Pokój gościnny
Szary gołąb kołuje nad ruinami.
Odrzutowiec zmierza do bazy.
Chłopiec taszczy niebieski kanister z ropą.
Śpiewa do ptaka.
Gdzie mam iść?
Nie mam przecież domu.
Kiedyś miałem dom,
ale przyszli goście
i już zostali.
Gdzie mam iść?
Prowadzi nas przez wioskę.
Tu kogut. Tam sterta butów
przed zaciemnionym domem.
Siadamy na pomarańczowych poduszkach.
Dzieci przynoszą nam herbatę i chleb.
Nic im nie kupiliśmy, szkoda.
Mam nadzieję, że my będziemy wiedzieli
kiedy sobie pójść.
Adhan
Rozbłyskują światła bazy.
Wzbierają głosy.
W przestrzeń płyną słowa modlitwy.
Słucham, lecz nie przynależę.
Wysyłam i swój głos.
Chcę sprawdzić czy mnie tu chcą.
Góra na horyzoncie przesłania wszystko.
Dziewczynka w czerwieni wpatruje się we mnie.
Góra nie porusza się ani na milimetr.
Mój głos zanika. Nie potrafi znaleźć
dla siebie miejsca w obcej melodii.
Noc łypie sierpem księżyca.
Pierwszy strzał
Był taki dzień
kiedy odgłos strzału przeszył góry.
Wybrzmiewał i dudnił.
Dzieci z wioski
wybiegły ze swoich domów
żeby zebrać to, co zostało.
Dziś
ich oczy wpatrują się w nas
z siłą światła.
Podchodzą bliżej
nawołują się nawzajem
zbierają się na poboczu drogi.
W rękach trzymają proce
żeby nas ukamienować.
Chłopiec
Chłopiec mówi, Chodź za mną.
Idziesz za nim przez ulice starego miasta.
Mijacie namioty, przebijacie się
przez mgłę i smród odchodów.
Uśmiechnij się do niego. On uśmiecha się do ciebie.
Prowadzi cię obok drewnianych bud
i otwartych rynsztoków. Lepiej w nie nie wpaść.
Stawiaj stopy w wydrążenia po jego krokach.
Dziury po szrapnelach tworzą
w ścianie mapę świata.
Docieracie do olbrzymich drzwi.
Chłopiec odwraca się, Chodź za mną.
Młody chłopiec tuż przed twoją twarzą,
każda strata odciśnięta na jego obliczu.
Idę za tobą, wchodzę.
Stawiam stopy na twoich śladach.
Wiersz
I zamiast muzyki zabrzmiał dźwięk płaczu
I odeszłam, trzęsąc się, tuląc twarz w ziemi
I dźwięk płaczu zagłuszył słowa i języki
I ciemne zmierzchy nadeszły o brzasku
I zawodzenie niosło się od strony wioski
Martwe czołgi
Na brzegu rzeki Pandższir
zaśniedziały kadłub
wyrzucony przez przypływ
trzydzieści lat temu.
Cisza jeśli nie liczyć odrętwiającego wiatru
i dzieciaków bawiących się procami
w wojnę.
Spalonym drzewom jakoś
udaje się odrastać.
Blada trawa
kolonizuje żelastwo,
które będzie tu rdzewiało i czekało
aż znów podniosą się wody.
Baza lotnicza
Konwój mija bramę.
Mężczyźni i kobiety ukryci za lustrzankami
mierzą z karabinów w kierunku równiny.
Piasek jak deszcz zacina w twarze
dzieci w łachmanach
stojące na poboczu drogi.
Niektóre z nich decydują się
podejść bliżej.
Dolar psze pana, dolar psze pana.
przełożył Sławomir Kuźnicki