In multis contra omnes sapere desipere est.

*

            O muzyce… Trudny to teren rozważań, bowiem metafizyka jest niepojęta, lecz wszech – rozumiejąca. Polega na analizie tego, co istnieje i co domaga się atencji hic et nunc. Czym się zająć na początku należy? Rozróżnieniem tego, co należy usunąć jako szkodliwe i nadaniu znaczenia temu, co wpływa na rozwój kulturowy. Kto ma o tym decydować? Tylko śmierć i śmierci zamierzamy się powierzyć w opiekę, gdyż niszczy to co obiektywne, jak choćby matkę boską od czegoś tam, której zawierzają martwe społeczności.

*

            Wszystko wskazuje na to, iż, co będzie nam najtrudniej zrozumieć, muzyka nie leczy i leczyć nie może, choć wielu będzie się upierać, że jest inaczej. Muzyka jest bowiem tylko opisem stanów emocjonalnych, uzasadniających w danych okolicznościach nasze nastroje. Należy tu jednak podkreślić, iż muzyka sięga dalej niż słowo, przeto nie bez kozery mówiono, iż jest królową sztuk, gdyż nawet żaden obraz, czy rzeźba nie są w stanie dotrzeć in concreto – jeśli chodzi o naszą percepcję – dalej niż muzyka. Oczywiście nie każda muzyka. Platon mawiał, żeby baczyć na to, jaka muzyka jest grana w naszym kraju, bo zmienia nastroje społeczne. W jednym ze swoich filmów Woody Allen wypowiada zaś ironiczne słowa, iż nie może słuchać Wagnera, bo napadnie na Polskę. Podobno zaś Lenin, słuchając Appassionaty Beethovena, twierdził, że jeśli nie przestanie, nie dokończy rewolucji.

Tu właśnie rozchodzi się o niuanse, którymi musi się koniecznie przyjrzeć.

*

            Muzyka jest harmonią (byt), czyli jednością związków zachodzących między naszymi spostrzeżeniami, sensem zaś życia dysharmonia (niebyt), bowiem to, co jest harmonią otwiera się dopiero w pojęciu istoty śmierci (milczeniu), która będąc złem – w rozumieniu powszechnym – oddziałującym na emocje, niczym muzyka – implikuje pewne zastępstwo, czyli namiastkę tego, co mogłoby być potencjalnie osiągalne (dla umysłu niepoczytalnego), gdyby życie nie kończyło się tragedią!

*

            Muzyka zatem, która nas uwodzi bezpośrednio, jak chociażby Bach, w dużej mierze populistyczny – komercyjny, do cna wyrażająca związek z harmonią, składająca jej hołd bezwarunkowy w wielu melodiach znanych powszechnie, czy to w postaci Ave Maria – odgrywanej na ślubach, czy w sonatach fletowych lub innych, ale także choćby w marszu żałobnym Mendelssohna lub czterech porach roku Vivaldiego jest aktem zwykłej goryczy, znajdującej upust w atrofii wolności. Dowodem kolejnym niech będzie muzyka Mozarta, która z uwagi na ilość alikwotów – związków harmonicznych wykorzystywana jest do leczenia – taka uboga terapia dźwiękiem – nieszczęśników w szpitalu psychiatrycznym, których życie jest stracone in toto, gdy zajmują się nimi tak nieudolni lekarze.

*

            Dla zrozumienia tego, o czym mówię należy pojąć strategię nie moją, lecz wszechświata. My, owszem, poszukujemy harmonii, lecz ona się nam wymyka każdego dnia jako coś nieuchwytnego, nieschwytanego. Im bardziej próbujemy ją złapać, tym silniej odsuwa się od nas, ucieka nam, bowiem gdyby muzyka cokolwiek uczynić w naszym życiu dobrego, już by to uczyniła, jak zresztą religia.

*

            Chodzi zatem nie tyle o to, by muzykę deprecjonować, lecz by nadawać jej kształt ujawniony w formie dość, że tak to ujmę, nieprzystępnej, skomplikowanej, zaawansowanej, czystej formy, która nie może się mieścić w zakresie przynależności do jakiegoś nurtu lub schlebiania pewnym nastrojom widocznym w unaukowieniu muzyki, czy także jej upowszechnieniu. Widzimy to bardzo często, gdy organizowane są konkursy muzyczne – np.; Chopinowski, gdy rzesza szympansów, pozostających poza swoją godnością, staje do jawnej rywalizacji o to, kto wyrazi lepiej uczucia Chopina w muzyce, lecz nie swoje uczucia.

Jak można pozwolić na to, że kultura pozostaje obojętna na ten gwałt?      

Można, przy założeniu, iż niezrozumiałe są społecznie zasady ruchu twórczego, zaś idea nie idzie w parze namysłem nad realizacją wolnościowego praxis.

*

            Gdy zaś muzyka uznana zostaje świętą – instancją wartości – posiada swoje instytucje, cieszy się jakąś społeczną aprobatą, to natychmiastowo powstają zjawiska przeciwstawne. Jest to sprowokowane w prostej linii łamaniem prawa, o którym mówię, a skutkuje, chociażby tylko w XX w. pojawieniem się nowej muzyki, o której pewien, znany mi osobiście, nauczyciel ze szkoły muzycznej powiedział, iż jest diabelska. Może to być zapewne Iron Maiden, Jimi Hendrix, czy Metallica; nie ma to znaczenia, lecz jednak powstają (zjawiska) z racji tego, iż obieg rzeczy obiektywnych nie jest wizerunkiem dostatecznie przekonującym, by uporządkować rzeczywistość do tego stopnia, by pozostała uległa prawom narzuconym odgórnie – bowiem takie zamierzenie przyświeca determinacji, o której tu mówimy. Dlatego to, co uznane zostało za święte jest także diabelskie bez względu, gdzie i w których obszarach wzbudzi aprobatę.

*

            Muzyka zaś, o której mówię i myślę pozostaje w ukryciu. Nie pozwala się złapać ani naśladować, niczym w filmie Jarmusha: „Tylko kochankowie przeżyją”. Jest wystarczająca silna, by zarobić na chleb!!!, lecz nigdy nie będzie tak silna, by stanąć w świetle reflektorów i splendorowi sprzedać duszę. To muzyka samego życia, brudna – czysta, niepokojąca, nieschlebiająca, adekwatna do nastrojów społecznych, którymi włada niemoc. Ta muzyka leczy serce, lecz ciężko ją spotkać, bowiem ciężko odszukać w gąszczu nieistniejących tworów prawdę autentycznego przeżycia miłości.

            Ci, którzy poznali taką muzykę, być może w paryskim metrze lub na bulwarze w Gdyni, wiedzą, iż dotknęli prawdy, świętej czułości. Dalej mówić nie trzeba, bowiem wszystko, co wyniesione do góry, ginie natychmiast. Szukać do utraty tchu.

*

            Najlepsza muzyka to taka, która prowadzi nas przez ciszę, jest subiektywna i nie służy zdobywczemu wyobrażeniu, a gdyby tak się stało, natychmiast zwróci przeciwko sobie.

*

            Tak mało się dziś o tym mówi, że sensem życia jest pozostać w ukryciu, w brudzie, a wszystko, co nam daje przywilej życia, to pozostać bez niczego, bez aprobaty dla nas samych, dla naszego przybycia, bezgranicznie… niemal jak Paul Gauguin, lecz nie Chrystus, który obiecywał i zwodził ludzi zbawieniem.

*

            Słusznie, iż Gauguin mianował się Chrystusem – krytycy sztuki i historycy coś o tym wiedzą, bowiem poszedł sam, do końca, nie rozpętując żadnej wojny i kultu przemocy. Duma jego poznania miała do tego prawo.

Wziął swoje życie i bezgranicznie rzucił w kocioł miłości. Że jej nie pojmował do końca, to nieważne. Nie musiał pojmować i rozumieć, jeśli chodzi o wybór jego życiowych partnerów. Nie w tym rzecz, żebyśmy byli święci i czyści – bez skazy, lecz w tym, by pojąć, iż jako ludzkość powinniśmy dojrzewać w miłości, gdzie każdy stan przeżywany obiektywnie jest fałszywym i bluźnierczym. Tego Paulowi zarzucić nie można, o nim mowa, bo akurat przypomniał mi się jego żywot. Nie można go było naśladować, bowiem tylko on posiadł moc, by nieść swój krzyż, dlatego nie był sprzedawcą wolności, dlatego nie śpiewał piosenki haj li….

*

            Nie wolno dzwonić kluczami tajemnic. Staszek Lec.

*

            Podstawowym założeniem „Filozofii miłości” per saldo było stwierdzenie, by nikomu nie było wolno narzucić z góry przyjęcia aksjomatu uczestniczenia. Twoje prawo (moralne) jest ważne, o ile prawo to nie umniejsza kwestii godności. Jeśli nie umniejsza kwestii godności, to zwraca się obowiązkowo przeciwko wspólnocie, która jest wdzięczna za przybycie posłańca prawdy, czyli mesjasza. Mesjasz mówi nam o tym, czego nie widzimy lub co wypieramy, przeciwdziała dlatego potrzebie zdogmatyzowania rzeczywistości i unicestwieniu miłości, do czego jesteśmy zdolni w każdej chwili. Jest wybawcą.

*

            Muzyka jest tylko nieznaczącą śmiercią wstydu, bowiem tam, gdzie powstaje dom, nie ma muzyki, nie ma litości, tam, gdzie rodzi się miejsce jest za to ból ciszy, przerażający i nawet nikczemny sam w sobie, pustka krocząca przez ciemność, zgryzota i dysharmonia; próbująca się pozbierać nędza własnego istnienia, zebrać w kupę swoje rozbite części, poskładać, aby nie umrzeć. Lecz właśnie ten moment jest katastrofą dla Ja, które nie wie, że wszystko, co jest istotą rzeczy, spoczywa poza nim samym. Ja nie istnieje, ale to właśnie Ja płacze w muzyce, jest zamknięte w iluzji harmonii – cywilizacji porządkującej i skomlącej. Dźwięki przeszywające duszę nieszczęśnika dają mu możliwość wytrwania. Są jak modlitwa, wspólne wszystkim, oddziałującym na zmysły chorego na życie zwierzęcia. Utopijnie zakochanego w sobie, bezgranicznie pogrążonego we własnej postaci, w uczuciach, które nie znaczą nic dla wszechświata, bowiem wszechświat jest niczym skała – surowy i twardy; albo pozbędziesz się swych emocji, powiada, albo poniesiesz klęskę, a wszystko to odbije się w muzyce, która jest omamem. 

*

            Powstrzymanie tego, co wyrażają emocje jest kluczem do zrozumienia tajemnicy życia, bowiem jesteśmy tu tylko po to, by dawać miłość, która opiera się jeno na krzywdzie i cierpieniu, gdyż zło i dobro idą w jednej parze, zaś rozpacz i żal wywołane przez stratę, jakiej doświadczyć musimy (stracić siebie!) odbiera nam natychmiastowo siły i moce twórcze, jakie miłości towarzyszyć muszą z konieczności. Troska jest bezwzględnym budulcem idei, która swój habitat odnajduje poza światem zewnętrznym.

*

            Wszechświat jest tylko cyrkiem, gdzie jedno co warto zrobić, tańcząc na arenie błaznów, to poczuć, czym jest miłość, która nie jest wcale – jak sądzą niektórzy – determinowana przez śmierć. Nie ma bowiem obowiązku narzuconego z góry. Nikt przecież nie przychodzi, by nam układać życie (oprócz kochających rodziców, kościoła, psychologów i polityków), nie ma odgórnych zasad dotyczących tego, jak żyć. Życie nie jest bezpośrednio zatem zdeterminowane przez siły, czy moce wyższe.

Wola.

*

            Wola jest możnością istnienia. Wola wybiera wolność, gdy rozumie absurd życia, gdy pojmuje, iż tylko rzuceni w świat totalnej niedorzeczności i obłudy, jaką serwuje nam świadomość, jedyną drogą ucieczki z więzienia jest wolność, która z miłością i samotnością kroczy dumnie uliczkami metafizycznego krajobrazu. Wolność oddaje zatem ster niepokojowi, aby ocalić resztkę godności, która nie występuje w naturze. W naturze bowiem nie ma wolności, przeto wszystko, co idzie torem zmysłowości nie zna wolności i miłości, o jakiej mówimy, tylko kwantowe – w tym wypadku – powiązanie.

*

            Wytworem metafizycznego, elitarnego umysłu jest idea. Święte prawo ludzi wolnych i dumnych, którzy z wielkim podziwem przyglądają się porządkowi świata, że tak skrzętnie podjął zamysł nad uzasadnieniem miłości i troski, gdyż nie mogły one być rzucone bezpośrednio na stół obyczaju, aby nie uczynić szkody jednostce, która tym bardziej jest godna siebie i niezdolna do stosowania przemocy, im bardziej pokonuje drogę do odnalezienia własnej cnoty. Dopiero po czasie przychodzi przeświadczenie, iż owe pozorne narzucenie – determinacja, której przyświecać miałby jakiś diabelski plan, nosi w sobie zamiar sensu stricto egalitarny, bowiem tylko w ten sposób każdy osobnik na ziemi może poczuć, czym jest święta czystość, uchwycić sens absolutny, by następnie odejść, zostawiając innym, którzy nadejdą po nim, możliwość afirmacji męstwa, które musi zostać wydobyte z jednostek tworzących wspólnotę w procesie socjalizacji.

*

            Świat się skończy i zacznie od nowa, bowiem ostatecznym rozwiązaniem naszych problemów jest uchwycenie harmonii, czyli zamilknięcie. Śmierć zatem nie jest rzeczą straszną ani okrutną. Jest zapomnieniem, bowiem tylko poprzez zapomnienie można odnaleźć istotę rzeczy samej w sobie, która obraca się w pustce bez końca.

*

            Jest groteską, być może. Lecz tylko od nas zależy, czy zdecydujemy się zaufać czemuś tak szalonemu jak idea, którą zawsze kieruje się człowiek kochający. Idea życia, która ze śmierci robi doskonały interes, aby odwadze nadać znaczenie szczególne i odwzajemnić troskę samotności i śmierci, które o każdej porze proszą nas o uwagę. Nikt nam bliższy w życiu nigdy nie będzie.

*

            Dopiero, gdy uda się nam uchwycić błogość istnienia, przyjmujemy z radością ciężar życia – krzyż własny, nie mając pretensji ani do śmierci, ani do bożka, że nam tylko tyle dano wolności, bowiem więcej zaiste nie potrzebujemy. W życiu na reprezentację wolnościowego praxis jest aż nadto czasu, zaś ten komu nicość nie straszna, bowiem tylko idea miłości przezwycięża nicość – właśnie poprzez niebyt – nieistnienie dla zgiełku – odczuwa spokój pośród niepokojów i bezdroży, śmiejąc się szaleńczo, iż poznał smak najlepszego chleba i wina. Znalazł się w miejscu poza muzyką, gdyż muzyka determinuje zażyłość, jakiej kosmos się nie domaga, ba, gardzi nią.

*

            Zażyłość jest tylko wstydem własnej niemocy.

*

            Miejsce, o którym mówimy, znajduje się poza muzyką. Muzyka nie jest najwyższą ze sztuk. Najwyższą ze sztuk jest tylko metafizyka, subiektywna, jako że wolność jest i musi taką pozostać, miłość pozwalająca jednostkom w organizacji kontemplować swoje wyobrażenie – przejaw ruchu twórczego z dala od przywileju zaanektowania. Forma wyboru wolności pozostaje dlatego poza zasięgiem wszelkiej naukowości, eo ipso psychologia kłamie. Musi kłamać, żeby zarobić i uzasadnić, że w ogóle coś robi, choć nie robi absolutnie nic. Ustala jedynie hierarchię i władzę nad zwierzęcym umysłem, jest przeto tylko organizacją, która nuci znaną już Państwu piosenkę. Działanie to można określić śmiało pozorami wolności, które chętnie przyjmą nieszczęśnicy poszukujący ratunku, a gdy wyczyszczone zostaną im portfele zostaną tym – dokładnie – zerem, jakim zresztą byli, gdyż się uwieść pozwolili. Zasady są takie same, jak wówczas, gdy padamy ofiarą nieuczciwej dziewczyny – chłopaka – przedsiębiorcy etc. Ten bowiem, kto nas nie pragnie wykorzystać, zawsze wystąpi przeciwko nam, by nie poniżać nas swoją niepewnością i także wewnętrzną nędzą oraz spustoszeniem.

*

            Jeśli bowiem miłością jesteś tylko ty sam, aby przeciwdziałać wszelkim formom tworzenia grup stosujących przemoc, a przy tym zmuszony jesteś, niejako ex officio w przywileju wolności, wskazać w strukturach organizacji białe plamy aksjologiczne, by wspólnota mogła dzięki tobie i ku twojej chwale dojrzewać w dobru i miłości, nie może być mowy, by ktokolwiek ingerował w twoją przestrzeń psychiczną – niczym mechanik w samochód – narzucając tobie określone w imperatywach ludzi ułomnych rozwiązania dotyczące ruchu wolności – pojawiają się zawsze z powodu rozpaczy nawarstwionej w przestrzeni psychicznej – bowiem owa ingerencja zawsze będzie prowadzić do zniewolenia ciebie i pozostawienia w matni, z której wydobyć możesz się tylko sam. Przeto najlepszym rozwiązaniem jest ludziom nie utrudniać wyłonienia ich bogactwa na tle grupy społecznej, pozostawać w oddaleniu – w dystansie, dawać za to przykład, iż jesteśmy ludźmi odważnymi, szlachetnymi; idącymi sami, bo prawda musi iść sama, zawsze. Gdy prawda idzie sama, wiadomo, że umiera sama,  a skoro ruch wolności jest wyborem własnej śmierci, nie może nosić znamion wyzysku. Jest, powiedzieć prosto, czysty. Podstawowym problemem psychologii jest zrozumienie, iż nie rozwiąże problemu wolności w sposób obiektywny – nigdy – gdyż śmierć nie ma podłoża obiektywnego, jak to było już mówione na kartach „Miasta dusz”, eo ipso upada cała dyscyplina, niczym domek z kart, jako bezskuteczna, ale także uzurpatorska, jako zdeterminowana, do czego się przecież nie przyzna. Wystarczy jednak zakomunikować jej frywolną błazenadę, by od razu przekonać się o słuszności mych słów.

            Wiedza przeto musi szukać poparcia obiektywnego i znajduje je wśród zniewolonych błaznów, którym się wydaje, iż ktokolwiek rozwiąże ich problemy. Gdy pojawia się ofiara, musi pojawić się kat. Jak widzimy kat się pojawia, bo jest nim np.; Mateusz Grzesiak. Nicpoń. Wstyd, ale na życzenie zmysłowego szaleństwa.

*

            Muzyka jest bezgraniczną potrzebą zwrócenia uwagi jednostek we wspólnocie na podziw skierowany ku <mnie>, w jakiejkolwiek formie. Przeto jest jedynie rozpaczą, która nie może oddać miłości swych mocy, bowiem je powstrzymuje. Miejsce zaś poza muzyką bliższe jest pomrukowi zwyrodnialca niźli harmonii. Wszechświat jest brudny i krwawy, bezceremonialny. To stan katastrofy powstrzymującej każde z uczuć, które wyrywałoby się do inicjacji swej nędzy, a w istocie tępiący je w zarodku. Nie grają tu marsze zdobywców czy upadłych, piękne melodie lub zawzięte wycie szaleńca, walce, tanga czy nawet muzyka Pink Floyd, którą wysłano w kosmos, jak mi wiadomo, tylko po to, by się ośmieszyć, bowiem żadna cywilizacja nie zwróciłaby uwagi na ów pretensjonalny wybryk i żadna nie zwróci. W kosmosie nie ma podbojów ani trywialnej zażyłości ułomnych, żadna świadomość zbiorowa istniejąca we wszechświecie nie przetrwa, gdy działać będzie pod dykt determinacji, jaką uczucia muszą wyrażać; żadna także nie napotka życia, jeśli ich występek skupi się na uczuciach partykularnych, niskich i płytkich niczym nieznaczący materializm.

*

            Kosmos to zimna troska, etyka surowa, lecz piękna, nosi w sobie piętno bergsonowskiego trwania i ruchu jednocześnie. Zamyślenia – koncentracji i pokory, a także twórczych inicjatyw skupiających się na pogłębianiu rozumienia dobra poprzez zło i cierpienie. Krajobraz ten nie znosi przepychu, dlatego brzydzi się materializmem, niczym cela mnicha. Z tego też powodu stosunek pierwotnej treści psychicznej do materializmu, czyli do tego co zewnętrze ma niewielkie znaczenie afektywne. Jest kompletnie pozbawiony złudzeń, dlatego ci, którzy byli w kosmosie stają się inni, niektórzy zaczynają pisać wiersze, lecz większość traci absolutnie zainteresowanie doczesnością, bytem samym w sobie, walczącym o przetrwanie.

            Im bardziej boimy się życia, tym silniej je chronimy, przeto odebrane nam zostaje to co jest miłością in concreto, zaś substytucja, która rodzi się w tej postaci jest niczym rak, zły – nowy twór ubogich myśli i czynów, płaczów, lamentów i grymasów pod przykrywką radości jak na sylwestrowej zabawie, która wysyła w kosmos sygnał jeden: Jesteśmy cywilizacją małp, od których trzeba się trzymać z daleka. Jak najdalej tylko można. Takie są słowa proroka, który nocą przychodzi do mego ogrodu, siadając zaś na starym kamieniu, milczy.

*

            Wszechświat nie jest zdeterminowany, lecz jego potęga przytłaczająca. Kto ulegnie pokusie zdobycia go, już stracił wolność, nie podjąwszy nawet działania w tym względzie. Potężna myśl może jedynie zwrócić się ku wolności, w zakres życia zmierzającego do niebytu – poza celebracją istnienia zniewolonego przez biologię i fizykę, które są niczym muzyka. Uwodzą, gwałcą, mordują.

*

            Trzeba podjąć trud, by zbadać wszystko, co nas otacza, lecz nigdy nie można pozwolić, by świat zewnętrzny determinował nasze życie, a jeśli zwierzęce ego tak bardzo pragnie supremacji, bowiem każdy akt uwodzenia jest niczym syreni śpiew – skowyt emocjonalnego skrzywienia objawiający się chorej psyche jako znak jej zbawienia – tak działa zwodniczy bożek czy raczej szatan, niechaj ginie, bo nie zasługuje na to, by żyć.

*

            Muzyka nie ma w sobie siły, by myśli głębokiej przeciwstawić swój oręż, przeto kona krocząc drogą iluzji światła. Żaden ze stanów, które wyraża muzyka nie zna miłości, bowiem miłość święta nie mieści się w emocjonalnym uniesieniu, lecz czystej pustce, do której powraca, gdy tylko próbuje opuścić matnię. Gdy tylko próbuje się wyzwolić z pustki, zaczyna zawodzić – łkać, temu zaś muzyka składa hołd. Jedynym dlań ratunkiem jest zimna forma, otworzona w wielodźwiękach poza muzyką, brudna forma głębokiej troski, niczym rzeźby mistrza Giacomettiego.

*

            Po co żyje to zwierzę ludzkie? Domaga się estymy, uwagi. Nawet moralności, ale tylko takiej, która w żadnym razie nie zwróci się przeciwko niemu. Tym jest w istocie fałszywa etyka i moralność głupców, którzy szukają spokoju. Chcą jedynie akceptacji dla swego wynaturzonego bycia. Łajdaczenia się w kotle ohydy i codziennego gwałtu, które jest gwarancją powodzenia w świecie ludzi umarłych. Żre to, rozmnaża się bez celu, pozostając permanentnie w lęku przed samotnością, która mogłaby przynieść jakikolwiek pożytek ludzkości. Z samotności bowiem rodzi się czysta miłość, a ten, kto ma ją za siostrę mroku – śmierci, postradał zmysły. W samotności bowiem człowiek dostrzega swą brzydotę, brzemię najbardziej oczywiste dla ewolucji, by zmusić huncwota do roboty nad – ze sobą. Gdy się delikwent przekona o swym brudzie, nigdy nie podniesie ręki na świat, jeno odda mu siły twórcze – życiowe moce, by go ubogacić. Ze wstydu nad sobą. Jeśli jednak brud, który dostrzec musi, będzie zbyt nikczemny i druzgocący, niechaj nie zechce żyć, niechaj kona.

*

            Nikt nie wymusza potrzeby życia, lecz nikt także nie powinien pozwolić na bezwiedne panoszenie się złoczyńców, zatruwających innym życie, psujących wszystko, co tylko można. Małpy – tym są ludzie – zwierzęta najpodlejsze. Pojawiają się z pistoletem w ręku, karabinem, z uśmiechem, wałęsają się, życzą, śpiewają, krzyczą, porządkują, marudzą, obciągają i wypinają dupy, byleby ugrać dla siebie przywilej istności, lecz nie zdają sobie sprawy, iż nic nie znaczy ich życie. Jest, bez szaleństwa, kompletnie bezsensowne. Nieznaczące, byle jakie i mdłe jak oni sami. Ich wszelkie projekty tzw. twórcze wołają o pomstę do nieba, wyzyskują bowiem każdego jak tylko mogą, gwałcąc wszystko, co tylko można. Kultura upada, zniszczona przez łajdacki system pomyleńców, którzy z urokiem metafizycznego krajobrazu niewiele mają wspólnego. Wszystko zaś winno iść torem twórczego instynktu, który zawsze będzie burzył powszechny porządek, jako zarzewie brudu i ciemnoty. Każda tkanka kultury, która przesiąknięta jest syfem absurdu schlebiającego ludzkiemu podziwowi powinna być ustawowo zakazana. Życie bowiem niosą ci, którzy nie przynoszą zguby, a zatem występują przeciwko wszelkiej formie opresji obiektywnej zażyłości, z której rodzi się rywalizacja i marazm. Zbierzemy tego żniwo, bowiem bezmyślność jest dziś naturalnym obrazem świata. Świata zepsutego. 

*

            Każda bowiem heteronomiczna siła jest patologią i owe jednostronnie zaadaptowane umysły – orientacje światopoglądowe są zawsze zdeterminowane, brną przeto do zagłady na mocy zrządzenia losu – prawa śmierci, gdyż konieczność – którą wyraża umysł wszechstronnie rozwinięty – pozostaje poza zasięgiem ich możliwości, bowiem nie znajduje związku z obiektywnym uzurpatorstwem – tradycjonalizmem, które jest przyczyną udręk świata od zarania dziejów. Rozbić cywilizację ludzką na części pierwsze. Życie obiektywne musi być zniszczone, inaczej czekaj nas zagłada.

*

            Kto szuka swego odbicia w drugim jest zdrajcą wolności i kłamcą oraz tylko zwierzęciem – pretendującym do rangi bycia człowiekiem.

*

            Hitler jest postacią przebrzydłą, ale nie zasługuje na to, by go oczerniać in toto, jeśli na krytykę nie zasługują zjawiska, które nierozpoznane trwają sobie w najlepsze ciesząc się wciąż nowym powodzeniem, czy poparciem. Napoleon i Józefina to szuje, podobnie jak Churchill czy papież, królowa czy król itd., lecz nie Giordano Bruno, Diogenes z Synopy czy Janusz Korczak. Od nich powinniśmy uczyć się miłości. Ich życie nie nosiło znamion determinacji. Konieczność to coś więcej, niż ktokolwiek mógłby sądzić.

Powiedziałem tyle ile chciałem, co nie oznacza, iż powiedziałem wszystko.

(fragmenty książki Miasto dusz)

Jerzy Kaśków – Miasto dusz (5)
QR kod: Jerzy Kaśków – Miasto dusz (5)