Jak to jest z Rumim*, czytam go przez ostatnie trzydzieści lat i wciąż do mnie przemawia w ten sposób, jakbym po raz pierwszy „odkrył” go tylko dla siebie. Takie banały jak stwierdzenie, że przemawia do mnie, do mojej wyobraźni i serca, umysłu i duszy, jest mi wstyd publicznie wyrażać, a jednak robię to. Od trzydziestu lat dowiaduję się o nim więcej i więcej z jego wierszy i opowiadań niż z jakiejkolwiek innych. Dzięki jego wierszom przekraczam jakieś nieznane mi granice i udaję się w strony, w których on mieszkał osiemset lat temu, słowem przenosi mnie gdzieś tam gdzie jest moja tęsknota, ale czym jest tęsknota, jeśli nie oczekiwaniem czegoś, o czym nie ma najmniejszego pojęcia. Rumi mnie swoją poezja karmi – wiem – to następny jakiś dziwny banał, ale czytanie jego słów ożywia mnie bardziej niż czytanie słów innych twórców, on po prostu sprawia mi radość i powoduję, że uśmiecham się, że moja twarz lśni radośnie. Ta szczególna radość może nie każdemu się udziela, gdy czyta utwory Rumiego to jest zrozumiałe, ale ja czuję radość jak mawiają Amerykanie, jako chemię, która bardzo pozytywnie i radośnie nastawia mnie do ludzi i życia w ogóle, odczuwam wewnętrzny spokój, który każdy z nas tak bardzo potrzebuje. Czytając twórczość Rumiego mam wrażenie, że doświadczam świata, w którym on żył i opisywał w swoje poezji. Jest to bardzo dziwne doświadczenie, bo one jest też tęsknotą i chęcią połączenia się z kimś, kogo kocham. Ja mam taką osobę, którą bardzo kocham, to moja żona, ale Rumi odrywa mnie od niej i zabiera w jakieś przestrzenie, w których jestem sam, a tego nie chcę. Dzięki niemu doświadczam i zastanawiam się, dlaczego on, wielki mistyczny poeta, umieścił kobietę, która umarła podczas uprawiania miłości z osłem, w piątej księdze jego Mathnawi, która dla wielu Persów jest Święta Księgą Koranu napisaną po persku. Dlaczego ten wybitny umysł chciał opowiedzieć nam o tej kobiecie i jaką wiadomość chciał przekazać? Jakiej chciał udzielić nam lekcji? I dlaczego to służąca poucza nas jego wielbicieli i uczniów, a nie jakaś wybitna osobowość?
Mistrzostwo tykwy
Była sobie służąca która sprytnie wyszkolił osła aby dogadzał jej jak mężczyzna. Z tykwy, wyrzeźbiła urządzenie z kołnierzem dopasowane do penisa osła, aby go zatrzymać od zbytniego wchodzenia w nią. Tak to wszystko skonstruowała wielką przyjemność miała i była radosna i kiedy tylko mogła korzystała z usług osła. Wyła z rozkoszy, kwitła, ale osioł chudł i wyglądał na zmęczonego, aż właścicielka jego zaczęła się martwić o niego Pewnego dnia spojrzała przez szczelinę w drzwiach i zobaczyła pięknego członka osła i radość dziewczyny pod nim leżącej, jęczącej. Nic się nie odezwała, ale to jej się spodobało. Też tak chciała pojęczeć, dlatego swoją pokojówkę W daleką podróż odesłała, aby załatwiła skomplikowane sprawy. A ona miała by osła dla swojej zabawy. Służąca jednak wiedziała, że jej pani nie taka święta „Ach, moja droga ”, pomyślała siebie, „powinnaś mieć od osła eksperta”. Kiedy zabierasz się za coś o czym nie masz pojęcia, ryzykujesz życiem. Twój wstyd cię nie powstrzyma od tego, aby stać się osłem. Są pułapki których nie znasz! Już kopulacją z osłem żyła żadnego niebezpieczeństwa nie zwietrzyła. . Przyprowadziła zwierzę, drzwi zamknęła Taka radosna: „W pobliżu nikogo nie ma, Pomyślała – mogę na głos krzyczeć w rozkoszy przerżnę osła”. Cała podniecona, krew z mózgu jej spłynęła do pochwy - od namiętności zaczerwieniała – jak słowik śpiewała. Ułożyła krzesło pod osłem, Tak jak służąca to robiła. Nogi szeroko rozłożyła i osła aby w nią wszedł zachęciła. Płonęła od ognia namiętności, a osioł grzecznie ją popychał, jak go namawiała, aż penisem przebił jej wnętrzności, i bez słowa w rozkoszach skonała. Krzesło poleciało w jedną stronę, a ona w drugą Pokój pokrył się krwi smugą. Czytelniku, czy kiedykolwiek widziałeś jakiegoś męczennika co by za osła oddał życie? Pamiętaj, co mówi Koran o męce zniesławiania siebie. Nie poświęcaj swojego życia dla swojej bydlęcej natury. Jeśli umrzesz z powodu jej jesteś jak ta kobieta na podłodze. Ona jest obrazem nieumiejętności. Zapamiętaj ją, i zachowaj równowagę. Służąca powróciła mówiąc: „Tak, widziałeś moją rozkosz pani, ale nie widziałeś tykwy która ją ograniczała. Otworzyłeś swój warsztat przed Mistrzem u którego nauk wcześniej nie pobrałaś”. (Mathnawi, V, 1333-1405)
Zosia
Rano dzwoniła Zosia w sprawie listów z Polski, na które zawsze w czeka z wielką niecierpliwością. Zosia z nami prawie nie mieszka, to znaczy mieszka, ale tylko przez dwie noce w miesiącu. Przez pozostałe dni i noce pracuje, jako pomoc domowa, czyli opiekunka albo dziewczyna do wszystkiego u pewnej starej, umierającej Amerykanki, która wcale nie jest zamożna, ale stać ją na pomoc o imieniu Zosia. Zosia dla nas ludzi, którzy uważamy się za stróżów moralności jest wypchaną lalką trocinami kapitalizmu amerykańskiego. Jest też lalką złożoną z dwóch części: jej życie w Polsce jest jedną częścią a w Ameryce drugą częścią. Tak rozpołowiona tożsamość to są zmagania Zosi o swój głos w dwóch jakże różnych życiach z dwóch stron oceanu Atlantyckiego. Oczywiście nikt z nas nie chce jej oceniać, ale to ona w naszych i na naszych oczach łączy nowoczesność amerykańską z tradycją polską, tak to można najkrócej powiedzieć. Jest ona polską Amerykanką, która stała się fabryka wielkich historii, bajek i bajeczek oraz mitów o tej wspaniałej Ameryce, o tym jak się w niej żyje Polakom. Można miliony opowiedzieć historii o Ameryce, bo miliony Polaków mieszka w Ameryce, ale wszystkie one będą miały korzenie mocno wplątane w komunizm, historie te z czasem przechodzą na własność narodu polskiego, ale on jej nie zna ani jako naród ani jako społeczeństwo, być może gdzieś tam „trzecim uchem” je słyszał, ale nawet nie zdaje sobie z tego sprawy, jak bardzo są one polskie i jak bardzo mówią o samotności, życiu w dalekich światów, które są tak bardzo blisko.
Zosia u nas wynajmuje mieszkanie a raczej łóżko w piwnicy i tak na dobra sprawę to nie potrzebuje mieszkania, ale woli się – jako to mówi czasem z nami, czyli z Polakami, rozprężyć i pogadać po dniach i nocach ciężkiej pracy. Nie jest łatwo dać się zamknąć na dwadzieścia cztery godziny na dobę w pomieszczeniu ze starą osobą umierającą nie tylko ze starości, ale na jakieś choroby, na których znają się tylko lekarze, bo oni biorą za to wielkie pieniądze. Na dodatek, jeśli chora osoba nie mówi po polsku i ani jednego słowa nic nie rozumie – to już zupełne więzienie, nawet gorzej niż więzienie, bo więzień z więźniem może sobie od czasu do czasu pogadać. Zosi zabrało sporo czasu, zanim powiedziała i zrozumiała kilka zdań po angielsku, ale tak mają wszyscy emigracji, którzy czekają na amerykańską wizę latami, a gdy ją już otrzymają i postawią stopę na ziemi Waszyngtona wtedy są zdziwieni; aha tutaj mówią po angielsku.
Zosia mogła sobie pogadać przez telefon w pracy, (kiedyś były takie czasy), i zawsze chętnie z tego korzystała: robiła przez kilka godzin najpierw tygodniowo, a później dziennie, ale starsza pani się poskarżyła córce i teraz jej zabroniono używać telefonu. Tylko w nagłych przypadkach – powiedziała jej wolności właścicielka.
Zosia dobrze zarabia, bo trzysta dolarów na tydzień, tj. na siedem dni. Inni mówią, że za taką pracę powinna mieć ze czterysta pięćdziesiąt dolarów, ale kto dzisiaj płaci takie pieniądze emigrantom, na dodatek bez pozwolenia do pracy. Niech się cieszy, że w ogóle ma jakąś tam pracę, przecież w Polsce takich pieniędzy w życiu by nie zarobi a ta zakichana Ameryka stworzyła jej raj, więc niech korzysta ile tylko może, więcej już tutaj nie przyjedzie, więc raz kozie śmierć.
Zosia zawsze, gdy ma wolne, przyjeżdża z dużą butelka taniej wódki, na taką butelkę tutaj mówi się ucho, bo jest wielka jak ucho słonia, ma uchwyt, który przypomina ucho, w szczególności, gdy zobaczy się jej dno. Pan Marek i Zenek towarzyszą jej w nocnych rozmowach, aż do świtu. Chłopcy lubią wypić, a Zosia pogadać. Poza tym chłopaki są bez bab a Zosia bez chłopa, ma się rozumieć krew nie woda, majtki nie pokrzywy. Więc wszystko w porządku „wilk syty i owca cała”. Wszyscy lubimy Zosię, gdyż jest wesoła i uśmiechnięta, nawet, co niektóre panie w naszym sąsiedztwie to jej zazdroszczą, bo „ta dopiero ma życie”. O nic nie musi się martwić, za nic nie płaci, a w pracy śpi, albo ogląda telewizor, a stara Amerykanka i tak nikomu nic nie powie, bo już prawie nie mówi, zresztą, kto ją słuchał, za takie pieniądze, co płacą Zosi, nikogo lepszego nie znajdą. To dopiero trafiła się Zosi Ameryka, wszyscy z nią grzecznie, traktują ją poważnie, słuchają, co tam z siebie po angielsku wyduka i za to dostaje raz na dwa tygodnie czek na sześćset dolców, które od razu zanosi do banku. Te sześćset dolców, to już, co niektórych denerwuje.
U nas Zosia ma opinię komunistki, jeszcze inni nazywają ją bolszewikiem ubraną w majteczki w kropeczki, staniki na cycuszki jak dzbanuszki, bo jest takim połamańcem ideowym, co to wykorzystywała i wyzyskiwała robotników w Polsce, a gdy została odstawiona od komunistycznej michy, to przyjechała do Ameryki do tych żarłocznych kapitalistów piranii i szakali, krokodylów i rekinów kapitalistycznego świata. Najgorzej jest z Zosia, gdy się upije bez humoru na czarno. Wtedy płacze i wymachuje pięściami, staje sie wulgarna i obrzydliwo dokucza ludziom, poniżając ich mówiąc, że wszyscy powinny mieszkać na Milwaukach, czyli głównej ulicy w polskim getcie w Chicago. Ulica ta w ostatnie dwie dekady stała się symbolem polskiej głupoty, bo Polacy dali się z niej wyprzeć Meksykanom i Portorykańczykom. Ulica ta przez sto lat była symbolem zaradności prężności polskiej w Chicago zamieszkiwaną przez Polaków prawie w stu procentach, pełniła rolę krakowskiego rynku, lub Marszałkowskiej w Warszawie, albo Piórkowskiej w Łodzi. Ulica Milwaukee ścisłe centrum polskości na Zachodniej Półkuli od początku dwudziestego wieku była miejscem spotkań, zakupów z setkami polskich sklepów, spędzania wolnego czasu w setkach polskich restauracji, teatrów, siedzib polskich gazet i organizacji czy nawet kawiarni. Na niej lub przy niej znajdowało się wiele dzielnic polskich, kościołów, była też biznesowym magnesem Polaków na całym Środkowym Zachodzie Ameryki. Teraz w ostatniej dekadzie dwudziestego wieku, przestała być polską dzielnicą, stała się upadkiem polskości, synonimem polskiej głupoty w Chicago i mówienie komuś, że skończy na Millwaukach, było zwykłym chamstwem. Zosia o sobie mówiła jak z najlepszej strony i co jeszcze ważniejsze to wykrzykiwała, że za komuny to była dopiero panią, pracowała w Poznaniu w firmie jakiejś tam architektonicznej czy biurze projektów. Mąż jej był wysokim komunistą, bo nawet dosłużył się stopnia pułkownika w wojsku i czegoś tam w szkole wojskowej uczył. Pijana Zosia płacze i się skarży na swój podły los pomocy domowej, jakby, kto był winny, że jest babą do wszystkiego. Co niektórzy mówią, że to wódka przez nią „płacze”. Wódka jej pomaga i rozluźnia ją, jest jej dobrym przyjacielem, przed którym Zosia się spowiada: córka teraz trzecim dzieckiem chodzi, nie pracuje, kto jej pomoże jak nie ja – argumentuje? Zięć inżynier, ale mało zarabia, mąż na wojskowej emeryturze, komuniści dobrze mu płacili, ale co to jedna emerytura w Polsce znaczy – dodaje, żeby nie moja Ameryka – wnuki nie miałyby butów do szkoły, cóż dopiero mówić o mieszkaniu czy samochodzie. O pracy w komunie mówi z dumą i dozą chwały, ale teraz to ledwo na chleb wystarcza – dodaje. Dobrze, że ta Ameryka mi się trafiła, inaczej wszyscy musieliby wbić zęby w ścianę i żreć kit z okien. Myślałam, że wykorzystam moją życiową wiedzę tutaj w Chicago w jakimś polskim biurze architektów. Byłam nastawiona na to, bo przecież Chicago, druga stolica Polski, ale rzeczywistość amerykańska mnie zaskoczyła. Szybko okazało się, że nic bez znajomości nie zrobię, jeśli nikt mnie nie poprze nie dam rady i nie dałam. Pewność siebie, wysoka samoocena, a nic się zdały ci, co mają dobrą pracę i jakieś wykształcenie, nie chcą się mieszać z tymi, co są prosto z Polski. Ci, co mnie zaprosili, zanim do tej Ameryki dojechałam zdążyli się pokłócić i rozwieść, zamiast do przyjaciół przyjechał do dwóch skłóconych ze sobą osób, które życzyły sobie nawzajem połamania nóg i wylądowania na Milwaukach na przystanku autobusowym z tobołkiem pod głową. Po raz pierwszy w życiu poczułam się zagubiona i tak naprawdę nie widziałam, co mam robić, wracać czy zostać. Wracać nie było, z czym, zostać nie było, po co. Pozostałam, bo znalezienie się w nowym środowisku, poradzenie sobie z nowymi problemami pozwoli mi lepiej poznać siebie i po raz pierwszy w życiu zdać się tylko na siebie samą, chociaż miałam już pięćdziesiąt dwa lata. Chciałam pomóc rodzinie, zarabiać większe pieniądze, niż iż w jakiejkolwiek pracy w Polsce. Ale cena, jaką płacę i musze zapłacić, o niej nikt mi nie powiedział. Tego nie wiedziałam, nikt mi w Polsce o tym nie mówił, każdy liczył dolary, których jeszcze nie zarobiłam, ani nic nie widziałam o samotności. Przyszła samotność i niemoc, poczucie wyobcowania, które kładzie swoją ciężką łapę na każdego z nas, nawet na mnie, największą optymistkę, jaką byłam. Łapa przygniotła do chicagowskiego bruku. Blokada językowa i bezradność dziecka, tak się czułam sprawiała, że nie potrafiłam zawalczyć o swoje.
– Dobrze, dobrze już tak nie narzekaj – mówią do niej inne baby z naszego mieszkania – w Polsce nie jest tak źle, choć za komuny było lepiej, nam też było, nie tylko tobie lepiej niż za rządów Wałęsy. Ale ty miałaś najlepiej takie czerwone świnie jak ty były przy samym korycie, żyły ponad stan a na dodatek i tutaj w Ameryce szczęście cię nie opuszcza i faktycznie ta Ameryka trafiła się jak ślepej kurze pyszne ziarnko. Tęsknisz, bo nie uciekłaś od toksycznego związku, większość z nas woli bezradność amerykańskiego dziecka w Chicago niż dorosłość w Polsce, która teraz niewiadomo jaka jest; komunistyczna? kapitalistyczną? Szkoda, że Chicago nie jest tak blisko Polski jak Londyn, albo Europa, a może nawet to i lepiej.
Zosia przywykła do tego, że w Chicago baby wyzywają ją od czerwonych świń, bo się sama pochwaliła książeczką PZPR, a na dodatek, wychwalała męża komunistę co utrwalał władzę ludową. Z babami spod Tarnowa tak łatwo się nie wygra, one wiedziały swoje i wymawiały jej, że za łóżko w piwnicy płaci prawie nic, ma dwóch gachów, którzy są w wieku jej córki. Stara jesteś – mówią jej – i jakaś nawet czarownica, wcale jeszcze nie taka spracowana i masz ładną figurę, a na dodatek rzuciłaś jakiś czar czy urok na chłopaków, bo nie mogą się doczekać, kiedy tylko do domu przyjedziesz na noc. Twoja historia męskich podbojów to temat na film i to nie jeden – dodawały. Ty nie przyjechałaś za mężem, ani nie uciekłaś od męża, który cię bił i poniżał, swoją polską codzienność ujarzmiłaś po amerykańsku. Osiągnęłaś sukces, ale materialny, przyjechałaś po pieniądze i jej masz. Jednak Ameryka zapędziła cię w kozi róg, ale jest sukces to pieniądze, dlaczego nie wracasz. Nie możesz się wstydzić, że ciężko pracujesz na to, co masz, a tłumaczyć się przed innymi, nie musisz, niczego nie ukradłaś. Nie wracasz, bo co? W Polsce o takich chłopakach jeszcze przed trzydziestką nawet być nie mogła pomarzyć, a tutaj proszę bardzo, patrzysz na nich śmiało i wzywająco. To, czego byś tam nie robiła, tutaj traktujesz, jako swoją osobistą wolność, i wara, komu do tego, co tam z nimi w tej piwnicznej izbie wyrabiasz. Wrócisz do domu, oj wrócisz do męża, i znowu będziesz aniołkiem, ale zanim to nastąpi, to kabzę nabijasz jak tylko możesz, posyłasz kasę, co miesiąc, więc oni tam modlą się za twoje zdrowie i proszą Pana Boga, abyś była tutaj jak najdłużej, tylko nie pij tyle, co świnia, bo wytrzymać z tobą nie można, i tych twoich mądrości, co ty to nie w Polsce nie miałaś, albo nie masz i jaki to był ważny ten twój mąż komunista wojskowy, który teraz jest stary i ledwo nogami może powłóczyć.
– Jutro rano muszę wcześnie wstać – odpowiedziała Zosia – udając jakby ta gadka wcale nie była do niej- tak się uodporniła na gadanie. Wy śpicie, a ja spać nie mogę, bo nad tym wszystkim rozmyślam, co mówicie i czego nawet jeszcze nie powiedziałyście.
Języki macie ostre jak brzytwa, pyski niewyparzone, ale to nie przekłada się na wasze pozytywne myślenie o Ameryce, która pomimo ciężkiej pracy też coś innego potrafi zaoferować tym co chcą czegoś więcej poza pracą tylko. Wy tego nie widzicie, ani nie wiecie, że ja nie jestem ani słodka idiotka, ani nie przepadam za seksem po kieliszku wódki, ona mnie nie inspiruje, ani nie podnieca. Nie pytam chłopaków, co robią i z czego tutaj żyją, wystarczy, że na nim popatrzę i już wiem, czego oni chcą. Nie rozliczam ich z pracy i ile zarabiają, ale ich umięśnione ręce, napięte klatki piersiowe od noszenia ciężkich rzeczy cieszą moje oczy. My wspólnie mamy good time jak mawiają Amerykanie, ten time, jest dla mnie ważny, bo z każdym miesiącem jestem bliżej swojej rodziny. Tak, w Polsce nie wypiłam tyle wódki przez całe życie to tutaj przez jeden rok. Tak piję wódkę z przyjemnością i lubię ją muszę to przyznać napić się z chłopakami a przy okazji omówić parę spraw, po dwóch tygodniach milczenia ma człowiek, o czym rozmawiać. Stare ciało kobiety umierającej, z której wycieka krew, kał, ślina, mocz, ropa, wycieka takie coś, co ludzie nazywają życiem a ja gównem. Czy myślicie, że przez dwadzieścia cztery godziny na dobę to dobrze nie nastraja do życia? Czuję jakby część mojej duszy już we mnie umarła, stałam się innym człowiekiem, chce cieszyć się z życia, chce się radować życiem, dopóki jest jeszcze czas i pora. Wam radze też tak róbcie jesteście tutaj same, skazane na ogromna samotność, rodzina w Polsce dolary dostaje, czy to mało, swój haracz płacimy i to jest wysoka cena. Po co mam udawać, że zamiast seksu wolę samotne spacery po parku Lincolna, czy wyprawy do kina z ośmioma salami, lub na jakieś tam imprezy chicagowskie. Po co mam sobie gotować pyszności i same je jeść, albo chodzić do drogich restauracji i kosztować wietnamskie czy chińskie jedzenie lub kuchnię arabską, wolę – nie będę tego ukrywać – seks. Moje ciało go potrzebuje, mam wrażenie, że to coś bardzo miłego, coś wspaniałego, a wy odmawiacie sobie tego, bo – i tutaj mogę podać sto powodów, dlaczego – ale tego nie zrobię. W akcie seksualnym cały mój umysł i ciało się angażuje i robię to z wielką ochotą, to jest radość mojej duszy. Jestem zadowolona i szczęśliwa, nawet ta rozmowa o seksie, która nigdy by nie zaistniała w Polsce tutaj sprawią mi ulgę i zadowolenie, bo mogę się przed wami wygadać. To jest moja tajemnica amerykańska, która mnie wcale już nie męczy, bo wam ją zdradziłam.
– Straszna mi tajemnica -powiedziała jedna z sąsiadek – rżniesz się aż podłoga jęczy, a druga dodała; idziesz na całego na dwa baty, i jaka to tajemnica, od dawno wszyscy to wiedzą.
– Tak wiem, to żadna tajemnica, ale większość kobiet do niej by się tak oficjalnie nie przyznała, większość nie obierze takiej drogi jak moja – powiedziała nieskromnie Zosia. Jest ona trudna, szczególnie dla matki i żony, która nigdy w Polsce nie zdradziła męża, ale tam nie czułam swojej seksualności jak tutaj w Ameryce. Nawet tutaj przestałam myśleć o seksie jak o grzechu, bo stał się dla mnie tak naturalnym jak oddychanie, a nie był. Otwarcie przyznałam do swoich radości a wy nie, a wiem, że wy też macie swoje tęsknoty i marzenia, ale się boicie. Pozostawiona sama sobie, bez kontroli męża i oczu bliskich i znajomych wolę seks niż sprzątanie mieszkania, wolę seks zamiast się z wami kłócić zgadzać lub nie, zgadzać się na mniej lub bardziej głupie tematy. Wy swoją przyjemność znajdujecie w kłótniach i obgadywaniu się nawzajem, brak seksu przekuwacie w frustrację. Brak seksu powoduje duże napięcie, a nie zaspakajanie jego powoduje to, że moje panie stajecie się tak upierdliwe, a ja taką nie chcę być. Understand me – zakończyła swoje wystąpienie po angielsku.
Chicago, 1994 r.
* Maulana Jalaluddin Rumi urodził się w blisko miejscowości Balkh, która obecnie znajduje się w Afganistanie, 30 września 1207 roku z zmarł w 17 grudnia roku 1273. W czasie jego dzieciństwa wzrastała potęga Mongołów, którzy najechali Azję Środkową między 1215 a 1220 rokiem, dlatego jego ojciec Baha Ud Din Walad Rumi wraz z całą rodziną i grupą uczniów wyruszył z rodzinnych stron Afganistanu i poprzez Bagdad, Mekkę, Damaszek trafili do miasta Konya w obecnej Turcji, gdzie mieszkał większość swojego życia. Rumi w dowolnym tłumaczeniu znaczy Rzymianin, to jest „Rzymianin z Anatolii”, tj. jest terenów odebranym Rzymianom, które w XIII w. dostały się pod panowanie Turków osmańskich. Pod tym nazwiskiem / pseudonimem przeszedł do historii świata zachodniej literatury.