Bo kupa była słonia

          Tata z mamą popili przedwczoraj. Była sobota i ukrop lał się  z nieba. Zaczęli już po południu. Ja grałam na tablecie w jakąś głupią grę. Pili wódę. Ja wodę mineralną niegazowaną. Mieszkamy na czwartym piętrze nowego bloku. Sąsiedzi są różni, ale potrafią wkurwić nawet mnie, chociaż jestem wyjątkowo pokojowo nastawiona do świata. Najbardziej jednak wkurzają mnie rodzice. Wlewali w siebie wódę od popołudnia do zmierzchu. Mama pierwsza odpadła i runęła w łóżko, tata ma mocniejszą głowę i jest chromolonym pisarzem, przynajmniej tak mu się coś zdaje. Zasiadł za swojego lapka i zaczął rąbać w klawiaturę. Muzyka od popołudnia dudniła w salonie, gdzie chlali rodzice, a potem tata pisał. Tu robię skrót, bo nic się nie działo, nawet muzyka przestała szaleńczo łomotać, tylko trochę zalatywała starzyzną. Grałam całą noc do rana, jak ogłupiała.

          Zdrzemnęłam się na dwie godziny nad ranem. Obudził mnie tata swoim barytonem skierowanym w kierunku muszli. Był zadowolony. Zapił piwem... Mama obudziła się i pobiegła prędko do łazienki w tym samym celu. Brzydziłam się nimi trochę. Co stało się potem, wydaje się być niegodnym opisu na moim blogu, ale co tam, ostatecznie mogło być gorzej.

          Drzwi miałam uchylone, tak że słyszałam wszyściuteńko. Tata postanowił pochwalić się mamie swoją nocną pisaniną.

- Zobacz, co napisałem.
- Zaraz, muszę napić się wody.
- Masz tu wodę. Napij się.
- Ojej, woda. Co znowu napisałeś? Długie?
- No.
- To może zrobię najpierw kawę...
- Kawę i co? Jeszcze. Chcesz się wykręcić? Co?!
- Nie podnoś głosu. Młoda śpi.
- No to niech śpi. A ty czytaj. To genialne, tak mi się widzi. Dawno nie napisałem coś tak porywającego...
- … i głębokiego? - wpadła mu w słowo.
- A żebyś wiedziała. Głębokiego.
- Jak się nazywa?
- No to zobacz w końcu.
- Ale ledwo żyję. Za godzinę, jak mnie kac już nie będzie tak męczył.
- Czytasz? Czy nie czytasz?
- A nie czytam. Chce mi się pić.
- Czytaj, bo mnie cholera bierze. Będziesz pierwsza...
- Aj, pierwsi będą ostatnimi.
- Nie wiem, ale mnie kurwica bierze i żałość. Czytasz?
- No jak to się nazywa...? Zaraz spojrzę. Acha. „Kupa słonia”. Ha ha ha ha haaa!!! - mama roześmiała się euforycznie.
- Co się śmiejesz, głupia?! To poważne opowiadanie.
- To może ja zrobię kupę i przeczytam po tę Twoją Kupę?
- Co?! Czytaj, Ty! Ty! Ty!
- No co?! Zwariowałeś czy co?! Daj mi spokój. Idę się wysrać.
          Nie wiedziałam co się działo, ale domyśliłam się, że tata wtedy wyjął parabellum z szuflady biurka. Usłyszałam krzyk matki i wrzask ojca.

- Czytaj!
- Ratunku uu uuu!
          Błyskawicznie poderwałam się z łóżka i pobiegłam do salonu. Zastałam tatę w idiotycznej pozie ze starą pukawką przy skroni mamy. Wybuchnęłam śmiechem. Nagle ojciec zrobił się mały, mama wielka, a ja, ja spytałam tatę najdelikatniej jak mogłam: A co zjadł ten słoń?

- Teraz to już nie ważne – odpowiedział tata zmętniałym głosem.

          Wstyd mi za nich. Jeśli nie chcecie tego czytać, tego co tu piszę, to nie podlizujcie mi się, chłopcy i dziewczyny. Ja piszę głównie dla siebie i nie wiem, czy chcę być pisarką, może zostanę chemiczką? Pa.


6 stówek plus pizza

- Kry kry kry – zamruczał mechanik samochodowy.

        Zapierdalał pod maską Lancii dwie i pół godziny. Było zimno. Właściciel samochodu jarał jednego papierosa za drugim. Leonowi chciało się jarać pod tą cholerną landarą, ale prawie nie palił,żeby jak najszybciej skończyć z ta cholerną robotą i mieć z głowy delikwenta.

- I jak? Gotowe w końcu?, bo zimno kurewsko, szefie.
- Jeszcze chwilę, szeefie – przeciągle odpowiedział mechanik spod samochodu.
- Was? - popisał się znajomością niemieckiego właściciel Lancii.
- Arbeiten – odpowiedział Leon.
- Szyn. Bo żona czeka, mam ją zabrać do lekarza.
        Leon nie odpowiedział. Był głodny. Miał ochotę na pizzę. Robota jednak postępowała. Gość się denerwował, chodził tam i na powrót przy warsztacie. Był ciepło ubrany, ale mruczał pod nosem i klął.

- Jest tu w okolicy restauracja? - spytał w końcu klient.
- Pizzeria.
- A gdzie?
- W lewo i za rogiem – odpowiedział mechanik i w myślach dodał „skurwysynu”.
- To wy tu róbcie, a ja posiedzę tam. Proszę zadzwonić, jak skończycie.
- Yhm.
          Klient polazł do pizzerii. Leon rabotał i szło mu lepiej.

- Skończone – wymamrotał.
          Posprawdzał jeszcze wszystko jak należy i wreszcie zapalił skręta. Dym uniósł się w powietrzu. Pomyślał, że tamten jeszcze nie zeżarł swojej pizzy i postanowił zadzwonić doń za chwilę. Sprawdził fejsa. Miranda była na czacie. Zagadnął. Po chwili odpisała. Miała dobry nastrój, pewnie przyćpała, pomyślał. Nie lubił tego jej ćpania, ale była niezła, niezła sztuka.

          Zadzwonił do facia od Lancii.

- Już kończę pizzę, zaraz będę.

          Po jakimś czasie przylazł.

- Mam tu kawałek pizzy. Wypasiony. Jeszcze ciepła.
- Acha. Dziękuję.
- Tak jak się umówiliśmy?
- Roboty było więcej – postanowił zedrzeć z gościa – Stówa dodatkowo.
- Drogo. Gdyby nie ta pizza, to bym wam nie dał tyle. Lepsza niż flaki. Macie tu – wyjął z portfela plik banknotów.
- W porządku – Leon schował pieniądze do kieszeni spodni.
          Klient wsiadł do auta. Odpalił silnik, przygazował, ruszył.

          Pizza jeszcze nie wystygła zupełnie. Była wyśmienita. Nawet się trochę zdziwił. Zeżarł.

          Sprawdził co na fejsie i odpisał Mirandzie. Pojawił się następny delikwent. Był podenerwowany. Wysłał go od razu do pizzerii, a sam ochoczo zabrał się za grata. W radio zaczęła się audycja muzyczna. Zasłuchany oddał się robocie.

Pies na kury

          - No szto, sabaka? Ile kur żeś podusił?
          
          Pucin sczeknął cztery razy. Wszystko się zgadzało. Matka znalazła cztery nieżywe kury. Leżały na ziemi i nie oddychały. Potem były sztywne, wieczorem. Czy się to komuś podoba, czy nie, Pucin jest mordercą. Pies Pucin.
          
          Wieczorem wykopałem spory dół za ogrodzeniem, od strony pola. Byłem przygnębiony. Było mi żal kur, które przecież nic nie zawiniły Pucinowi.
          
          Kury pochowałem we wspólnym dole. Pies Pucin znalazł się na łańcuchu.
 2-3 dni później sąsiadka, dobra znajoma mamy, powiedziała, żeby nie spuszczać na noc psa, bo podusił 10 kur dalszym sąsiadom. Ok. 5 rano.
          
          Zatkało mnie i zmartwiło, wprawiło w niedowierzanie. Akurat wstałem wtedy bardzo wcześnie. Pies był w budzie, dał się uwiązać. Wstałem przed budzikiem nastawionym na 5:30. Zamknąłem zatem Pucina zaraz po 5- tej, uwiązałem na łańcuchu po tym jak u nas podusił wcześniej nasze kury.
          
          Czy sąsiedzi chcą wyłudzić kasę? Dość to podejrzane. Co dalej, Pucin, z Tobą, piesku?
Jarosław Klejnberg – Trzy krótkie opowiadania
QR kod: Jarosław Klejnberg – Trzy krótkie opowiadania