Na Jamajce w latach 50. królowało mento. W tym czasie cała wasza trójka była dzieciakami. Jak wspominacie ten okres i jaką muzykę poza mento słyszeliście w czasach swojego dzieciństwa?

Keith: Vibe był dobry, bo pod koniec lat 50. narodziło się ska, które było pierwszym jamajskim gatunkiem muzycznym, dzięki któremu później było rocksteady i cała reszta. W tym czasie popularne było jeszcze calypso, ale nigdy nie zabieraliśmy się za to jako zespół. Poza tym to domena Trynidadu i Tobago, ale wciąż było grane wtedy na Jamajce. Jednak ska było naszą główną muzyką.

Anthony: Słuchało się też dużo amerykańskiego rhythm&bluesa. 

Keith: O tak. Słuchaliśmy Curtisa Mayfielda i takich grup jak The Drifters, które śpiewały piosenki o miłości. Na początku śpiewaliśmy też ich numery, aż nastało ska i zajęliśmy się tą muzyką na dobre.

Mówiąc o ska, to te spopularyzowało się w latach 60., a rok 1962 stal się najważniejszym wydarzeniem w nowożytnej historii Jamajki z racji uzyskania niepodległości. W tym momencie ska po prostu eksplodowało. Jak pamiętacie ten czas radości, kiedy Jamajka stała się niepodległym krajem.

Keith: Dokładnie tak. Wiesz, dało się to wszystko odczuć, bo mieszkaliśmy na Jamajce. W czasach uzyskania niepodległości ludzie słuchali ska i dla nas to też nie było nic zaskakującego, że ludzie tego słuchali.

Anthony: To był piękny czas w naszej historii. Uzyskanie niepodległości to bardzo radosny czas. W tym samym okresie rozkwitło ska, które było czymś naszym od początku do końca. Więc zajęliśmy się nim i celebrowaliśmy to, co się działo w jego rytm.

Joel: Celebrowaliśmy radość z naszego dziedzictwa. Rok 1962 to data, która wyznacza naszą wolność. Kiedy przyszło ska to pomogło tylko wzmocnić to uczucie radości. Pomogło lepiej nam to przeżyć i zapisać nowe karty w historii. Rok 1962 to rok naszej wolności.

Keith, cała historia rozpoczyna się w 1964 roku. Razem z Delroyem i Gilmorem założyłeś The Silvertones.  Czy możesz powiedzieć mi jak to wyglądało? Jak powstawała grupa? Dlaczego zdecydowałeś się, żeby założyć zespół i jak w zasadzie wyglądała wasza wczesna kariera wokalna?

Keith: O tak. Wtedy jeszcze się uczyłem, z resztą tak jak my wszyscy. Naszą bazą był róg ulic Wildman Street and Beeston Street. Było tam miejsce, gdzie sprzedawali komiksy. Siedzieliśmy tam wieczorami, kupowaliśmy je i czytaliśmy. Wtedy dochodziły do nas dźwięki wielu piosenek różnych grup jak The Drifters, które później śpiewaliśmy.  Pewien gość na ulicy powiedział: Hej, brzmicie naprawdę dobrze. Powinniście stworzyć zespół. Wzięliśmy to pod uwagę i poszliśmy z tym do naszego przyjaciela Rodiego. Kiedy nas usłyszał powiedział: Naprawdę brzmicie dobrze! Przyjdźcie jutro na Rum Lane. Mam tam miejsce, gdzie szkolę artystów w śpiewie i tańcu. Zjawiliśmy się u niego następnego dnia. Przymocował coś do kija, żeby wyglądało jak mikrofon i zaczęliśmy śpiewać piosenki popularnych grup. Ćwiczyliśmy w ten sposób ruch sceniczny. Powiedział nam, że robimy wszystko dobrze. Wtedy też zaczęliśmy próbować śpiewać numer True Confession z repertuaru Brooka Bentona.

Ćwiczyliśmy go przez całą noc, aż pewien Chińczyk, który miał piekarnię na rogu ulicy usłyszał nas, bo pracował głównie nocami. Pamiętam, że przyszedł do nas i powiedział: Dlaczego nie nagracie tej piosenki? Odpowiedzieliśmy mu, że nie jesteśmy jeszcze gotowi, na co on stanowczo powiedział: Mylicie się! Brzmi bardzo dobrze! Wtedy też zawędrowaliśmy do Duke’a Reida i jego Treasure Isle. W tamtym czasie Duke nie miał studia. Jednie Coxsone miał swoje Studio One. Zaśpiewaliśmy tę piosenkę chyba z pięć razy u Duke’a, a następnie poszliśmy ją jeszcze przećwiczyć w akompaniamencie piania. Gość, który grał na pianinie nagrał numer Easy Snappin’ (Theophilus Beckford). Mieszkał w Treachtown, więc poszliśmy z nim i ćwiczyliśmy tę piosenkę przez całą noc. Następnego dnia Snappin’ (bo tak nazywał Beckforda Duke Reid) przyszedł do Duke’a i powiedział: Panie Reid to jest naprawdę przebój! Pan Reid zapytał go: jesteś pewien? On stanowczo odparł, że tak.

Pan Reid zamknął swój sklep z alkoholem i poszedł z nim na górę. Powiedział wtedy: zagraj ten numer Snappin’. Kiedy ten go zagrał pan Reid powiedział: zagraj go jeszcze raz. Kiedy ten znowu go zagrał pan Reid krzyknął: zagraj go jeszcze raz Snappin’. Po kolejnym razie pan Reid powiedział: w porządku. Jutro go nagramy.

Nazajutrz zjawiliśmy w Studio One u Coxsone’a, bo w tamtym czasie Duke nie miał jeszcze swojego studia. Przy nagraniach brał udział Tommy McCook i grupa The Skatalites. Jednym członkiem z The Skatalites, którego wtedy nie było to Don Drummond, poza tym wszyscy pozostali członkowie grupy nagrywali ten numer. Wiesz Jackie Mittoo i wszyscy inni. Kiedy nagrali dziesięć numerów podczas tej sesji na zewnątrz zaczęło świtać, więc wszyscy doszli do wniosku, że na dzisiaj już wystarczy. Wtedy Snappin’ powiedział: panie Reid, jeśli nie nagrasz tego numeru to przepadnie ci hit. Wtedy Duke zapytał go: jesteś tego pewien Snappin’? On znowu odparł, że tak. Tommy McCook powiedział wtedy, że muzycy dzisiaj już więcej nie będą robić. Zrobił się już dzień i wszyscy chcą iść do domu odpocząć. Po rozmowach z Duke’m finalnie Tommy powiedział: w porządku, zrobimy jedno podejście. Jeśli naprawdę są dobrzy, to nagrają to od razu. Jeśli zrobią błąd wtedy przerywamy i idziemy do domu. W tamtych czasach nagrywało się na dwóch śladach. Na jednym nagrywała się muzyka, na drugim wokal, więc jeśli zrobiłeś błąd, to musiałeś zaczynać od samego początku. Zaczęło się naliczanie raz, dwa… i zespół zaczął grać. Nagraliśmy True Confession za pierwszym razem. Kiedy skończyliśmy to członkowie zespołu, którzy wcześniej nie chcieli już nagrywać powiedzieli Duke’owi, że to będzie przebój.

Wiesz co się stało? To był jedyny numer, który został nagrany podczas tamtej sesji, który stał się przebojem. Duke powiedział, żeby zanieść kopię tego numeru do RJR do Marie Gad, Jeffa Dixona i Charliego Babcocka, którzy byli prezenterami radiowymi. Przez następne trzy tygodnie True Confession było numerem jeden na Jamajce. Na ulicy, na której mieszkałem było chyba z pięćdziesiąt szaf grających i jeśli któraś z nich nie grała True Confession to znaczy, że była zepsuta. To prawda. Zapytaj innych.

Oczywiście, to przecież był wielki przebój i wciąż jest wielkim hitem.

Keith: Masz rację! To ciągle jest hit!

Joel: Będąc na Jamajce usłyszysz go praktycznie w każdą niedzielę. Mówię poważnie. Grają go praktycznie w każdą niedzielę.

Keith: To wielka radość. Wyobraź sobie sytuację, że nie mogłem spokojnie wyjść z domu, bo każdy chciał podejść i się przywitać i pogratulować. Czasem musiałem chować się w domu. Wtedy słyszałem tylko jak krzyczeli: widziałeś gdzie poszedł?. Nie dostaliśmy z tego tytułu jakiś wielkich pieniędzy. W ogóle wtedy zrobiliśmy to z miłości do muzyki. Dlatego mogliśmy nagrać tak wielki przebój, bo nagraliśmy go z głębi serca.

To było coś na zasadzie chęci robienia czegoś dobrego.

Keith: O tak! Poza tym inspiracje były bardzo pozytywne. Wiesz, siadaliśmy i rozmawialiśmy ze sobą. Ja mówiłem, że chcę zrobić to w ten sposób. Delroy czy Gilmore mówili, że mają inny pomysł. Byliśmy zjednoczeni i silni. Dzięki temu to wszystko działało.

A jak pracowało się z Duke Reidem? Krąży wiele historii od wielu artystów jakoby było on bardzo nerwowym człowiekiem. O tym, że przychodził na sesje nagraniowe z bronią, itd.

Keith: Duke Reid był policjantem. Miał ze sobą zawsze trzy pistolety. Zabierał je ze sobą na sesje, żeby straszyć artystów. Kiedy przychodził do studia zawsze kładł obok siebie długą strzelbę, a dwa pozostałe pistolety miał na pasku. Więc kiedy przychodziłeś na przesłuchanie albo nagranie to od razu rzucały ci się one w oczy. Bardzo lubiłem pana Reida, ale mimo wszystko bałem się go.

Wielu artystów mówiło, że kiedy przychodziłeś do Treasure Isle to gdzieś w tyle głowy miałeś to przeświadczenie, że on ma broń.

Keith: Dokładnie tak było.

Joel: To prawda.

Keith: Pracowaliśmy z nim sporo czasu, aż w końcu powiedział nam: The Silvertones to topowa grupa. Naprawdę nas pokochał. W tamtym czasie na szczycie byli tacy artyści jak Justin Hinds & The Dominoes, Alton Ellis & The Flames i The Paragons, ale pan Reid darzył nas największym szacunkiem. Dlaczego tak się stało? Duke Reid zbankrutował i bank zajął mu jego miejsce na rogu Bond Street, zabrali mu samochód i jego ciężarówkę. W momencie, kiedy nagraliśmy True Confession z miejsca wszystko odzyskał.  Dlatego tak bardzo kochał The Silvertones. Kiedy zbliżały się święta, wtedy rozmawiał ze Sportym, który w tamtym czasie z nim pracował. King Sporty niestety zmarł jakiś czas temu. Chcę nagrać kolejny przebój. Jaka grupa może go zrobić? Jak myślisz Sporty, która grupa może zrobić hit, w którym zakocha się cała Jamajka? Ten szybko odparł: The Silvertones! Są dobrzy, mają świeży polot. Wtedy nagraliśmy dla niego Midnight Hour. To był kolejny wielki przebój. Zagrali go z nami Ernest Ranglin, Lynn Taitt, Wire Lindo, Hugh Malcolm, Tommy McCook, Marquis i inni wielcy muzycy z The Skatalites. Kiedy przyszliśmy na sesję nagraniową i muzycy zaczęli go grać, to ten numer był za szybki. Wtedy też odłożyli go i nazwali ten riddim „Black Power”. Musieliśmy zacząć pracować nad tym riddimem od nowa i zwolnić go do tempa rocksteady. Kiedy wszystko zaczęło już dobrze grać i my zaczęliśmy śpiewać w tym momencie usłyszeliśmy dwa strzały w sufit, a następnego dnia studio było pełne wody (śmiech).

To był bardzo zabawny moment i ogólnie ta sesja była samą przyjemnością. Mam duży sentyment do Duke’a Rieda. Wiesz, że nigdy nie wróciliśmy wieczorem do domu ze studia bez koperty. Nie ważne ile by tam nie było, zawsze coś dostawaliśmy. Każdy. Nie tylko wokaliści, ale wszyscy muzycy. Dodatkowo jego żona zawsze dawała każdemu butelkę wina, bo jak wiesz mieli sklep z alkoholem. To była sama przyjemność. Nigdy nie narzekaliśmy, bo nie mieliśmy na co. Posłał po Fatsa Domino, żebyśmy mogli z nim koncertować, bo Midnight Hour stało się złotym hitem. Sprzedało się w ogromnym nakładzie. Wtedy pan Reid powiedział do Fatsa, żeby z nami grał. W tamtym czasie nie wiedzieliśmy, że jest chory. Graliśmy z Fatsem ten złoty przebój Midnight Hour i dużo rozmawialiśmy.

Któregoś razu poszedłem do pana Reida i zobaczyłem, że zaczyna gorzej wyglądać. Powiedziałem mu to, na co odparł, że wszystko z nim w porządku. Nie miałem pojęcia, że jest chory na raka.  Nie wiedzieliśmy wtedy, że rak może cię zabić. Nigdy nie wiedziałem, że pan Reid rozmawiał z Coxsonem, że jeśli kiedykolwiek coś mu się stanie, to ten musi wziąć The Silvertones pod swoje skrzydła. Pewnej nocy jak zwykle robiliśmy próbę i zobaczyliśmy jak podjeżdża niebieski Buick. Wysiadł z niego jakiś facet i zapytał: Czy jesteście The Silvertones?. Odparliśmy, że tak. Powiedział, że przysłał go pan Reid. Wtedy dowiedzieliśmy się, że pan Reid jest chory i ma nas zabrać do studia. Następnego dnia okazało się, że tym studiem jest Studio One. Przywitał nas Coxsone, który tam na nas czekał. Oprowadził nas po studio i zorganizował nam zdjęcia. Później powiedział, że następnego dnia chce zacząć nagrywać. Pierwsze numery, jakie dla niego nagraliśmy, to były to Make A Joyful NoiseYoung At Heart. To były potężne hity.

Do czasów Studio One dojdziemy za chwilę.

Keith: Ok. Znasz historię (śmiech).

Oczywiście. Kolejnym producentem, z jakim pracowaliście jako The Silvertones była pani Sonia Pottinger.

Keith: Och tak! Ale nie jako The Silvertones! Kiedy pracowaliśmy z panią Pottinger to Gully Barber, który jest tekściarzem, napisał wiele rzeczy dla The Wailers i dla nas. Nazwał nas wtedy The Valentines Brothers. Wiedziałeś o tym?

Oczywiście, że tak. Z kolei, kiedy nagrywaliście dla Lee Perrego, to ten nazwał was The Muskyteers. Jestem szperaczem (śmiech).

Keith: Właśnie zauważyłem (śmiech). Więc mieszkaliśmy w niedalekim sąsiedztwie. Pewnego dnia przyszedł do nas i powiedział: Wiecie co, pisze dla The Wailers, więc dla was też mogę coś zrobić. Usiedliśmy wtedy i długo rozmawialiśmy. Okazało się, że przyszedł z gotowym numerem Guns Fever.  Dał mi ten tekst i powiedział, żebym spróbował. Zacząłem go śpiewać i wszystko poszło już z górki. Potem napisał dla nas drugi numer Stop The Violence. Znasz ją?

Jasne, że tak. To był wielki hit.

Keith: (śmiech) OK! (W tym momencie zaczynają nucić piosenkę). A później nagraliśmy kolejny numer Suffer’s Child, znasz go? To też był wielki przebój. Tak czy inaczej, zaprowadził nas do pani Pottinger i powiedział jej, żeby posłuchała tych piosenek. Kiedy to zrobiła powiedziała mi, że chciałaby, żebym nagrał coś dla niej jako solista. Wtedy Gully Barber powiedział: nie pani Pottinger. Nie chcę, żeby zniszczyła pani tę grupę! On jest głównym wokalistą, niech więc zaśpiewają razem. Poszliśmy do Dynamic Sound studio i nagraliśmy te numery. Kiedy pojawił się Guns Fever, to od razu stał się on potężnym hitem. Wystarczyło wtedy wydać numer w labelu High Note i mogłeś być pewnym, że odniesie on sukces.

Pani Pottinger miała trzy labele. Gay Feet, Sonia Pottinger i High Note. Wszystkie hity były wydawane w High Note. Tak też stało się z Guns Fever, tak samo było z Suffer’s ChildStop The Violence. One wszystkie były wielkimi hitami. Z racji tego, że mieliśmy na koncie wiele hitów dla różnych producentów, to wszyscy chcieli, żebyśmy dla nich śpiewali.

Lee „Scratch” Perry dał nam aż dwie nazwy. The Three Muskyteers i The Admirals. Wiedziałeś o nich?

Akurat o The Admirals nie wiedziałem. Wiedziałem o The Muskyteers.

Keith: Czyli jednak czymś cię zaskoczyliśmy (śmiech).

Joel: The Admirals to była druga nazwa.

Keith: Więc Lee Perry znał nas ze Studio One, bo tam pracował.

Tak. Pomagał Coxsonowi, ale później odszedł i w 1973 roku założył Black Ark Studio, ale o tym porozmawiamy za chwilę, bo to kolejna część waszej historii.

Keith: Oczywiście. Masz rację. Więc wracając do Sonii Pottinger, to zaśpiewaliśmy i nagraliśmy dla niej te trzy piosenki, a później poszliśmy dalej. Pomimo, że odnieśliśmy u jej boku spory sukces, to zdecydowaliśmy się odejść. Kiedy nagrywasz za dużo hitów dla jednego producenta wtedy inni zaczynają namawiać cię, żebyś zrobił coś dla nich.  W taki oto sposób znaleźliśmy się u Lee „Scratch” Perry’ego.

Ale tuż po Sonii Pottinger trafiliście na Brentford Road do Studio One.

Keith: Tak, tak!

Razem z Coxsonem zrobiliście masę hitów.

Keith: Dokładnie. Masę przebojów!

Dodatkowo Studio One jest nazywane jamajskim Motown. Była niepisana zasada, że jeśli otarłeś się o Studio One i wydałeś tam numery, to zwykle robiłeś zawrotną karierę. Jak pamiętacie tamte czasy? Studio One było miejscem, w którym wszyscy chcieli być, przez co nie było wcale tak łatwo się tam dostać. Czy przechodziliście jakieś przesłuchania?

Keith: Zgadza się! Studio One bardzo pomagało.

Anthony: Dzięki niemu twoja kariera rozkwitała.

Keith: Pozwól, że coś ci powiem. Kiedy pan Reid powiedział Coxsonowi, żeby wziął nas pod swoje skrzydła poszliśmy do Studio One. Zaczęliśmy nagrywać. Studio One było trochę opuszczone. Wiesz ludzie tacy jak Ken Boothe, Alton Ellis, The Gaylads, The Heptones, The Clarendonians właśnie opuścili Studio One. Zdaliśmy sobie wtedy sprawę, że teraz to my jesteśmy jego częścią i powiedzieliśmy sobie: W porządku. Przywróćmy Studio One na map”. Wtedy zrobiliśmy Young At Heart – znasz ten numer?

Jasne. Później pojawił się album pod tym samym tytułem.

Keith: Ok. W porządku. To wielki przebój. Więc kiedy zrobiliśmy następne numery jak Make A Joyful Noise czy Stop Crying, które okazały się naszymi kolejnymi hitami. Później był Young At Heart, kolejny numer jeden. Pewnego dnia, kiedy w Downtown w Kingston pojawiła się masa zamaskowanych badmanów, którzy byli dosłownie wszędzie, to postanowiliśmy nagrać numer Smile. I szedł on tak:

Wake up with a smile on your face
Just like a sunshine all over the place
Don’t be like a night when it’s dark
Darling you’re the nearest to my heart
So come on let’s dance, dance
All over the place.

Z racji tego, co działo się na mieście, postanowiliśmy zmienić jego początek na It’s best to rise with a smile on your face. Wtedy Coxsone powiedział, że nagramy ten numer. Następnego ranka, kiedy przyszliśmy do studia, to za konsolą siedział sam Coxsone. W tamtym czasie to Sylvan Morris był inżynierem dźwięku i to on był obecny na wszystkich sesjach, ale tego dnia Coxsone osobiście postanowił nas nagrać.

To nie zdarzało się zbyt często, żeby Coxsone siedział przy konsoli.

Keith: Dokładnie tak! To był bardzo rzadki widok. Więc kiedy tam przyszliśmy wiedzieliśmy, że to specjalna okazja. Coxsone nas nie zauważył, bo szybko weszliśmy do środka. Kiedy zobaczyliśmy go, kiedy siedział z bardzo poważną miną i miksował numer tupiąc przy tym nogą, pomyślałem sobie: Jezu Chryste wygląda to poważnie. Wtedy powiedziałem pozostałym, żeby spojrzeli przez uchylone drzwi i każdy naprawdę się przestraszył.

Joel: Wyglądał tak, jakby miał cię zaraz pogryźć.

Keith: Dwa dni później usłyszałem Smile w radio. Mówię ci, każdego ranka ten numer mnie budził. Nie wiedziałem jeszcze, że będzie to aż tak wielki hit. Ludzie wtedy myśleli, że to piosenka Johna Holta. Mówili mi wtedy: słuchaj nowego numeru od Holta, a tak naprawdę to był nasz numer. Mówię ci, ten numer okazał się potężnym hitem. Nawet teraz, kiedy o nim rozmawiamy, to też o czymś świadczy. Niektórzy mówią nawet, że jest to najlepszy utwór w historii reggae, jaki został nagrany. Że jest on czymś w rodzaju hymnu. Wielu ludzi pyta mnie, co nam przyświecało, kiedy pisaliśmy ten numer, a ja zawsze odpowiadam im to samo: It’s best to rise with a smile on your face just like a sunshine all over the place. To wszystko było niczym sen.

To też jest genialne w swojej prostocie, a prostota jest czymś, czego wszyscy tak naprawdę chcą.

Keith: Ach! Oczywiście. Proste rzeczy są najbardziej efektywne.

Joel: Zgada się. Dzięki temu wszystko jest łatwiejsze.

Anthony: Masz rację. Nie ma sensu sobie komplikować.

Kiedy byliście w Studio One zostaliście nazwani The Valentines. Dlaczego pozwalaliście na te ciągłe zmiany nazwy?

Keith: The Silvertones było naszą pierwszą nazwą, którą dostaliśmy od Chińczyka, który słyszał nas w początkowym okresie. Prawda jest taka, że jeśli nagrałeś przebój, to każdy producent chciał zmienić ci nazwę, żeby móc nagrać z tobą następny hit i żeby to działało na jego korzyść. Wiesz jak to działa.

Po tym okresie zwolniło się jedno miejsce w The Silvertones i w tym momencie Joel wchodzi do gry. Czy możesz powiedzieć mi, jakie są twoje muzyczne początki i jak pamiętasz dołączenie do The Silvertones?

Joel: Zetknąłem się z muzyką, kiedy byłem bardzo młody. Dorastałem z nią i towarzyszyła mi ona podczas różnych etapów mojej edukacji. W tamtym czasie zacząłem występować na różnego rodzaju dyskotekach. Częściej śpiewałem niż grałem. Tak w skrócie wygląda moja muzyczna droga.

Jeśli chodzi o moje dołączenie do The Silvertones, to wszystko zaczęło się w Trench Town. Miałem tam do zagrania jakiś koncert. Pamiętam, że kiedy skończyłem, wtedy przyszli The Silvertones i zaczęli śpiewać. Ja w tamtym okresie byłem solistą, więc kiedy oni śpiewali swoje partie, ja śpiewałem swój głos dopełniając ich harmonii. Wtedy Keith i Smoker (Gilmore Grant) popatrzyli na mnie i powiedzieli, że bardzo podoba się im to, co usłyszeli, bo brzmiało to tak jak na nagraniach. Kiedy później spotkaliśmy się na yardzie u Earl China Smitha znowu było tak samo. Wtedy nie mogliśmy w to uwierzyć. Pewnego dnia przyszła do mnie moja przyjaciółka Andrea, która była ich obecną managerką i powiedziała mi: The Silvertones chcą, żebyś dołączył do składu, w oddali usłyszałem jak Keith i Smoker mówią: dalej, Kush! Zgódź się! Reszta to już historia.

Pamiętam, że kiedy zacząłem z nimi śpiewać, to przyszło to bardzo naturalnie, bo jako grupa mieli bardzo dużo niesamowitych piosenek. Do których zrobienie harmonii zajmowało mi naprawdę chwilę.

Kiedy Joel dołączył do The Silvertones, to jako grupa związaliście się z jednym z najważniejszych, a na pewno z jednym z najbardziej kreatywnych producentów w historii jamajskiej muzyki, jakim bez wątpienia był Lee „Scratch” Perry. Czy wasze pierwsze spotkanie miało miejsce jeszcze w Studio One? Czy dopiero w momencie, kiedy budował on swoje Black Ark Studio?

Keith: Znaliśmy się jeszcze od czasów Studio One, ale zaczęliśmy działać ze sobą na poważnie dopiero wtedy, kiedy miał swoje Black Ark Studio w Washington Gardens przy Weymouth Drive. Zaprosił nas do siebie. Kiedy przyjechaliśmy, to byli tam The Wailers, Junior Byles czy Leo Graham i inni artyści, którzy byli blisko związani ze Scratchem. Pamiętam, że tej nocy miały miejsca przesłuchania, więc wzięliśmy ze sobą gitarę i zaczęliśmy śpiewać:

you make me feel alright (alright now)
You make me feel alright (alright now)
And if you feel run down, you got to send for me
And if you feel run down you got to call on me
And that’s make you feel alright (alright now)

Ćwiczyliśmy ten numer tak, by Scratch go usłyszał. Nie wiedzieliśmy wtedy, że Perry po kryjomu włączył nagrywanie. Nie wiedzieliśmy, że to wszystko zostało nagrane tej nocy w studio. Podobnie stało się z innymi numerami, które wtedy powstały. Nie wiedzieliśmy nawet, że to wydał dopóki ludzie nie przychodzili do nas i nie mówili, że bardzo lubią ten numer. Pewnego dnia Scratch podszedł do mnie i powiedział: chcę nagrać z wami album. Zgodziliśmy się i zaczęliśmy śpiewać nasze piosenki. Był poranek, a my śpiewaliśmy numery takie jak I’ll Take You Home The Drifters, Souvenir Of MexicoRejocie Jah Jah Children. Wtedy też zrobiliśmy Rock Me In Your SoulThat’s When It Hurts i wszystkie inne numery. Nagraliśmy dla niego cały album i nazwał go Silver Bullets. Nagraliśmy go w Studio Kinga Tubby’ego.

Właśnie chciałem o to zapytać. Czytałem, że nagraliście to w jedną noc.

Keith: Dokładnie. Dwanaście piosenek. Jedna noc. Tak właśnie było. Studio Tubby’ego było mniejsze niż to pomieszczenie, w którym teraz rozmawiamy. Nie miało żadnej klimatyzacji czy nawiewu. To było bardzo małe studio niczym pudełko. Kiedy nagrałeś jeden numer musiałeś wyjść zaczerpnąć powietrza, bo w środku robiło się bardzo gorąco. Tamtego wieczoru zrobiliśmy ich aż dwanaście. Tak powstał album Silver Bullets w Studio Kinga Tubby’ego.

A kto wtedy realizował nagranie? Lee Perry czy to był Tubby, czy jeszcze ktoś inny?

Keith: W większości przypadków był to Perry. To on zrobił praktycznie całą robotę, ale pojawił się też człowiek, który nazywa się Scientist. Znasz go?

Scientist? Oczywiście, że tak. To jeden z uczniów Tubby’ego.

Keith: Czyli wiesz, o kim mówimy. Dobrze.

Joel: Scientist to bardzo utalentowany producent.

Anthony: O tak, jeden z geniuszy.

Keith: Brakuje mi Tubby’ego. Naprawdę bardzo mi go brakuje. Kiedy dowiedziałem się o jego śmierci zrobiło mi się strasznie przykro. To bez dwóch zdań człowiek, którego będzie Jamajce bardzo brakowało.

Zdecydowanie. To jeden z tych producentów, dzięki któremu jamajska muzyka mogła dobrze się rozwijać.

Keith: Och tak.

Anthony: Masz rację.

Wracając jeszcze do czasów Black Ark Studio, to tak jak wspomniałeś, zostaliście nazwani The Muskyteers czy The Admirals. Po raz kolejny był to zabieg producenta…

Keith: O tak! Najpierw Perry chciał zmienić nam nazwę z The Silvertones na The Admirals. Wtedy zgodziliśmy się na to, bo przecież nam przede wszystkim chodziło o nagrywanie numerów, więc kiedy wymyślił nam The Admirals, to przystanęliśmy na to. Tak naprawdę mógł wymyśleć cokolwiek, a my powiedzielibyśmy: ok, w porządku. Bierzemy tą nazwę (śmiech).

Spędziliśmy z nim wiele dni i wiele nocy. Od dziewiątej rano do drugiej w nocy. Siedzieliśmy u niego w domu i śpiewaliśmy swoje piosenki, graliśmy na gitarze. W momencie, kiedy jakaś piosenka mu się spodobała mówił: ok idziemy ją nagrać!

No tak, w końcu studio mieściło się w ogrodzie.

Keith: Dokładnie tak. Wiesz, poza tym grało dla niego wielu świetnych muzyków. To było coś niezapomnianego.

W zasadzie znaleźliście się w Black Ark Studio na samym początku jego działania.

Keith: Tak jest. Nagraliśmy tam Rejoice Jah Jah Children.

To jeden z największych hitów.

Keith: Wiesz co, nigdy nie wiedzieliśmy, że ten numer jest takim wielkim hitem w Europie.

To jeden z tych numerów, który usłyszysz na każdej imprezie, na której gra się reggae i roots reggae. Kiedy idziesz na jedną z takich potańcówek, to możesz być pewien, że tej nocy usłyszysz albo Rejocie Jah Jah Children albo jego wersję Rejoice Skank.

Keith: Oh tak! Wiesz co, w 2006 roku pojechaliśmy do Wielkiej Brytanii, gdzie graliśmy cztery koncerty razem z Big Youth i The Melodians. Big Youth miał być głównym artystą tych koncertów, ale ludzie ciągle go oglądają, a nie widzieli nigdy nas. Ostatni raz, kiedy niektórzy nas widzieli, to czas, kiedy byli bardzo młodzi. Więc w momencie, jak umieścili The Silvertones na plakatach, to musieliśmy robić specjalne zapowiedzi video z Jamajki, że przyjeżdżamy do Wielkiej Brytanii, bo ludzie nie mogli w to uwierzyć. Pamiętam, że na koncercie w Birmingham każdy z występujących miał zaśpiewać po cztery numery. Skończyło się na tym, że zaśpiewaliśmy ich dziesięć. Grał z nami zespół Ruff Cut Band i w pewnym momencie zespół przestał grać i padło pytanie: Hej Silvertones, dlaczego tak długo nie przyjeżdżaliście do Wielkiej Brytanii? Nie odpowiedzieliśmy na nie, bo prawda była taka, że wiązał nas wcześniej kontrakt ze Studio One i nie bardzo mogliśmy grać.

Po koncercie podeszło do mnie dwóch gości i powiedziało: Chcemy od was trzy dubplate’y. Zapytałem ich, na jakich numerach mamy je zaśpiewać. Na co oni od razu odparli Rejoice Jah Jah Children. Spojrzałem na nich z bardzo zdziwioną miną i zapytałem ich: Co powiedzieliście? Oni odparli, że to przecież jeden z największych hitów, jakie nagrano. Byłem bardzo mocno zdziwiony, bo nigdy nie zdawałem sobie sprawy z tego, że Rejoice Jah Jah Children jest tak wielkim numerem.

Moim zdaniem to jeden z najważniejszych numerów, jakie nagrano w Black Ark Studio.

Joel: Oczywiście. Masz rację.

Keith: Cóż mogę więcej dodać. Tak jak mówisz, jeden z największych hitów z Black Ark Studio.

Bez dwóch zdań, jeden z najlepszych, jakie tam nagrano. A jak pracowało się z Lee „Scratch” Perrym? Ludzie, którzy z nim nagrywali zawsze powtarzają, że to geniusz i osobiście się z tym zgadzam, jeśli chodzi o produkcję i sposób, w jaki nagrywał w tamtych czasach. Wy mieliście możliwość doświadczenie tego, jaki Perry jest na co dzień, nie tylko podczas pracy, ale także podczas codziennego życia. Jak pamiętacie ten czas?

Keith: Praca z nim była bardzo owocna, bo była ona pełna uśmiechu i miłości do muzyki. Poza tym bez dwóch zdań Perry jest geniuszem. Weź jakikolwiek riddim wyprodukowany przez niego i będzie on się różnił od wszystkiego, co dotychczas zrobiono. Zawsze chciał, żeby jego riddimy był inne. Poza tym dokładał do nich te małe smaczki, o których nikt inny nawet nie pomyślał.

Joel: Kiedy coś robił, to wkładał w to całego siebie. Bardzo dużo eksperymentował.

Keith: Poza tym wymagał od wokalistów czegoś więcej. Dam ci przykład. Kiedy śpiewaliśmy numer I’ll Take You Home to na początku szedł on tak:

everybody knows you come with him 
But another girl take his eye...

To on mówił nam, żeby zrobić to w taki sposób:

room for rent, apply within
I’ll take you home

Pomyślałem sobie wtedy: Jezu Chryste, to wiele zmienia.

Różnica we frazowaniu tekstu.

Keith: Dokładnie tak. Bardzo go cenię. Lee Perry to wielki człowiek. Niektórzy mówią, że Lee Perry to szaleniec. Wiesz dlaczego tak było, bo za dużo ludzi pytało go o pieniądze i to spowodowało, że zaczął się tak zachowywać. Uwierz mi, on wcale nie jest szaleńcem. To bardzo mądry człowiek, który robi wszystko po swojemu. Robi tak jak mu się podoba i nie stało się to nagle, bo pamiętam go jeszcze z czasów Studio One i zachowywał się dokładnie tak samo. Poza tym wiele wie o muzyce.

Joel: To bardzo kreatywny człowiek. Kocha muzykę i przywiązuje wielką wagę do tego, co wydaje.

Keith: Dokładnie tak jest. Pamiętam, że kiedy byliśmy w jego studio, to Junior Byles miał Curly Locks, my mieliśmy Rejoice Jah Jah Children, a Bob Duppy Conqueror, to wszystko były wielkie hity. Tak to wyglądało. Mówię ci jak wyglądała historia. Wiedziałeś o tym?

Oczywiście. Black Ark Studio to moje ulubione studio. Kocham muzykę, która tam powstała.

Keith: W porządku. Masz bardzo dobry gust (śmiech). Jak wiesz po wydaniu tej płyty opuściliśmy Black Ark Studio i Lee Perrego.

Właśnie tutaj rodzi się moje pytanie. Dlaczego?

Keith: Wiesz co, byliśmy na topie i każdy chciał nas u siebie. Clancy Eccles przyszedł do nas i powiedział: hej może zaśpiewalibyście dla mnie dwa numery. W tamtym czasie nie mieliśmy z nikim żadnego kontraktu. Byliśmy freelancerami, więc mogliśmy robić, co tylko chcieliśmy. Tak oto znaleźliśmy się u Clancy Ecclesa na Orange Street. Poza tym, że był producentem, był też krawcem i to on zrobił nam nasze uniformy sceniczne.

Ale to z Lee Perrym nagraliście swój pierwszy album, który zdobył uznanie na całym świecie. To był naprawdę hitowy album. Przeważnie jest tak, że jeśli artysta robi jakiś hitowy krążek z producentem, to kontynuują współpracę. Wy jednak postanowiliście ruszyć dalej i ponownie trafiliście do Coxsona do Studio One. Co takiego specjalnego było w Studio One, że zdecydowaliście się do niego wrócić.

Keith: Wiesz co, Lee Perry był w Studio One. Więc musiał być ku temu jakiś powód, że on się tam znalazł. Dlatego pomyśleliśmy sobie, że Studio One to swoisty dom muzyki. To miejsce, w którym powinniśmy być. To niczym Motown. To najważniejsze studio. W Studio One nagrywali wszyscy. Studio One miało najlepszych artystów. Świetnie przygotowywało cię do wejścia na rynek. Pan Dodd wiedział czego chce w muzyce. Jeśli nie nagrywałeś dla pana Dodda, czy pana Reida w jego Treasure Isle, czy też dla pani Sonii Pottinger, to nie miałeś dobrej reputacji jako artysta. Ci producenci mieli poważanie wśród ludzi. Tak jak powiedziałem, Scratch był świetny, ale Studio One to zupełnie inna sprawa. Skoro już raz tam byliśmy, to doszliśmy do wniosku, że warto tam wrócić.

Teraz, kiedy Coxsone nie żyje, nadal reprezentujemy Studio One. Podczas naszej tegorocznej trasy, kiedy graliśmy na Reggae Jam w Niemczech, to Studio One ciągle promowało muzykę The Silvertones. Każdego dnia pojawiały się posty na Facebooku o tym, że jesteśmy w Europie.

Joel: To bardzo dobrze dla festiwalu, ale też dobrze dla nas.

Oczywiście widziałem. To dobry ruch. W porządku, zatem Anthony powiedz mi, jak wyglądają twoje muzyczne początki. Jak znalazłeś się w tej grupie, bo jesteś najnowszym nabytkiem The Silvertones…

Wszyscy: (śmiech)

Keith: (śmiech) Anthony teraz twoja kolej.

Anthony: Pomimo tego, że jestem nowy w The Silvertones, to nie jestem wcale nowy w biznesie i w muzyce. Joel, ja i Barrington w 1985 roku utworzyliśmy grupę KushArt. Więc stamtąd się wziąłem. Joel znał mnie już od bardzo długiego czasu i wiedział, na co mnie stać. Po śmierci Gilmore’a Keith, Joel i ja zaczęliśmy śpiewać razem. Nasza pierwsza formalna próba miała miejsce w ogrodzie. Keith posłuchał, co mam do zaoferowania pod względem wokalnym i spodobało mu się to. Tak oto znalazłem się w The Silvertones. Poza tym ciągle występuje w KushArt. Tak to wygląda. Jeśli chodzi o muzykę, to była ona od zawsze w mojej rodzinie. Mój dziadek grał na harmonijce w różnych zespołach, więc to wszystko zaczęło się dawno temu. Studiowałem też sztuki wizualne na Edna Manley College na Jamajce. Kiedy się uczyłem mieliśmy cztery główne punkty nauki – muzyka, sztuki wizualne, teatr oraz taniec. Było tam bardzo dużo muzyki, więc byłem nią otoczony w zasadzie na każdym etapie swojego życia.

W porządku. Więc jesteśmy w latach 70., gdzie jamajska muzyka świetnie się rozwija. Pojawiają się nowe gatunki jak roots reggae, dub czy rub-a-dub, który pojawił się pod koniec dekady. W tamtym czasie jednak jako The Silvertones nie byliście jakoś mocno aktywni. Dlaczego?

Keith: Wiesz co, w tych czasach, kiedy muzyka się zmieniała nie nagrywaliśmy za bardzo nowych rzeczy. To co wcześniej było naszym atutem obróciło się przeciwko nam. Tak to już w życiu bywa. Poza tym ludzie nie lubią słuchać ciągle tego samego i o tym samym. Muzyka się zmieniła, moda się zmieniła, a my zostaliśmy pozostawieni w tym wszystkim sami sobie. Poza tym wiedzieliśmy, że wszystko zatacza kręgi, więc to, że nasza muzyka znowu będzie popularna była dla nas tylko kwestią czasu. Dobra muzyka nie może umrzeć. Dobra muzyka zawsze będzie żyła.

Jesteście bardzo doświadczeni, jeśli chodzi o muzykę i biznes muzyczny sam w sobie. Jak oceniacie to, co obecnie dzieje się w jamajskiej muzyce. Mam na myśli młodych artystów, którzy są na topie jak Protoje, jak Raging Fyah i inni z tego ruchu Reggae Revival. Jak postrzegacie te zmiany i jak możecie je porównać do tego, co działo się w historii.

Keith: To co było już nigdy nie wróci. Oczywiście mamy na Jamajce sporo dobrych wokalistów, którzy mają naprawdę dobry głos, ale ich problemem jest to, że nie potrafią dobrze pisać tekstów.

Anthony: Zgadza się, jest naprawdę duży problem, jeśli chodzi o tekściarzy.

Keith: Mamy sporo zdolnych młodych artystów, ale nie mają warsztatu i nie wiedzą jak pisać. Dlatego najczęściej korzystają ze starej muzyki i przerabiają nasze piosenki i piosenki naszych kolegów z dawnych czasów.

Anthony: Jeśli posłuchasz wielu nowych numerów, to zobaczysz, że korzystają oni ze starych riddimów i przerabiają je na nowy sposób.

Keith: Nawet jeśli popatrzysz na muzyków, to tutaj też pojawia się problem.

Anthony: Brakuje wykwalifikowanych muzyków.

Keith: Obecnie żywa muzyka została zastąpiona komputerem. Ja uwielbiam to, co było w dawnych czasach, czyli akustyczne próby z zespołem. Dzięki tym spotkaniom mogłeś szybko powiedzieć, że właśnie zrobiliście przebój lub nie. Kiedy spotykało się pięciu muzyków i podczas grania oni od razu słyszeli wokalistę, którego chcieliby, żeby pojawił się na tym numerze. Kiedy grali riddim, to wytwarzała się energia i dzięki tej energii pojawiały się emocje i od razu wiedziałeś, kogo chcesz usłyszeć.

Anthony: Dokładnie. Coś pięknego. Coś, czego obecnie brakuje.

Keith: Obecnie to coś całkowicie innego. Jeśli miałbym coś powiedzieć tym wszystkim młodym artystom, to tylko to, żeby pisali dobre piosenki.

Joel: Żeby włożyli do swojej muzyki miłość i przekaz.

Keith: Dokładnie. Wtedy ich muzyka będzie żyła wiecznie. Dobra muzyka nigdy nie umrze. My umrzemy, a nasza muzyka ciągle tu będzie. Muzyka sama w sobie powinna żyć. Niech piszą dobre piosenki. Zawsze to powtarzam, kiedy mam ku temu możliwość. Kiedy rozmawiam z Luciano czy innymi artystami, to my jesteśmy ich idolami. Naprawdę. Możesz sam ich spytać. Kiedy zapytasz Luciano o The Silvertones, to zobaczysz, co ci powie. Jeśli zapytasz Beresa Hammonda na temat The Silvertones powie ci, że byliśmy dla niego inspiracją. Naprawdę jak będziesz miał możliwość zapytaj go sam. Poza tym zauważ, że śpiewa on jeden ze swoich numerów na riddime, na którym nagraliśmy Smile nazwali to smile riddim.

Kiedyś byłem na koncercie na Trafalgar Road, jako widz, nie jako artysta, który występuje. Kiedy tylko się tam pojawiłem i uśmiechnąłem, Beres od razu zaczął pozdrawiać mnie ze sceny i wykonał swój numer na riddimie smile. Powiedział wtedy, że to The Silvertones byli jedną z jego inspiracji. Zawsze to powtarzam. Piszcie dobre piosenki, a na pewno się to opłaci. Całe to komputerowe szaleństwo jest może i potrzebne. Jest kilku muzyków, którzy potrafią dobrze grać z komputerem, ale jednak nie wszyscy robią to tak jak trzeba. Niekiedy z miejsca jesteś w stanie poznać, że coś jest w pełni zrobione na komputerze i przy komponowaniu nie brał udziału nikt z akustycznym instrumentem. Brzmienie maszyny jest bezduszne. Nie czujesz w nim emocji, ani włożonego serca.

Muzyka powinna być odzwierciedleniem duszy.

Joel: Dokładnie. Szkoda, że w dzisiejszych czasach tak niewielu ludzi o tym pamięta.

Keith: W porządku. Wiesz o czym mówisz.

W latach 80. The Silvertones miało niewątpliwie przerwę w działaniu. W tym czasie Joel założyłeś nową grupę – KushArt, którą tworzysz razem z Anthonym. Czy mógłbyś powiedzieć mi nieco więcej na jej temat?

Joel: W porządku. Mieszkałem na Rockfort na Wareika Hill we wschodnim Kingston. Wtedy też spotkałem Barringtona, który też mieszkał w tej samej okolicy. Zaprzyjaźniliśmy się i chwilę później zamieszkał razem ze mną w moim domu. Barrington zauważył, że śpiewam i gram na gitarze akustycznej. Po jakimś czasie zabrał mnie do Trenchtown, gdzie poznałem kolejnych braci, którzy mieli grupę wokalną, więc po prostu do nich dołączyłem. Po pewnym czasie poszczególni członkowie zaczęli odchodzić i finalnie zostało nas trzech. Kiedy dołączyłem do nich, wtedy niektórzy z nich zrozumieli, że mój głos brzmi właściwie i wypełnia przestrzeń tak jak powinien. Poza tym przyniosłem też swoje piosenki, bo jestem też kompozytorem i tekściarzem.

Któregoś razu mieliśmy spotkanie i powiedzieliśmy sobie wtedy, że dzisiaj każdy wraca do siebie i podczas następnego spotkania każdy powinien przynieść pomysł na nazwę dla grupy. Mieliśmy kilka nazw, ale finalnie wszyscy postawiliśmy na Kush, która pochodzi od afrykańskiego królestwa. Od tamtego momentu zaczęliśmy używać tej nazwy.

Anthony: Później Barry przedstawił mnie, bo razem studiowaliśmy sztuki wizualne na Edna Manley Collage. Więc Barry zapoznał mnie z Joelem i tak to właśnie się zaczęło. Zrobiliśmy nasze pierwsze nagranie w 1989 roku. Był to numer zatytułowany Year 2000, a później zmieniliśmy mu nazwę na Years To Come. Od tego wszystko się zaczęło i dzięki tej piosence zaczęło się dużo dziać. Nagraliśmy nasz pierwszy album Time.

Zbliżamy się powoli do końca. W tym roku Jamajka obchodzi 55. lecie swojej niepodległości. Czego chcielibyście życzyć Jamajczykom wliczając w to siebie na przyszłość?

Anthony: Chciałbym, żebyśmy wszyscy potrafili ze sobą bardziej współpracować, a także, żeby w kraju ludzie bardziej się kochali i szanowali. Potrzebujemy pokoju, bo tylko on jest gwarantem tego, że jako kraj będziemy mogli się rozwijać. Tego właśnie życzę swojemu krajowi.

Joel: Ja życzyłbym wszystkim, żebyśmy zaprzestali tych ciągłych kłótni i walki, bo to do niczego nas nie doprowadzi. Wszyscy przez to tracimy. Zamiast tego powinniśmy wkładać we wszystko więcej miłości i poszanowania. Wtedy było by dobrze. Zaufaj mi.

Keith: Wiesz, bez jedności nie ma siły. Musimy więc jednoczyć się i szerzyć dobro, gdziekolwiek się nie znajdziemy. Poza tym The Silvertones wraca właśnie z takim przesłaniem, by szerzyć dobro. Niedługo wyjdzie nasz nowy album Wonderland of Green i znowu usłyszycie o The Silvertones. Znowu będziemy nieść radość ludziom i znowu będziemy grać koncerty. Mam 73 lata. Wszyscy jesteśmy już doświadczeni wiekiem, ale ciągle będziemy szokować publiczność w pozytywnym tego słowa znaczeniu.

Joel: Poza tym chcielibyśmy podziękować wszystkim, którzy doprowadzili do tego, że znowu jesteśmy na trasie. Gabrielle Clarke i całej ekipie dobrych ludzi. Zanim wyjechaliśmy na trasę ludzie myśleli, że członkowie The Silvertones nie żyją.

A jednak tu jesteście i rozmawiamy.

Anthony: O tak! Jesteśmy bardziej niż żywi.

Joel: Dokładnie! To jakieś plotki. Nie życzymy ludziom źle.

Keith: To wszystko kłamstwa, które opowiadają inni. Wiesz co, niektórzy artyści wcale nie życzą dobrze innym i szerzą nieprawdę. My życzymy dobrze wszystkim ludziom. Ten świat jest tak duży, wszystkim można się dzielić. Dlaczego więc miałbym stawać i walczyć z tobą czy kimkolwiek innym? Kiedy byliśmy na topie i mieliśmy wiele hitów, to nigdy nie utrudnialiśmy ludziom życia. Zawsze dawaliśmy miejsce i szansę innym, żeby oni też mogli zrobić coś dobrego.

Anthony: Żeby każdy mógł odnieść sukces. O to w tym chodzi.

Keith: Nic nie jest w stanie tego zmienić.

Joel: Nawet pieniądze, bo one tylko poróżniają ludzi.

Pieniądze to tylko narzędzie do robienia rzeczy, ale ludzie zapominają o tym i są nimi opętani. Dobrze, zatem na sam koniec dam wam kilka słów kluczy i chciałbym, żebyście powiedzieli mi, co przychodzi wam na myśl, kiedy je usłyszycie. W porządku?

Wszyscy: Ok. Nie ma problemu.

Zatem zaczynajmy. Pierwsze to True Confession.

Anthony: Dla mnie znaczy to, żeby być prawdziwym i prawdomównym.

Keith: Kiedy patrzę na ten utwór, to wiem, że jest on prawdziwy.

Dear Mr. Editor, wontcha please
Print my story in your magazine?
Warn all the lovers how a cheating heart
Can only end up in misery

To sama prawda. Kiedy go robiliśmy, to wiedzieliśmy, że to będzie coś wielkiego. Kiedy nagraliśmy ten numer, to Brook Benton zadzwonił i powiedział: dobra robota. Jego wersja nie stała się numerem jeden na listach, a nam się to udało. Tak samo jak w przypadku Midnight Hour. Więc to wielka rzecz dla The Silvertones.

Joel: Nasuwa mi się tylko jedno słowo, kiedy słyszę True Confession, to słowo to miłość.

Następne słowo to Jamajka.

Joel: Radość! Jamajka to radość! Jeśli mówimy o Jamajce nawet tutaj w Europie, kiedy rozmawiamy z ludźmi na temat naszego kraju, to ludzie reagują niezwykle radośnie. Ludzie kochają naszą ojczyznę. Mają naszą flagę. Mają kolory Rasta. To wszystko jest niezwykle radosne.

Keith: Poza tym to korzenie muzyki reggae – ska i rocksteady pochodzą z Jamajki. Niech ludzie nie myślą, że ta muzyka powstała w Uptown! Och nie! To muzyka getta. To głos ludzi. Więc kiedy ktoś próbuje powiedzieć mi, że to muzyka z miasta zawsze powtarzam, że wszyscy ci wielcy artyści i ich muzyka jest z getta! Niewielu ludzi mogło chodzić do szkoły, więc trafili do Alpha Boys School, która wychowała najlepszych muzyków na świecie. To muzyka z getta!

Anthony: Jamajka to nie tylko te wszystkie komercyjne rzeczy, które oglądasz dookoła. To przede wszystkim miłość. To miejsce pełne szczęścia, gdzie ludzie chcieliby, żeby inni ludzie mogli tam przyjechać i tego doświadczyć. Mamy miłość, którą chcemy się dzielić z innymi.

Joel: Pomimo tych niekończących się problemów i walki jest tutaj bardzo dużo miłości, którą chcemy się dzielić.

Ostatnie słowo to rocksteady.

Anthony: Z historycznego punktu widzenia to my – Jamajczycy – stworzyliśmy coś dla siebie. Rocksteady pochodzi z Jamajki. To coś bardzo autentycznego. Kiedy mówimy o rocksteady, to mówimy o autentyczności.

Joel: Rocksteady jest bardzo prawdziwe. To unikalne ruchy. Kiedy słyszysz rocksteady, to powoduje to, że chcesz się ruszać. To właśnie rocksteady.

Keith: To muzyka z getta. Tommy McCook & The Supersonics, to oni spopularyzowali rocksteady i getto to przyjęło.

Bardzo dziękuję za wasz czas.

Joel: Ya man! My też dziękujemy.

Keith: To sama przyjemność!

Anthony: Dużo miłości! Dziękuję.

Keith: The Silvertones ina di place! (w tym momencie panowie zaczynają śpiewać Midnight Hour)

I’m gonna wait till the midnight hour
That’s when my love comes tumbling down
I’m gonna wait till the midnight hour
When there’s no one else around

I’m gonna take you, girl, and hold you
And do all the things I told you
In the midnight hour

Keith: Silvertones! Wielki szacunek!

Joel: Miłość i szacunek dla ciebie! Big up!

Bardzo dziękuję!

 

Rozmawiał Rafał Konert
Benicassim, Hiszpania 14 sierpnia 2017

od lewej: Keith Coley, Joel Brown, Rafał Konert, Anthony Fuertado
od lewej: Keith Coley, Joel Brown, Rafał Konert, Anthony Fuertado


Dobra muzyka będzie żyła zawsze – wywiad z The Silvertones
QR kod: Dobra muzyka będzie żyła zawsze – wywiad z The Silvertones