Miasto dusz – odc. 4 / refleksje „o miejscu” osnute na kanwie debiutu p. Wioletty Ciesielskiej – „Pełna penetracja”

Krzyk dzwonów zamęczonych na śmierć karmi psy,
które wciąż szczekają w psychofizycznej obojętności

            Niczym bat będę, niczym krzyk światła dostanę się do najdalszych zakątków psychiki wałęsających się bez celu łajdaków i zburzę mur, którym się otaczają, by wypierać to, co im wstrętne i brzydkie. Będą się bronić, będą kopać i gryźć, gdy im sen odbiorę, gdy im zatruję życie, demaskując perfidię, z którą zżyli się jak kleszcz z żywicielem. Do tych brudnych nor, które uważają za święte. Do ich bólu i lęku dostanie się pieśń żałobna, która pytać będzie, która czekać będzie, która wzniesie się ponad istnienie.  Jestem i widzę, czuję…

Pełna penetracja
"i odpuść nam nasze winy, jako i my odpuszczamy naszym"
matkojebcom[1].

          Bestia przebrzydła – zdeterminowana i dobrze zorganizowana miernota – uśmiechająca się w ohydnej przesadzie absurdalna masa – tępa od otępiających wrażeń – od świecidełek – baloników – złotek – posrebrzeń – lansującego się trendu – wijąca się z bólu konstruktywnie rozbudowana kasta utrapieńców – sen mrocznego egoizmu – kalectwo duchowe, intelektualne, emocjonalne – ordynarna dobroć podszyta pogardą socjalistycznego kapitalizmu – gwiazdy oszpecone trywialnością i infantylizmem – specjaliści od ludzkiej duszy – pragnący osiągać osobiste korzyści – uśmiechający się dewianci – życzliwi malkontenci – matrocentryczni – pomyleńcy – patrocentryczni – przyszli żywiciele rodzin korporacyjnych – przywłaszczający wspaniałość paryskiego krajobrazu bez wrażliwości na jego sens – podchodzący znienacka – karmiący się egoistycznym działaniem – przyciągający się – ulegający biologizmowi – nie pragnący zobaczyć – obmierźli synowie i córy przepychu – bractwa jawne i utajnione – samobójcy i zabójcy; dumni i pyszni – kochający bez wiary – uczciwi mordercy – wierzący w spełnienie iluzji – oczekujący na raj – ci, których Chrystus zgwałcił i ci, których zgwałci – brzemienni jedyną prawdą– pragnący zwyciężyć – wyznawcy wszelkiej maści obiektywnego złudzenia.

          Miejsce powstaje z uczucia bezinteresownej aktywności skierowanej na potrzeby głęboko ludzkie. Nieistotne jest teraz stwierdzenie, o jakim miejscu mówimy. Miejsce to bowiem nie ma najmniejszego znaczenia. W sensie materialnym, geograficznym, czy innym. Miejscem jest pobyt „w tym” (stanie mentalnym), co odbiera miejscu jego supremację. Można zaiste zauważyć, iż ludzkie zwierzę ma potrzebę tworzenia miejsc pięknych, czy uprzywilejowanych, komfortowych, które pozostają zimne, głuche i ślepe. Puste. Miejsce puste dotyka nicości, która krzykiem i krwią obarcza przebywających w nim osobników uczuciem poddaństwa i zniewolenia. Zostało stworzone przez ofiary systemowych oprawców, które śpiąc na najznamienitszych materacach, otaczając się luksusem i zbrodnią okaleczonego designu, dotykają upodlonego rdzenia swojej martwicy mentalnej.

Miejsce, a więc wnętrze, przestaje mówić i przestaje oddychać. Odbiera tlen, odbiera mowę, odbiera sens, a w końcu odbiera życie. Nie inaczej rzecz z pozoru wygląda, gdy komfort zastępuje dyskomfort, a zatem porażająca i urągająca ludzkiej godności brzydota dokonuje spustoszeń równie trwałych i głębokich, lecz zaiste więcej do mnie mówi obraz tragedii wypisanej na ścianach brudnych i ponurych, niż zbrodnia – morderstwo ujawnione w czystości i pięknie pseudo moralnej oraz agresywnej hucpie karłów domagających się satysfakcji.

          Ich bowiem quasi istnienie gasi strumień miłości z uporczywą nonszalancją. Sięgnęli dna ostatecznego.

          Miejsce, trzeba jednak powiedzieć, jest byciem poza wszelkim komfortem i dyskomfortem bez względu na wszelkie sentymenty autora. Miejsce, które jest domem, w wymiarze metafizyki, określa zdolność człowieka do zapłodnienia przestrzeni uczuciem oddania siebie już nie miejscu, lecz człowiekowi – innemu. Inny jest bowiem kulminacyjnym i granicznym punktem rozpatrywania miejsca, gdyż nie istnieje miejsce bez tego, który je wymyśli, a wymyślić może  je tylko dla innego. Inny staje się przedmiotem namysłu nad potencjalnym, egzystencjalnym przyczółkiem domu. Tu rodzi się idea Miasta dusz.

          Miejsce jest zapamiętaniem dobra, trwałym zespoleniem z nurtem dialogicznego uniesienia. Szaleńczego wytrysku, który wynosi nas poza ramy czasu. Kiedy Cioran, mówi, że i tak nie przezwyciężymy czasu, to właśnie miejsce, które jest domem, a w konsekwencji miastem, miastem Dusz, czas przezwycięża. Zrozumiała jest po temu refleksja autorki, gdy w wierszu „Włókiennicza” pisze:

           kochankowie z Włókienniczej nie mają na czynsz,
          na bogato żenią kosą własne żebro.

          Miejsce wywiera presję walentną. Odziera nas z pychy. Zakładać należy, iż jest wspólnym centrum przeżyciowym wszystkich istot ze świadomością siebie. Oto niematerialna przestrzeń poza czasem i poza symbolem rodzi w człowieku miłość, której niespełniony sen obarcza kalectwem ludzki gatunek, czyli pozbawia domu tych, którzy marzą o miejscu. Pragną ciszy. Tak może się wydawać, lecz miejsce pełne jest niepokoju, gdyż, jak powiedzieliśmy, zawiera w sobie innego. Inny otwiera bowiem potrzebę stworzenia domu dialogicznego, który dokona przewrotu w pojmowaniu domu powszechnego. W tym domu dobrze się wygląda na zdjęciach. To dom przemocy i zguby. Zapamiętanie, wspomniane wcześniej zmienia tu swoje znaczenie, przybiera  postać nienawiści i pożądania, zanieczyszcza tkankę psychiczną negatywnymi emocjami. Jest dom, lecz nie ma miejsca. Powstaje formalny kryzys godzony w absurdzie życia zobojętnieniem. Tak już jest, powiedzą niektórzy, lecz Ciesielska ów kryzys opisuje ze sportowym zacięciem, mówi niemal, zza delikatnej ścianki faktów psychologicznych: tak być nie może!

              klękaj, twarzą do ściany!
              (pamiętaj, bozia patrzy...)

         Miejsce zapamiętuje, bardzo często podświadomie, i nadaje znaczenie istnieniu dobra, które pozostaje odrzucone. Nie ma miejsca bez odrzucenia, gdyż konflikt jest sensem odgórnym miejsca, bowiem miejsce tworzy inny. Inny po temu jest zarzewiem potencjalnego konfliktu, lecz tylko w takim znaczeniu obciążony jest pejoratywną konotacją, w jakim nie pragnie tworzyć domu dialogicznego. Gdy utknął w swoim siebie kochaniu, nie ma mowy o wspólnym pojednaniu. Odrzucone oddycha w innym jednak swobodnie, żyje w jego nieświadomości. Odrzucone jest bowiem kamieniem węgielnym, gdy nie rościło sobie pretensji do supremacji miejsca, do swojej pozycji, choć prawem odrzuconego jest także bronić miejsca, które hańbi swą godność bezeceństwem, jak gówniarze z Rybnej (w spiczastych, białych kapturach) i dresy, co mają do opchnięcia niezły towar.

          Gdzie ty jesteś – mówi Rilke – powstaje miejsce.

            Ty – jesteś innym. Inny zaś wyłania się jako będący domem nieskończonym. W pewnym sensie jest tęsknotą do swego rodzaju tradycji, która w obecnej formie nie może nam do tej pory odsłonić nic, poza hegemonią. Jest po temu zwiastunem trwałej zagłady, gdy odsłania wiekowy fałsz, do którego ludzie przywykli pogrążeni w beznadziejności swego losu i zamknięci na innego.

            który znajdzie, ten trafi do domu na grzbiecie tęczy.
            hyc!

            Uwielbiam ludzi przejętych rolą, którą spełniają w życiu. Ich czystość jest imponująco orgazmastyczna. Nie szukają możliwości przeglądania się w innych, lecz bez kozery zabierają tlen mdławym przedstawicielom ludzkiej organizacji, którym przyszło na myśl, by swoim życiem ukręcić słodki szwindel. By ludzi kupić na swoje trupie fantazje, pożądliwe i ohydne.

            Z nimi przychodzi idea. Niebezpieczna matka szaleńców, bo tylko szaleńcom się ona odkryje. Trzeba zwariować, żeby poczuć jej dotyk i czułość. Wyjść poza siebie. Poza stan rozumowania. Daleko od racjonalnej maksymalizacji.

            Gdy widzę tych wałęsających się ludzi po świecie, którym ogrom zniewolenia ograniczył zdolność odczuwania i rozumienia semantycznych zdarzeń, na które powinni zareagować wartościowaniem bądź to negatywnym lub pozytywnym, o czym nie mają najmniejszego pojęcia, płaczę nad tą szarą i bezrefleksyjną masą. Ubolewam, nie obawiam się napisać, iż razem z autorką tej wyśmienitej książki, nad losem ludzi, którzy zniszczeni przez systemowe normy oprawców, wyrazicieli jedynej prawdy, jaką zna ten karłowaty świat, czyli bezwzględnego posłuszeństwa i podporządkowania kurwom i bydlakom, którym się wydaje, że poznali sens istnienia, i którzy na ludzkim nieszczęściu – globalnym oszustwie robią spektakularne interesy i z tego tytułu są uważani za doskonale radzących sobie… umieram/ y.

Co minutę. Sześćdziesiąt razy.

            tęczowe kałuże płoną do świtu…

           Ich skrzywienie polega na tym, iż nie są w stanie doświadczyć miłości. Nie kochają świata, zatem ich stosunek do codziennej walki o wartości, które już uległy zatarciu bądź nawet zostały utracone, o to, by wskrzesić energię twórczą i kreatywnie przemierzać lądy wciąż niezbadane, które domagają się odkrycia, jest, co najwyżej, ambiwalentny. Bez wiary w miłość zgnieciona przez istniejące trendy domaga się szacunku, którego zapachu nie znają. Nikt ich nigdy nie szanował. Nauczyli się udawać, by zrekompensować sobie fatalizm egzystencji.

            zamyka oczy, by grać
            z kolejnym cieniem w chowanego

            Czy można ich zostawić samych sobie, by do reszty zniszczyli wszystko co godne i piękne? Nie można, niestety. Trzeba ich nieustannie nękać, krytykować i poddawać refutacji ich wybujałe fantazje. Na nic nauka. Nauką nie można nic wskórać. Nauczaniem nie można przecież przemienić złego człowieka w dobrego. To jest właśnie podstawowy problem filozofii, która nie potrafi do dziś dnia odpowiedzieć na pytanie o wolność, o sens istnienia. Wydaje się ludziom, iż znajdą ratunek dla uspokojenia siebie, ale na próżno będą szukać odpowiedzi. Mogą poznać nawet wszystkie tajemnice, mogą się wiedzą obłożyć z każdej strony, lecz nigdy nie zniosą cierpienia swojej egzystencji. Nieustannie będą pozostawać poza swoją godnością, gdyż nie znaleźli sposobu, by się uwolnić od czasu. By umiejętnie o nim zapomnieć wychodząc bez przyłbicy z rąk naprzeciw egzystencjalnym lękom. Dokonać niemożliwego uda się jedynie tym, którzy dotknięci miłością odważną powzięli wysiłek, aby z przedmiotu rozważań uczynić kościół, aby każdego dnia i każdej minuty zagłębiać się w tajemnice wszechświata. By trud, który towarzyszy takim praktykom, przybrał formę przyjemnie ekscytującą, eo ipso degradującą ciężar rozpaczy egzystencjalnej. Oni, powiadam, będą dobrymi, bowiem z odwagą i sprawiedliwością nie szukają dla siebie schronienia w norach brudnych, umarłych miast, lecz poszukują dzielnych, którzy im swoją śmierć złożą w darze, bowiem życie jest tylko pragnieniem śmierci.

            Z tej plątaniny cierpiących bytów chciałoby się kogoś wyłowić. Być może czasem się to udaje. Czasem zdarza się także i cud. Przychodzi olśnienie. Spływa na kogoś. Jednak umieranie nie przychodzi łatwo. Nie ma w umieraniu przede wszystkim nic z determinacji, na kanwie której zostaje przedstawiony ludziom wchodzącym w bezpośrednie relacje z rzeczywistością obraz dzisiejszego świata, o czym pisze Ciesielska w „Pełnej penetracji”.

            Wciąż szukamy nici Ariadny, która wskaże nam właściwą drogą. Droga jednak wiedzie zawsze przez mrok.

            kolczatka wrośnięta w kark.
            każdy klucz może mnie otworzyć.
            byle kundel ma prawo do pokrycia.

            Męstwo (fortitudo) jest zawsze eksplikacją entelechii – wewnętrznego celu, który na drodze człowieka przez życie ukazuje nam problem przede wszystkim natury moralnej. Entelechia zaś na drodze poznania odkrywana jest przez iluminację, co, jak słusznie zauważył św. Augustyn, umożliwia poznanie prawdy jedynie osobnikowi o czystym sercu. O jakiej formie krynicy czystości mówimy? Tego nie wiemy. Nie możemy tego jeszcze stwierdzić, bowiem ów cel nie zostaje nam w chwili obecnej przedstawiony. Cel jest wysiłkiem wystąpienia, zawsze wbrew czemuś. Darem, miłością do tych, którzy żyją. Nie nazywałbym takiego działania poświęceniem, bowiem ontologia ofiary deprymuje afirmację radości, którą opromieniona wolność znosi siłę cierpienia.

Wystąpienie przeciwko czemuś, komuś jest wyrzeczeniem się pogardy do człowieka, do ludzi, bowiem kochać oznaczać może jedynie zdolność do porzucenia, zaś pogarda potrzebuje nieustannego kontaktu z obiektem wyzysku.

            Należy, tak uważam, zwracać zawsze uwagę na początek, gdzie ów cel zarysowuje swoją godnością moment pryncypialnej konfrontacji ze światem. Oznacza to jego porażkę w sensie obiektywnym, czyli oddzielenie siebie od tego co etyczne (obyczaj), a zatem pokonanie lęku przed samotnością i śmiercią. Męstwo zatem jest także aktem skruchy, bowiem rezygnuje z udziału w zbrodni, jeśli przyjmujemy, że to co obiektywne jest złem w czystej postaci, któremu lęki odebrały dzielność i możliwość iluminacji, jak w przypadku bohaterów życia opisywanych przez Ciesielską. Oczekiwanie na wynik – finałowe rozstrzygnięcie – jest bezcelowe i jedynie impotentni sceptycy gotowi będą iść taką drogą rozumowania, bowiem sam wynik, bez względu na to jaki by nie był, nie ma tu żadnego znaczenia. Męstwo jest aktem spełniania się w ruchu wolności, który nie odnajduje przyjemności w zwycięstwie, lecz w przegranej, bowiem przegrać, w znaczeniu: nie pragnąć zwyciężyć – jest zaiste aktem najwyższej odwagi. To pewne, że ci którzy pragną zwyciężyć nie pojmą natury idei, bowiem mężny człowiek potrafi się przede wszystkim bronić przed stosowaniem przemocy. I w jakim stylu to robi!

            Twórca występuje przeciw grupie społecznej, gdyż z racji najwyższego argumentu, dba o to właśnie, by wartości systemu nie zwróciły się przeciwko niemu, by nie doszło do implozji wewnętrznej, do kalectwa duchowego i upadku kultury. Twórca daje zatem poprzez swoją pracę członkom organizacji możliwość koncentracji umysłu nad swoim dziełem, bowiem tylko taka kontemplacja pozwala uciszyć biologiczną świadomość istnienia, tym samym daje asumpt do tego, by sądzić o twórcy, iż nie pragnie nas eksploatować, lecz dba o nasz rozwój, ukazując nam to, czego sami nie zauważyliśmy. Robota ta jest według mnie wykonana w książce „Pełna penetracja” z iście gorliwym natchnieniem.

            Człowiek jest postacią przebrzydłą, ograniczoną, organicznie potępioną i do cna zniszczoną przez system trupich wartości, w jakich żyje. W jakich się chowa, dojrzewa i umiera, choć śmierć jego jest nic nie znaczącym końcem. Czymże może być śmierć dla kogoś, kto już za życia umarł. Każdego dnia rzuca ziarna na podglebie patologii, rozszerza się ona, zanieczyszcza rzeczywistość, stosując się do utylitarnych norm obyczajowych oraz ulegając złudzeniu jak wtedy właśnie, gdy z pozoru mamy wrażenie, iż nie obcujemy z demonizmem, jednak gorzka aura, jaką roznosi, nie może pozostawiać złudzeń co do tego, z kim mamy do czynienia.

            Staruszki leżały krzyżem,
            czekając na zbawienie za grzechy,
            których nie popełniłyby na trzeźwo.

            Wszechogarniająca beznamiętność pokolorowana quasi egzaltacją, marne i pozbawione pasji życie, cuchnące i karłowate myśli, będące przyczyną schorzeń, nie tylko psychicznych. Obłąkane poszukiwanie sensu, pogoń za miłością, która jest miłością wyzysku i agresji. Pragnienie zawładnięcia swoją ofiarą, zniewolenie jej i grzebanie żywcem, to jest obraz tego człowieka, który do twórczej pracy w żadnym razie nie jest przygotowany, a co najwyżej są to wyjałowione i pozbawione wartości działania, wybrzmiewające w głęboko poruszających słowach poetki.

            Ta wspaniała organizacja ludzkich zwierząt od wieków – niestety – na zgubę naszego świata, jest grupą ujednoliconą, bezzasadnie naśladującą siebie, status homogeniczny tych jednostek wynika z uprzedmiotowienia – ubezwłasnowolnienia – bezwiednego zaanektowania przez proces socjalizacji. Jaźń stała się marnym korelatem szczęścia, choć w rzeczywistości, w zależności od stopnia patologii, jej cierpienie ma różną gradację. Jak mawiał Witkacy: góra gnębi dół, dół gnębi niższy dół, a najniższy dół upodla się całkowicie wobec niemożliwości wpływu na rzeczywistość. Jakość tej pseudo wolności przybiera formę dezaprobaty, indyferentyzmu, a zło staje się powszechnością. I chodzą po świecie piewcy prawdy, i szukają możliwości przewyższenia innych… a tu trzeba myśleć tylko o tym, by siebie przewyższyć… Ciesielska widzi to nazbyt wyraźnie, z czym się z nami dzieli ze sportową zawziętością jak w tytułowym wierszu:

            więc nie krępuj się proszę, zalej mnie nasieniem,
            mając mnie w poważaniu.
            głębokim.

            Wszystkich namawia się do czytania, czyta nawet prezydent tego nieszczęsnego kraju, prawdopodobnie tylko publicznie! Czyta zaś nie byle co. Bo i Wyspiańskiego, i Sienkiewicza, to Prusa, twierdząc wszem i wobec, że czytanie literatury pięknej pozwala poszerzać zdolności poznawcze, zdolności rozumienia współzależności zjawisk oraz czynników nań wpływających, ma niebagatelny wpływ na rozwój człowieka i do tego, jakże mogłoby być inaczej – pozwala mu obcować z kulturą!, ale jaką kulturą – z wartościami wyższego rzędu. I tu zaczyna się właśnie granda – bo z wartościami wyższego rzędu nie mamy i nie możemy mieć tu do czynienia. Nigdy!

            Literatura, do której seria wydawnicza Miasto dusz pragnie aspirować, winna służyć wam wszystkim, jako klucz do otwarcia swoich możliwości poznawczych poprzez – jak mawiał Ruskin – drążenie skały, by dostać się do serca uczucia. Do głębokiej koncentracji umysłu na przedmiocie egzystencjalnych rozważań i ucieczce od wszystkiego, co język ma do  zaoferowania w wymiarze powierzchownym. Twórca, co już mówiłem, nie sympatyzuje z tobą, lecz robi wszystko, aby otworzyć ci możliwość zgłębienia mechanizmu miłości, prawdy, piękna, zła czy dobra.

            Literatura zatem powinna nas uwrażliwić, uwznioślić, zaniepokoić stawianymi przez nią pytaniami, bowiem służy tylko do tego, by pomnażać wartości. Uważam, że tylko dlatego, iż uczucia twórcy, które oddziałują na nas także za pośrednictwem jego sposobu wypowiedzi – obcowania z jego myślą, pozwalają, poprzez koncentrację umysłu na przedmiocie jego miłości, zrezygnować z pychy i posiąść jakże istotną świadomość, iż skoro stawia przed nami wyzwania!, nie ma zamiaru traktować nas jako potencjalny obiekt partykularnego wyzysku. To nie bez znaczenia, także biorąc pod uwagę związki partnerskie, które są jednak oporne na sensowne rozwiązania. Nie ma żadnego sensu nadawać znaczenia tym wartościom, które na to nie zasługują. Ten, kto nie ma nic do powiedzenia, nie powinien mówić!

           penetruj mnie jak twój bóg przykazał

            Piękno umiera. Jaka szkoda. Już go prawie nie widać, bowiem wymierają ci, którzy zdolni byliby je odszukać, ożywiając przestrzeń kultury. Wedrzeć się w głąb istoty rzeczy, kontemplować jego nieodłączny od egzystencji sens. Delektować się tym, czego nie można w pełni uchwycić, bowiem nie ma miary nasycenia pięknem transcendentalnym. Piękno jest systematycznie odsłaniającym się krajobrazem wszechrzeczy, zagadką, której nie można rozwiązać, gdyż w żadnym razie pojęcie piękna nie może odwoływać się do reifikacji i konsekracji status quo. Twórca, a zatem człowiek kochający, daje nam możliwość zanurzania się w głębinę swoich osobistych zetknięć ze światem, cały czas mając na uwadze, by burzyć teraźniejszy porządek, zastaną rzeczywistość. Ucieka przed nami. Nie pozwala się złapać ani naśladować. Otwiera wówczas przed wspólnotą nowe perspektywy myślenia, patrzenia, odczuwania. Nie pragnie jej zguby. Jeśli serce swoje oddał na służbę prerogatywie tworzenia i bezkarnie nie zrywa owoców z drzewa wawrzynowego, zdolny będzie stłumić zwierzęce pragnienie dominacji wśród pobratymców. Wejdzie z nimi w dialog iście operacyjny, lecz jego towarzystwo ma swoją cenę. Nie zniży się do poziomu infantylnych asocjacji kulturowych, społecznych i psychologicznych. Nie może. Za mało jest czasu, by marnować życie schlebiając powierzchownym afektom w celu osiągnięcia własnych korzyści. Jego krzyk obudzi do lotu pisklęta. Stymuluje je, by były gotowe do wędrówki na nowe wyżyny. Nieodkryte przestrzenie miłości. Zostawia swoim życiem świadectwo, najpełniej ludzką satysfakcję, która swój habitat odnajduje poza granicą względności.

           penetruj pijany, penetruj naćpany

           Ludzie nie chcą sobie dawać piękna. Nie pragną go. Boją się piękna, bo piękno musi budzić lęk u tych, którzy są wychowywani w totalistycznie ohydnym porządku. Są tylko tym, czym nakazano im być lub bezwiednie naśladują martwicę kultury umarłych miast, szukając jedynie aprobaty dla swoich miernych konkluzji, doznań i chorób. Pragną zaistnieć, lecz tylko wówczas jest to możliwe, gdy się uniosą na skrzydłach brzydoty – sympatii z obiektem partykularnego wyzysku, którym gardzą, bowiem żywią pogardę do samych siebie.

            ukryty schemat,
            dążenie do jasności

            Cenzor ma ręce krwawe od poszukiwania szczęścia w negatywności poetyckich kamieni na brzuchu. Zakulisowych melodramatów pełznących – każdy w innym kierunku, lecz nie do jednego celu. Lubuje się w wyszukiwaniu wszelkiego rodzaju brudu i brzydoty, pod przykrywką których rozgrywa się szeroko rozumiane pojęcie sztuki literackiej, gdzie wybitne jednostki, gloryfikowane przez systemowe normy oprawców zarzucają nieszczęsnego odbiorcę słowotokiem, idącym z duchem historycznych generalizacji, które doprowadzają od setek lat do unicestwienia meta- języka ze sfery publicznego dyskursu i działalności artystycznej.

            (staniemy się dorośli
            na bardzo solidnych podstawach krzyża).
            Ksiądz pozwoli wziąć łyka z kielicha.

           Seria wydawnicza Miasto dusz cały wysiłek twórczej pracy wkłada w uzbrojenie ładunku emocjonalnego, którego potencjał widoczny jest dopiero po przejściu przez próg wyjściowy – powagę, aby umysłowi zostawić możliwie najwięcej atrakcyjnej pracy analityczno – penetrującej, bowiem w niej się lubuje, a im więcej takiej roboty wykona, tym bardziej sprawnym się czuje, zaś jego zdolności poznawcze stopniowo uwydatniają w nim naturalną głębię, mądrość, subtelność i kulturę wnętrza. Klika beznamiętnych orędowników poprawności wypominać nam będzie niedbałość o formę i styl, który rzekomo w literackich asocjacjach zmieścić się nie może, bo nic nie wynika bezpośrednio z przekazu językowego.

            Dlatego nie może dziwić, że poziom kultury jest bardzo niski, gdy członkowie tej nieszczęsnej organizacji nie dysponują nawet w minimalnym stopniu atrakcyjnością poznania, o którym mówię. Jakże może coś ulec zmianie w tej materii, gdy poruszając się po powierzchni języka, udając głębokich znawców i szczycąc się swymi sukcesami, pierzchają i obawiają się bezpośredniej konfrontacji z tymi, którzy przyciskając ich do muru, objawiliby ich beznamiętną naturę i autentyczny brak troski o postęp kulturowy. Czymże może być ten świat, gdy nie ma w nim miejsca na osobowości, na ludzi, którzy nie szczędziliby trudu i wysiłku, by przebić się do serca metafizycznego krajobrazu, aby wyjście na powierzchnię emanowało czystością poznania, odwagą, by koniecznie utrzymać dystans z odbiorcą, aby go nie zwodzić, jak tzw. piękna kobieta, quasi estetyką, lecz ułatwić mu wzrastanie w sobie.

            Usunę plamy z bielizny, osuszę bagna pod fundament

            Czy w ogóle można używać pojęcia: motłoch? Każdy, kto wystąpi publicznie z takim objawieniem musi się liczyć nie tylko z bezwzględną krytyką, lecz także z ostracyzmem i pogardą, a może i nawet ze zorganizowanym atakiem ze strony poniżonych, których przebiegłość i wyrafinowanie mogą nie mieć sobie równych. Jednak nie zapominajcie, że to motłoch skazał wielkiego Sokratesa na śmierć, to ten sam właśnie motłoch – tylko uobecniony w innej epoce – wybrał Hitlera na kanclerza Niemiec, to wreszcie ten sam motłoch, zrozpaczony swoim losem i oczekujący gwarancji powodzenia i dobrobytu, oddaje dziś władzę politykom, którzy bez skrupułów wykorzystują ich naiwność, gwałcąc obyczaje i święte prawa. Świętokradztwo!

Możecie przyjąć to, co mówię lub nie, ale to motłoch jest wszystkiemu winien, to ten właśnie obiektywny twór robaków tworzących bezrefleksyjne grupy społeczne, w poczuciu bezradności, w obliczu niemożliwości rozwiązania problemu egzystencjalnego, stoi na drodze wolności, bowiem ta ordynarna i domagająca się praw kasta nieudaczników, decydować będzie zawsze o losie każdej jednostki w społeczeństwie, nawet najwybitniejszej.

Prawa rozwoju zostały powstrzymane wczoraj, zostają powstrzymane dziś i będą powstrzymywane jutro, jeśli się z tej perwersji nie uwolnimy.

Przemoc zjawia się zawsze, tylko w innej formie, lecz rzadko zdarza się, by pojawili się ludzi zdolni to diabelstwo rozpoznać i spróbować wyplenić, czego początkiem niechaj będzie pierwsza pozycja serii wydawniczej Miasto dusz – debiut p. Wioletty Ciesielskiej…

makaron z liter
to takie proste danie

(fragmenty książki „Miasto dusz”)


[1]Wszystkie cytaty pochodzą z debiutu p. Wioletty Ciesielskiej – „Pełna penetracja”.

Jerzy Kaśków – Miasto dusz (4)
QR kod: Jerzy Kaśków – Miasto dusz (4)