, gdzie z braku pełnoprawnych żołnierzy powołano do walki cywilów, toczyła się wydaje nieskończona bitwa.
litery wypluwane z ust chłopców, układały się w absolutne słowa.
bóg, polityka, historia.
historia, bóg, polityka.
polityka, historia, ale przede wszystkim bóg.
słowa te wirowały w powietrzu, a używane były z takim niezrozumieniem i taką nieodpowiedzialnością, jak w przypadku niemowlęcia bawiącego się nabitym rewolwerem.
nazwiska i poglądy, słowa i definicje, metafory i porównania.
platon; ale jak platon skoro arystoteles?
niemożliwe, że arystoteles skoro augustyn i tomasz, a przede wszystkim schopenhauer i hegel.
autorytaryzm – totalitaryzm,
racjonalizm – empiryzm,
arystokracja – oligarchia,
wojna – pokój,
czarne – białe,
bóg – nie bóg.
a ja stałem obok, ładny, nawet zadbany i stwierdziłem, że jakieś chyba zbyt obfite dla mnie to wszystko.


Komisja wojskowa

dostałem wezwanie w celu stawienia się na komisję wojskową w godzinach popołudniowych.
wstałem w południe, zjadłem śniadanie i wyszedłem, bo spóźnienie w tym wypadku byłoby całkowicie niewskazane, a co najważniejsze nie na miejscu.
wjechałem windą na najwyższe piętro i wylegitymowałem się, po czym usiadłem z resztą powołanych.
siedzieliśmy i czekaliśmy na swoją kolej tak długo, że sens siedzenia zaczął się nam powoli rozmywać.
osobiście nie wiedziałem już, czy czekam na książeczkę wojskową, strzał w tył głowy, czy powołanie do pracy w łagrach.
poczułem jednak, że w całym tym siedzeniu coś mi nie pasuje – wszyscy milczeli.
milczeli męsko, milczeli z zupełną męskością, bo gdyby w takich okolicznościach nie milczeli, to ich męskość nie byłaby pełna, a męskość niepełna w ogóle nie jest męska.
zdałem sobie sprawę, że jestem zmuszony obnażyć śmieszność tej męskości, bo jeżeli ja tego nie zrobię, to prawdopodobnie nikt inny też tego nie zrobi.
założyłem nogę na nogę i lekko odkaszlnąłem.
wszyscy zamarli.
cisza została teraz wyniesiona do granic absurdu, kując aż w uszy swoją bezdźwięcznością.
ciesząc się chwilą uwagi, podrapałem się po ramieniu, po czym poprawiłem sobie włosy.
tego już było za wiele.
odwrotu nie było, przekroczyłem rubikon.
kpiłem sobie.
pokpiwałem sobie z ich męskości i z męskości samej w sobie przede wszystkim.
każdy patrzył na mnie jak na psychopatę.
„zlituj się, jak nie nad nami to chociaż nad naszymi dziećmi” – mówiły oczy reszty powołanych, w których dostrzec można było już łzy.
co mniej wytrwałe osoby zaczęły mdleć.
„nikodem czarnomski” – usłyszałem wołanie.
wstałem od stolika i poszedłem do pokoju badań.
przy drzwiach oddałem dokumentację i przystąpiłem do badania.
badanie przebiegło bez większych problemów, a ja odebrałem książeczkę wojskową z wpisaną kategorią – D, niezdolny do czynnej służby wojskowej.
nie wiem czy kategoria ta została mi przypisana za sprawą ekscesów z poczekalni, czy dokumentacji informującej o moim długotrwałym leczeniu psychiatrycznym, ale nie interesowało mnie to.
wychodząc, przechodziłem obok kuluaru.
jedna grupa schowana za szańcem w postaci przewróconego stołu broniła się, podczas gdy druga, dokonując szturmu, strzelała do tej pierwszej z ostrej amunicji.
wyszedłem niezauważony.
jeśli ten konflikt się rozprzestrzeni, uciekam do argentyny lub brazylii.
wojsko mnie nie potrzebuje.

Nikodem Czarnomski – Prozy
QR kod: Nikodem Czarnomski – Prozy