Próg

Drzewa, góry, rzeki, doliny, rozlegle łąki,
mroczne jaskinie – moi bracia i siostry,
kiedy już do was wrócę, zapewne zechcecie,
bym wam opowiedział o mojej wielkiej
podróży przez świat. Na pewno będzie was
interesować kształt, powierzchnia, kolory
pór roku, a przed wszystkim to, dlaczego
płaczemy, kiedy nas, podróżników,
witacie na progu swojego domu.


Przez sen

Matka daje swoim dzieciom komputerową
grę, by przestały w końcu biegać tam
i z powrotem. Przed ostatnią stacją
w trawie, w krzakach, między drzewami
i pod murami zniszczonych budynków
mnóstwo śmieci. Wysiadam zaspany.
Idę w stronę wyjścia. Nie mam cienia.
Przede mną drzwi. Gdyby nie plamki
brudu przyklejone przez deszcz i wiatr,
mógłbym pomyśleć, że nie istnieją.
Zanim do nich dochodzę, rozsuwają się
na boki i zaraz bezgłośnie zamykają
tuż za plecami. Zimny wiatr przypomina
o jakiej porze roku tu się znalazłem.
Milczy jednak o dacie. Zresztą
jakie to może mieć dla niego znaczenie,
czy to początek, czy koniec wieku.
Nie zostawiam za sobą śladów stóp.
Idę przez szum i gwar – głosy bez ciał.
Jakby ktoś przestawiał w radiu stacje
i nie mógł znaleźć tej właściwej.
Idę przez wciąż rozbudowujące się
miasto, po jego chodnikach
ułożonych jak puzzle, które
ze ścianami tworzą kąt właściwy
dla pułapki. Idę równym krokiem,
pewien siebie. Przez miejsce,
w którym jeszcze niedawno
była wielka dziura w ziemi,
a na jej dnie,
w błocie,
maszyny
i ludzie.


Imię

Dla Radka, Łukasza i Pawła

Ziemia już wzięła, co do niej należy,
i rozdała między ślepo posłuszne dzieci.

Nam zostawiła jego imię, bo cóż
jej po tym, czego nie mogą dotknąć

szczypce, czułki, korzenie ani rzeki.
My wymawiamy je ostrożnie,

jakby wśród nas był jeszcze ktoś,
kto mógłby nam je wykraść.


Drewniany miecz

Płot chwieje się, gdy przeskakuję przez niego na drugą stronę
w sam środek rdzewiejących przedmiotów i worków pełnych śmieci.

Drewnianym mieczem, wystruganym przez ojca, ścinam pokrzywy
i sprawdzam, jak można najgłośniej krzyczeć. Dziś wiem,

że można krzyczeć w nieskończoność, bez potrzeby
fatygowania strun głosowych.


Tekturowe okręty

I.

Ojciec przynosi z pracy w słoiku butapren.
Podoba mi się jego gęsta konsystencja.
Za patykiem ciągną się lepkie nici. Wciąż
zdzieram ze stołu i palców tłuste grudki.
Sklejam statki z tektury. Najbardziej lubię
te z czasów wielkich geograficznych odkryć;
nieznane lądy, sztormy, dzikie plemiona…
Od tego zapachu, choć okna uchylone,
mam zawroty głowy. Ale nic nie mówię.
Za oknem świat, którego już nie ma.
Wyjrzeć teraz przez nie, oprzeć łokcie
na blaszanym parapecie, krzyknąć:
„Czekajcie, gdzie idziecie,
idę z wami!”

II.

W tamtą stronę idzie się po rurach, które
wychodzą z ziemi i w ziemi nagle znikają.
Pod rurami krzaki, pokrzywy i duże liście
łopianu. Trzeba być ostrożnym, bo łatwo
można się potknąć. W dole jest rzeczka
o mulistym dnie. W niej, odkąd pamiętam,
dużo śmieci. Rzeczka wpływa pod most,
po którym jeździły pociągi, wtedy jeszcze
do Czechosłowacji. W wilgoci, w mroku
skuleni chłopcy trzymają przy ustach
foliowe worki, które rosną i maleją.
Z każdym wdechem i wydechem
rodzą się i umierają światy. Ich oczy,
kiedy stamtąd wychodzą, są zamglone.
Nieobecne. Jakby nie wiedzieli,
skąd i gdzie przybyli.


Robert (Robur) Feszak – Dziś bawiłem się gdzie indziej (fragment)
QR kod: Robert (Robur) Feszak – Dziś bawiłem się gdzie indziej (fragment)