***

składnica czasu piec
na odległej zapomnianej daczy
pogrzebaczem uchylił żar
twarz poczerniała
strzepnąłem ją w lustro


***

trawy
jak węże po polu się wiją
odpełzają w dal przed wojną
drzewa
niepewnie przestawiają korzenie
wloką się w dal przed wojną
zwierzęta
niektóre rycząc niektóre pogwizdując
uciekają w dal przed wojną
ptaki
rozrzucając pióra i krzyki
odlatują w dal przed wojną
ludzie
ustami tworząc milczący obłok
od chłodu wczesnej jesieni
kołyszą się
maszerują w miejscu


***

poeto
masz obowiązek do nie zachowania milczenia
masz obowiązek świadczyć przeciw sobie
masz obowiązek mówić wszystko
co może być wykorzystane przeciwko tobie
i nikt nie powinien uczestniczyć przy tym
poeto
masz obowiązek być pustką
nad którą wiecznie wiszą tumany kurzu
onegdaj nadepniętą
przez nadejście wulgarnej podeszwy
czasu
rybą
wyrzuconą na brzeg
i wydmuchującą z ust pęcherzyki skrzeli
do rozdania innym
lasem
któremu odebrano drewniany szum
napełniający nocą
czyjąś poduszkę słuchu
poeto
jesteś nagi i wrażliwy przed obliczem państwa
tak jak państwo jest bezradne wobec ciebie
usługi ochrony ciebie
może przyjąć tylko On
jeśli tylko tego
On zechce


***

połączyli
czas rozrzucania
i czas zbierania
i oto
kto zbiera
pada teraz pod gradem kamieni
a kto rozrzuca
potyka się o zbierających
i wpada
w hurmę skurczonych z bólu
wyjmuję kamień
zza pazuchy dziewczyny
i rzucam hen
przez porozbijane głowy
chowamy się w łuku
nadsłuchujemy
jak rozdrabnia się miasto
i grzmi ulewa
eksploduje serce


***

niebo podeszło
do niego teraz można było się dostać
przeskakując z grzędy na grzędę
spienionego morza
na dywaniku obok drzwi
moje i jej stopy
zwęglone przez przybój
kamieni


***

patrzyła na śpiącego
czasem przestawał oddychać
jakby zająkając się przy wdechu
a później głośno oddawał pojmane
i w twarz jej leciało listowie
porywiście porzucając gardło


***

szczelina morza
rozcięta światłem księżyca
pod nogami chłodna plaża
spulchniona dziennym trudem wypoczynku
idziemy wzdłuż brzegu
ona pochyla się i przygląda
wciśniętym w piach
twarzom


***

miejsce pod słońcem było zajęte
przez mężczyznę na leżaku
rozwalił się na nim
na żarzące sie części
życie odparował upał
w palenisku głowy krzyczały
parzące węgielki słuchawek


***

po morzu ostała się
grzęda spieczonych fal
czyjeś odbarwione przez słońce płetwy
zakorkowana butelka nasienia
1954 roku ejakulacji
twarze jak spodki
z dna wyschniętej ojczyzny


***

WOJNĘ przynieśli z rana
z brezentu wyciągnęli
pachniała wilgotnym komfortem
i wiecznością zbiegłych roślin
usiedli czekają rozpalając
do białości wydychane powietrze


***

rozwiązała sznurówkę na szyi
i rozwarła atlas
wewnętrznego ideału
wszedłem w nią i nacisnąłem zastawkę serca
skrzydła za mną zwarły się
na ostatnim piętrze wyszedłem tyłem
zrywając z siebie
przyklejoną ciemność noworodka


***

jeszcze słychać było szczęk żelaznych gąsienic
lecz drzwi się zamknęły:
spalenizna ustąpiła duchowi
zamkniętemu w sobie domu
pod sufitem przemykały jaskółki
podłogi szumiały trawami
poduszki ― jeśli się w nie wtulić ―
na twarzach zostawiały mech
siedziałem z nią razem
obok siebie
strwożeni poświatą z okien
i nie wiedzieliśmy czy warto się przytulić

czas naglił
chciał nas rozruszać
podszczypywał skórę
drętwiejącymi palcami

przełożył Tomasz Pierzchała

Gieorgij Giennis – Wiersze
QR kod: Gieorgij Giennis – Wiersze